Epilog

370 18 8
                                    

Kolejne ciosy trafiały na ciało mojego mate, stawał się słabszy, jednak nie był dłużny Martinowi, bo on ledwo trzymał się na nogach.

Czułam jak słaba w tym momencie jestem. Oddziałowuje na mnie złe samopoczucie Chris'a. Podziwiam go, że jeszcze walczy. Jestem szczęściarą, mam najbardziej dzielnego faceta jakiego znam.

Moje serce skacze pod żebrami, jakby miało się w nie wbić, kiedy Chris powala Paul'a na ziemię, a ten uderza głową o kant schodów. Zapach krwi zaczyna roznosić się po pomieszczeniu, a jej strumień płynie po schodach i podłodze.

On nie żyje. Martin nie żyje. 

Ulga jaką w tym momencie poczułam jest nie do opisania. Opadłam na ziemię, a łzy ulgi wyleciały z moich oczu. Nie wiem ile jeszcze jestem w stanie ich wylać, ale jeszcze trochę i się odwodnię.

Rozejrzałam się dookoła. Christopher upewnia się, że Martin nie żyje. Brooklyn stoi pod ścianą ze spuszczoną głową. Alec gdzieś dzwoni. Dylan i Jake siedzą wyraźnie zmęczeni na sofach. Kilka osób sprawdza resztę domu, czy nie ma w nim jeszcze kogoś.

Po chwili przychodzi jeden z naszych strażników i ciągnie za sobą Julię. Zerkam na jej złą twarz, kiedy zaczyna do mnie mówić.

- Siostro, wypuście mnie.

Wstałam z podłogi i podeszłam do niej, co zwróciło uwagę wszystkich w pomieszczeniu.

- Nie jesteś moją siostrą - powiedziałam, po czym wymierzyłam jej strzał w policzek - do lochów. - wydałam rozkaz, na co strażnik skinął głową i wyszedł z tą krzyczącą wariatką.

Spojrzałam na mojego mate i wpadłam w jego ramiona. Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz, co ukoiło mój ból.
Chris odwzajemnił mój uścisk i pocałował mnie w czubek głowy.

- Dziękuję, że jesteś. - powiedziałam patrząc głęboko w jego oczy.

- Będę zawsze. - odpowiedział, po czym zaczął mnie czule całować.

Tak piękną chwilę przerwał nam inny strażnik.

- Luno - powiedział niepewnie, spojrzałam w jego kierunku marszcząc brwi, tym samym każąc mu kontynuować swoją wypowiedź - Pani ojciec...

- Co z nim? - zapytałam zdezorientowana.

- On... on się powiesił.

Miesiąc później...

Jesteśmy na pierwszej randce odkąd urodził się Connor. Cholera jak dobrze jest wyjść z domu zwłaszcza, jeśli jesteśmy z osobą, w której towarzystwie można być w stu procentach sobą.

Mimo, że kocham naszego synka nad życie, to dobrze jest gdzieś wyjść bez niego. Odpocząć od płaczu, kolek, regularnego karmienia i zamartwiania się o to, by odbiło mu się po jedzeniu. Jest to potrzebne każdym rodzicom. Pobyć sam na sam, choć na kilka godzin.

Znajdujemy się właśnie w restauracji. Tak właściwie to na jej tarasie.

Wiatr rozwiewa moje długie już włosy, a świeże powietrze dociera do moich nozdrzy. Zachód słońca lekko oświetla moją twarz, co sprawia że czuję spokój, swobodę i szczęście. To moje miejsce na ziemi.

Krajobraz, który mnie otacza to wiejskie tereny, widziane przeze mnie z góry. Otacza je jezioro i przepiękne lasy.

Spojrzałam przed siebie i widzę coś, co chcę widzieć już do końcu swojego życia. Mojego mate. Moje szczęście i skarb, który przepisało mi przeznaczenie, wcale się nie myląc. To najlepsze, co mogłam dostać.

Jego piękne ciemne włosy sterczały w różne strony, co dodało mu męskości, tak samo jak trzy dniowy zarost. Patrzy na mnie z miłością, wzrokiem który pokazuje, że liczę się tylko ja. Złapał mnie za rękę, co wywołało u mnie przyjemny dreszcz.

Cóż, powoli wszystko się układa, choć nie dla wszystkich dobrze.

Brooklyn nie został skazany na śmierć tylko i wyłącznie ze względu na Emily. Nie chcieliśmy, by jej mate był martwy, to by ją zniszczyło. Czasem spotyka się z nim w lochach, pod nadzorem.

Julia resztę swego życia spędzi w celi.

Dwa dni po wojnie pochowaliśmy mojego ojca i wszystkie ofiary wojny na tamtejszych terenach.

A u mnie?

U mnie jest spokojnie i w końcu normalnie. Nie czuję żadnego strachu i mogę wychodzić sama z domu, w końcu!

Z początku było mi ciężko. Moja psychika ucierpiała. Przez kilka pierwszych nocy, Connor spał z nami w łóżku. Bałam się, gdy był sam, ale teraz wiem, że nie mam czego się obawiać.

W końcu żyjemy tak jak powinniśmy, szczęśliwie. Mam wszystko i nie potrzebuję już nic więcej.

Dokończyliśmy kolację i udaliśmy się na spacer po okolicy.

- Chcę ci coś pokazać. - powiedział Chris trzymając mnie za dłoń, kiedy szliśmy ulicą między pięknymi starymi domkami.

- A więc prowadź. - powiedziałam uśmiechając się. Spojrzałam na swoją rękę, w której niosę bukiet czerwonych róż. Są piękne.

Szliśmy między drzewami, podążając wciąż w górę, było to ciężkie do zrobienia będąc w szpilkach, więc idę boso.

W końcu dotarliśmy do miejsca docelowego.

- Tu jest przepięknie. - powiedziałam, zachwycając się widokami. Stoję na klifie. Nie potrafię nawet opisać tego jak niesamowicie się tu czuję. Wokół mnie jest łąka i las. Pod stopami jezioro. Zaczyna się ściemniać, przez co w oddali widać światła.

Poczułam jak Christopher dotyka mojego ramienia, więc mimowolnie odwracam się i widzę coś, co sprawiło, że łzy zakręciły się w moich oczach.

- Vivianne, kocham cię nad życie. Czy chcesz spędzić ze mną resztę życia i zostaniesz moją żoną? - zapytał klęcząc przede mną. W dłoni trzyma pudełeczko z pierścionkiem.

- Tak... tak! - krzyknełam łapiąc jego policzki, co zmusiło go do wstania. Połączyliśmy nasze usta w czułym pocałunku, po czym łzy szczęścia popłynęły po moich policzkach. Roześmiałam się wesoło, kiedy delikatny, złoty pierścionek wylądował na moim palcu.

Potem w szybkim tempie znaleźliśmy się w samochodzie, w środku lasu. Musieliśmy zaspokoić swoją potrzebę, jaką to już musicie domyśleć się sami. Mam nadzieję, że samochód miał sztywne zawieszenie i nie podskakiwał zbyt mocno.

****

Z reguły zawsze pisałam słabe zakończenia, więc to nie jest nowością.

Jest mi bardzo przykro, że ta książka się już kończy. Wiąże z nią wiele wspomnień i bardzo lubiłam ją pisać, jednak często brakowało mi weny i czasu, przez co traciliście Wy, czytelnicy. Przepraszam Was, ale robiłam co mogłam. Niemniej jednak bardzo dziękuję osobom, które dotrwały do końca i ze mną były.

Cześć!

Odzyskam Cię, Skarbie (Część Druga)[ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz