Cz. 2 - Ostatnia umiera nadzieja

84 9 2
                                    

JUDY

Zerwałam się z łóżka, kompletnie zlana potem. W uszach cały czas dudnił mi dźwięk eksplozji, a przed oczami tańczyły płomienie. Cała się trzęsłam.
- Cholera...

Powoli wstałam, próbując złapać równowagę. Co to był za koszmar!? Cały czas mnie prześladował, mimo że tak usilnie starałam się o tym wszystkim zapomnieć...

Poczułam łzę na policzku. Od razu ją wytarłam i wzięłam kilka głębokich wdechów. Próbowałam się nie rozkleić, co było dosyć trudne do opanowania zaraz po przebudzeniu. Na szczęście jakoś udało mi się z tym uporać.

Gdy tylko się ogarnęłam, wyszłam z pokoju, zeszłam po schodach na dół i wyszłam na dwór. Słońce dopiero co wschodziło nad Szarakówkiem. Na wsi pracowało się już od wschodu słońca, jednak zaledwie garstka wstawała jeszcze przed świtem. Obudziłam się tak na pograniczu, więc wszyscy powinni powoli już wstawać. Na trawie wciąż królowała poranna rosa, a chłodny wiatr spokojnie wędrował po polach. To miejsce było najprawdziwszą oazą spokoju.

Usiadłam na wiklinowym krześle i zamknęłam jeszcze na chwilę oczy. Żadnego mechanicznego dźwięku, a jedynie szum wiatru. Kompletna cisza... tego właśnie potrzebowałam w taki dzień, jak ten. Za kilka godzin musiałam iść na stragan, sprzedawać produkty z rodzinnej farmy. Na szczęście przed tym...
- Już wstałaś?

Odwróciłam się. Przez ogródek kroczył szary królik w samych ogrodniczkach. Wiózł przed sobą taczkę pełną marchwi. Tak naprawdę żeby rozpoznać kim był, nie musiałam się nawet odwracać. Bo miał on jeden z najbardziej charakterystycznych głosów z całego mojego rodzeństwa. Ten zachrypnięty, niski głos poznałabym wszędzie.
- Na marchewki, Barney! Nie usłyszałam cię!
- Bo naprawiłem w końcu taczkę - powiedział, zatrzymując się obok i podchodząc do mnie - wystarczyło ją naoliwić i chodzi jak nowa. A marchewki są dla ciebie na stragan. Gdzie ci je rzucić?
- Na stół może być - odparłam, wstając z krzesła - dziękuję! Później je wezmę...
- Jak chcesz. Jeszcze muszę pójść po kilka takich taczek... ale przynajmniej formę zachowuję.

I zaśmiał się, głupkowato prężąc swoje muskuły. Co prawda sobie żartował, ale naprawdę był wysportowany i dobrze zbudowany. Ciągła praca już dawno mu to zagwarantowala.
- A po co więcej marchwi? - spytałam, wracając do tematu - przecież tylko ja potrzebuję na stragan.
- Mama chciała żebym jej zebrał, bo chce coś z nich przyszykować na jutrzejszy wieczór do Alberta - odparł.
- Alberta...
- Przecież impreza będzie. Jego dzieci mają drugie urodziny!
- Dzie... faktycznie! Jak ten czas leci! Przecież mam wrażenie jakby to było wczoraj, gdy Marta powiedziała mi...

Ślina stanęła mi w gardle. Sama się właśnie zatrzymałam. A już prawie zapomniałam...
- Znowu ten sen?

Spojrzałam na niego. Kompletnie niespodziewanie o to spytał, jednak bardzo trafnie. Dobry był. Zawsze umiał się po mnie poznać, czy jestem w dobrym nastroju czy nie. Nawet w dzieciństwie, mimo że był starszy o sześć lat.
- Skąd wiesz?
- Łapy ci się trzęsą i jesteś cała mokra. Już nie mówiąc o rozkojarzeniu...
- Cały czas to do mnie wraca - przyznałam - ten wybuch... i wszystko co się wcześniej i później działo. Jakbym cały czas tkwiła w jednym miejscu... w tym koszmarze. Jakby moja podświadomość nie pozwalała mi o tym zapomnieć. Jakby... uważała, że to jeszcze nie koniec.
- Może to znak?
- Jaki znak?
- Żeby wrócić.

Zapadła cisza. Zdziwiło mnie, że to powiedział. Przecież doskonale wiedział, że nienawidzę dyskusji w tym temacie. Zwłaszcza o powrocie, który zasugerował mi już prawie każdy. Ten temat stawał się powoli tematem tabu w tym domu, a mimo to on wciąż potrafił zaryzykować.
- Zauważyłam, że rozmawiacie, więc przyniosłam wam kawę.
- Cześć, mamo...

Zwierzogród III - W Obliczu Trudnych Powrotów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz