chemistry

268 28 1
                                    

Kolejne dni mijały niezwłocznie, lekcje jak lekcje, szkoła jak szkoła. Wszystko było inne, jednocześnie będąc tym samym.

W moich rozmyślaniach przerwał mi dźwięk stukania w drzwi balkonowe. Od razu podniosłem się do siadu zrzucając z siebie jednocześnie mego kociego przyjaciela i podszedłem bliżej drzwi.

Był tam nikt inny jak Johnson... Ten to nigdy po ludzku nie wejdzie... Od razu go wpuściłem.

-To że mój ojciec cie nie lubi nie znaczy, że nie możesz wejść do tego domu przez drzwi, jak cywilizowany człowiek.- powiedziałem do wyższego chłopaka przytulając go jednocześnie na powitanie.

-Wole jednak przez balkon.- odpowiedział głupkowato i usiadł na moim łóżku.

-Co robisz?- zaczął znów wyższy chłopak, przy okazji przywołując na nogi mojego kota Gizmo.

-Dopiero leżałem, ale miałem zamiar się wziąć do nauki...- odpowiedziałem siadając na biurku, gdzie było pełno porozwalanych zeszytów. 

-Pomóc ci?- zapytał, a ja patrzyłem na niego jak na durnia.

-Chyba powinno być na odwrót...nieprawdaż?- zapytałem. -Przypomnę tylko, że powinieneś poprawić tę szmatę z...- nie miałem pojęcia nawet z czego, więc na chwilę się zaciąłem.

-Z chemii.- dokończył za mnie przyjaciel.

-No dokładnie...- zaczęłam mówić schodząc z biurka i siadając na krześle na którym leżał mój mundurek. -To co? Chemia dzisiaj?- spytałem.

-Pojebany jesteś...- parsknął.

-Dawaj, a nie pajacujesz, musisz się nauczyć.-

Zaraz po tym mogłem ujrzeć kątem oka, jak wysoki chłopak odkłada kota z kolan i rusza w moją stronę, by się przysiąść.

Obserwowałem dokładnie każdy jego ruch - jak przysuwa do mnie inne krzesło, by siąść koło mnie, jak przeczesuje lekko włosy, które jak zwykle były byle jak uwiązane.

-Dobra, co tam masz?- spytał siadając na krześle obok mnie, a ja jedynie lustrowałem go wzrokiem.

Lekki nieogolony niedawno zarost, włosy opadające mu na twarz, które z jednej strony były przydługawe, a z drugiej za krótkie, by je jakoś spiąć. Za duża znoszona koszulka i jego garbaty nos.

-Ej! Możesz czy co ty robisz?- z transu wyrwał mnie Johnson, który wymachiwał mi zeszytami przed twarzą.

-Już...- odpowiedziałem i zabrałem cwaniacko jeden zeszyt z jego ręki, który był akurat do chemii.

-Od czego zaczynamy?-

Nie dostałem odpowiedzi, tylko ciche krząknięcie.

-Wiesz coś w ogóle z tej klasy?-

-Zależy z której...- uśmiechnął się figlarnie.

-Co ja z tobą mam...- westchnąłem cicho i zacząłem kartkować zeszyt na sam początek, by przerobić z nim wszystko od nowa.

Następne sto-dwadzieścia minut, czyli równe dwie dłużące się godziny męki nad szarymi zeszytami przyniosły nam o wiele mniej, niż mogłem z początku zakładać. Jak się jednak okazała, rzeczywistość szybko mnie zweryfikowała i zaatakowała smutną prawdą.

Larry był głupi. W sensie, ewidentnie był bardziej duszą matematyka niż humanistą, ale jednak chemia rządziła się swoimi własnymi prawami, których jego mózg nie mógł przyswoić. Wszystko było dobrze, dopóki widział same liczby, ale gdy wkraczał jakiś proces lub nazwa reakcji chemicznej, temperatura czy inne wskaźniki, Larry całkowicie głupiał. Z teorii wiedział tyle, ile mógł się wykłuć na pamięć, za to nie mógł za cholerę zrozumieć czemu coś się dzieje.

Dzielnie tłumaczyłem mu co i jak, ale niestety przynosiło to marne skutki, będąc jednak pewnym, że z najbliższego testu wiedzy Johnson dostanie na pewno ocenę pozytywną, czyli w naszym przypadku taką, która nie jest jedynką, odpuściłem sobie dalsze próby nauki i oddaliłem się znad zeszytu, cicho ziewając.

Larry natomiast w akcie mojego całkowitego zdziwienia, zdawał się być całkiem pochłonięty próbą pochłonięcia wiedzy. Nie żebym nie widział go w takim stanie wcześniej, brunet był uparty. Jeśli coś sobie postanowi, zrobi wszystko, by tego dokonać, zwyczajnie bardzo rzadko obierał sobie za cel naukę przez co jego oceny wyglądały, jak wyglądały.

Rozprostowałem obolałe kości, rozciągając się w miejscu dalej siedząc na krześle, po czym zakryłem usta dłonią hamując ziewnięcie. Będąc szczerym, byłem już całkiem zmęczony dzisiejszym dniem, mimo że nic za bardzo nie zrobiłem. Egzystencja była męcząca sama w sobie.

Odruchowo przybrałem wygodną dla siebie pozycję, opierając się o klatkę piersiową Johnsona, pozwalając by zapach jego tanich perfum do reszty zagościł w moich nozdrzach. Przymknąłem delikatnie oczy, czując zarost na jego twarzy, gdy ten delikatnie pochylił się do przodu próbując odczytać coś z podręcznika i przypadkowo oparł się swoim policzkiem o to moje, lekko je podrażniając.

Uśmiechnąłem się pod nosem, czując zapewne mrowienie i ciepło rozchodzące się po moim ciele. Lubiłem przytulać Larrego, ogólnie lubiłem utrzymywać z nim kontakt fizyczny. Był chyba jedną osobą na świecie, która mogła dotknąć mnie w ten sposób, której ubrania mógłbym nosić i dotykać mimo nienajlepszej jakości i niskiej ceny.

Dotyk reszty osób tolerowałem, ale tylko ten Larrego rzeczywiście lubiłem i czasami zwyczajnie mi go brakowało.

-Nie śpisz, prawda? - Spytał odrobinę zachrypniętym głosem brunet, wiercąc się delikatnie w miejscu.

Nie odpowiedziałem na to pytanie tylko lekko wziąłem się do siadu. Gdy to znów zasiadłem, odwróciłem lekko głowę w stronę ciemnych tęczówek wyższego chłopca, które z niewiadomych powodów przyciągały mnie jak diabli i lekko podniosłem kąciki ust w jego stronę.

Muszę przyznać, że dzisiaj byłem wyjątkowo zmęczony i co jakiś czas oczy mi się same kleiły. Zacząłem robić porządek z zeszytami na biurku, by nie zasnąć zwłaszcza, iż miałem obok siebie towarzysza.

Kiedy układałem zeszyty czy też inne podręczniki, od razu poczułem jak Larry wstaje i odkłada krzesło na miejsce i rzuca się na moje łóżko. Od razu do niego przybiega Gizmo, bo jakby inaczej...

-Najpierw zabierasz mi moją cenną wiedzę, a teraz łóżko i kota?- powiedziałem teatralnie wywijając oczami, przy okazji odkładając już byle jak resztę książek i również rzucając się na łóżko obok Larrego.

-Przepraszam Panie Fisher, naprawdę nie chciałem.- odpowiedział akcentując dosłownie każde słowo. Uwielbiałem te gierki czy też zaczepki słowne...

Kiedy miałem już się odezwać przerwał mi dźwięk wibrującego telefonu, na co od razu się spiąłem i byłem gotowy, by szukać go po kieszeniach, jednak ktoś mnie uprzedził.

-Spokojnie, to mój ojciec.- odpowiedział Johnson w ewidentnie już gorszym humorze niż wcześniej. Było mi szkoda wyższego chłopaka z całego serca, bo wiedziałem że nie zasłużył na to, a zasługiwał na o wiele lepsze rzeczy.

-Przykro mi stary...- powiedziałem ustawiając się do siadu i podciągając przy tym wyższego, by też siadł.

-Nie ma czemu.- zaczął mówić lekko ściskając swoje spodnie. -Będę się już zbierał, nie widzi mi się awantura w domu.- odpowiedział na tyle cicho, że zdawało mi się, że z każdym słowem coraz bardziej zaczynał szeptać.

Nie odpowiedziałem już na to nic - po prostu nie było sensu drążyć dziury w całym. Nie będę go dołował jeszcze bardziej. Pozwoliłem mu ogarnąć się w ciszy i gdy to tylko zrobił otworzyłem drzwi z pokoju i zeszliśmy na dół, by chociaż raz wyjść przez drzwi jak normalny człowiek.

Gdy otwarłem po cichu drzwi wyjściowe wyższy chłopak rzucił mi się na kark. Odwzajemniłem jego uścisk. Kiedy staliśmy tak wtuleni w siebie czułem jak Larry lekko łka i się trochę trzęsie. Naprawdę łamało mi to serce.

-Pisz albo dzwoń jak będzie się coś działo, dobrze?- powiedziałem lekko wychodząc z uścisku.

-Jasne.- niby jedno słowo, a przekazało więcej słów niż można, by pomyśleć.

Gdy ciemnooki przekroczył próg, od razu ogarnął mnie lekki strach przed tym co może tam się zdarzyć.

Cigarettes || Sally x LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz