weirdo

193 18 0
                                    

Powolnie uchyliłem swoje powieki, czując jak całe moje ciało dalej niebezpiecznie boleśnie mnie piecze. Wczorajszego wieczoru zmarnowałem tyle wody, że postanowienie o dbaniu o środowisko to sobie spierdoliłem na następne tysiąc lat. Opuściłem łazienkę grubo po północy, wychodząc w dalej mokrych ciuchach na suche korytarze. Byłem przekonany że na jasnej podłodze dalej tkwiły mokre plamy.

Przebrałem się dopiero po powrocie do pokoju, co i tak ledwo uczyniłem. Aktualnie nie byłem pewny nawet jaki dzień tygodnia mamy. Wiedziałem tylko, że jest to albo piątek albo sobota, więc albo zrobiłem sobie wolne od szkoły albo moja zjawiskowo cudna frekwencja nie jest narażona na większe straty. Siedziałem po turecku na łóżku, patrząc na moje zaczerwienione dłonie.

I siedziałbym tak dalej, gdyby nie krzyki mej matuli z dołu.

-Sal, ktoś do ciebie!- szczerze to nie do końca wiedziałem kto to może być, Larry nigdy nie wchodzi głównym wejściem.

-Już!- odkrzyknąłem i w końcu ruszyłem się z łóżka na dół.

Kiedy schodziłem po schodach na podłodze w przedpokoju już wiedziałem kto to. Zadbane buty bez żadnej skazy, spodnie idealnie wyprasowane, kolorowa koszula i na niej sweter dzianinowy - walony Travis.

Kiedy zszedłem stałem jak wryty, a moja matka jedynie nas zostawiła samych.

-Co ci się dzieje stary?- zaczął blondyn, przy tym chwytając mnie za ramie, na co od razu się spiąłem i otrzepałem ramie z jego dotyku.

-Nie dotykaj mnie.- syknąłem w jego stronę i zrobiłem krok w tył i mało co prawie nie wylądowałem na schodach.

-Jezu, co ci jest?- nic na to nie odpowiedziałem, tylko wpatrywałem się dalej w blondyna. -Dziwak.- westchnął. -Przyszedłem po ciebie na imprezę, mamy kilka godzin, więc niestety nie możemy poświęcić znów kilkunastu godzin na wybranie ubrań w sklepach dla ciebie jak kiedyś.- zaśmiał się i wyminął mnie, przy czym zaczął iść w górę po schodach do mego pokoju. Zupełnie jakby był u siebie.

-Mówiłem, że nie idę.- powiedziałem i nadrobiłem kilku kroków po schodach za Travisem.

-A ja mówiłem, że oboje będziemy na imprezie, więc łaskawie zrób o co cie proszę.- powiedział Travis lekko zwalniając kroku i odwracając się do mnie z tym swoim skurwysyńskim uśmieszkiem na ustach.

Kiedy oboje wkroczyliśmy do pokoju, poczułem jak się dusze w jego towarzystwie. Dosłownie nie mogłem wysiedzieć przy nim.

-Czemu to zrobiłeś?- zapytałem się, błądząc wzrokiem po swoich stopach.

-Co takiego?- spytał ten, nawet nie patrząc na mnie tylko podchodząc do mojej szafy i wyciągając kolejno moje koszulki i koszule.

-Ashley...- i tutaj już dalej nie mogłem mówić, nagle wszystko do mnie wracało z podwojoną siłą. -Czemu ją na mnie nasłałeś?- tylko tyle byłem w stanie wydusić z siebie.

-Jesteś kutasem Sally.- westchnął i zaczął szperać w innych moich szafkach za spodniami prawdopodobnie. -Jesteś okropny nawet dla swojej rodziny, czasami zasługujesz na nauczkę, a Ashley jest natarczywa i myśle, że to ona będzie takim przetłoczeniem dla ciebie jakim ty jesteś czasami dla nas. Jest niegroźna, niedługo pewnie znajdzie innego bogatego dupka i da ci spokój, chciałem żebyś po prostu w końcu nauczył się czegoś.-

Travis nie wie o tym co ona mi zrobiła. Może i tak będzie lepiej? To, przecież nie jego wina, to Ash mi to zrobiła, nie on. On nic nie ma z tym wspólnego.

-Ah, tak, da mi niedługo spokój.- odpowiedziałem wpatrując się w blondyna i jego dzianinowy sweterek.

-Wybacz, niekiedy trzeba zrobić ci pod górkę, żeby cie sprowadzić na ziemię.- dodał.

„Sprawdzić na ziemię", więc nasłanie na mnie dziewczyny, która mnie później zmolestowała było „sprawdzaniem"?

Nie powinienem być na niego zły, bo to nie jego wina, więc czemu czuję jak łzy w oczach mi się zbierają, i to nie ze smutku?

Szybko przetarłem oczy, kiedy zauważyłem że blondyn odwraca się powoli w moją stronę i wymierza do mnie wieszakiem, który ma w ręce.

-Rusz się modelko, do 17 musimy już być gotowi.- powiedział i pociągnął mnie za ramie do szafy.

-Kto tam będzie?- zacząłem.

-Od nas to będzie Larry i może Todd, oczywiście Philip, a z reszty to pewnie będzie Ashely...- kiedy usłyszałem to imię od razu przestałem słuchać blondyna. Znów stałem jak wryty i czułem jakby ta jedna rzecz działa się na okrągło.

-Ej! Mówię do ciebie.- krzyknął Phelps wymachując mi dwoma czarnymi bluzkami przed nosem.

-A, tak, co jest?- powiedziałem jak wybudzony z transu.

-Ubierzesz to i jakieś czarne spodnie, rozumiesz?- mówił jak do małego dziecka, możliwe nawet że takowym byłem. Czułem się jak bachor, nie umiem sobie poradzić z jedną akcją i wraca do mnie jak boomerang.

-Jasne...- odpowiedziałem i zacząłem iść w stronę szafki w której leżały moje wszystkie spodnie.

Po jakimś czasie znalazłem czarne jeansy, które były trochę na mnie za duże, ale to nic, bo mam wiele pasków.

Kiedy się przebrałem czekałem już tylko na reakcje Phelpsa, który bacznie mnie obserwował od stóp do głów.

-Nieźle.- prychnął i usiadł na moim łóżku, gdzie leżał mój kot.

-Nieźle? Tyle czasu spędziliśmy nad tym gównem, żeby usłyszeć „nieźle"?- odpowiedziałem zirytowany.

Jednak na twarzy Travisa pojawił się mały zadziorny uśmiech i wtedy już wiedziałem wszystko. Ten kretyn uwielbia się ze mną droczyć.

-Idź po jakiś dezodorant, bo bez urazy, ale walisz jak jakiś zmokły dachowiec.- powiedział na co ja wyszedłem z pokoju i ruszyłem tak jak kazał - po dezodorant.

Kiedy byłem w łazience, Travis jak gdyby nic wparował do niej mimo że była zamknięta.

-Jakbym szczał też byś wszedł?- spytałem ironicznie, przyglądając się swoim włosom w lustrze.

-Raczej tak, widziałem tyle razy twojego penisa, że nie trzeba się już takich rzeczy wstydzić.- powiedział z uśmiechem na twarzy, przepychając mnie na bok od lustra, by też się obejrzeć.

-W moim pokoju też jest lustro.- prychnąłem na niego, za co w zamian dostałem środkowy palec.

-Dobra, możemy wychodzić.- powiedział i wypchnął mnie z łazienki.

Kiedy schodziliśmy razem po schodach znów w głowie miałem tylko jedno. Ash. Co jak teraz posunie jest jeszcze dalej?

-Ubierz te swoje ładne buty.- wyrwał mnie z zamyśleń blondyn, popychając mnie w stronę szafki na buty.

Wyciągnąłem swoje ulubione adidasy za co dostałem po głowie.

-Czego nie rozumiesz? Powiedziałem „ładne"...- westchnął i przepchnął mnie na bok dobierając się do malutkiej szafeczki.

-O te mi chodziło kretynie.- powiedział rzucając we mnie krótkimi pod kostkę glanami.

Kiedy je ubrałem i wyszliśmy obaj z domu, w głowie zapaliła mi się z conajmiej milion razy czerwona lampka, ale było już za późno. Teraz wystarczyło przeżyć te kilka godzin w spokoju, a Larry mi w tym pomoże...

Cigarettes || Sally x LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz