Cz. 5 - Powrót do przeszłości

92 11 3
                                    

JUDY

Następnego ranka ponownie obudziłam się bardzo wcześnie, jednak tym razem nie z powodu nocnych koszmarów. Całą noc rozmyślałam o tym radiowozie, który widziałam zeszłego popołudnia. Już nawet raz w nocy chciałam wstać, wyjść i pójść na miejsce zbrodni nieco powęszyć, jednak ponowna bitwa z myślami okazała się już zbytnio skomplikowana i odpuściłam.

Tym razem jednak w ogrodzie o tej porze było o wiele więcej osób, niż dzień wcześniej. Przygotowania do wieczornej imprezy już trwały. Również z kuchni wydobywał się już zapach przynajmniej kilku rzeczy.
- Szybko zaczęliście, mamo - przywitałam się, gdy ta akurat przeszła obok mnie.
- Też szybko wstałaś - odparła, pogodnie się uśmiechając - ale na stragan dzisiaj...
- Dzisiaj mam wolne - odparłam od razu - Mogę coś pomóc, jeśli trzeba!
- A chciałoby ci się pojechać po kilka rzeczy na rynek? - spytała nieśmiało - bo myślałam, że mam wystarczająco składników na wszystko, ale nie przewidziałam że ta praca w ogrodzie ich tak wszystkich będzie męczyć, że co dwie godziny będą chcieli coś jeść!
- Zajmę się tym - zaśmiałam się lekko - to co mam kupić?

Bonnie dała mi listę zakupów i z wdzięczności ucałowała w policzek. Posłałam jej jeszcze wspierający uśmiech i ruszyłam w kierunku stojącej przed domem furgonetki.





Zakupy załatwiłam w mgnieniu oka. Znałam to miejsce tak dobrze, że mogłam w głowie zaplanować najlepszą i najszybszą trasę, układając produkty tak by mieć je zaraz jeden obok drugiego. Ponownie przeszłam pod kolorowymi butelkami i ponownie zobaczyłam listy gończe na Jacka. Znowu zaczęłam o tym myśleć, jednak rozmowa z kolejnymi przemiłymi osobami odciągnęła mnie od tego.
- Mówię ci, Judy, szkoda że nie widziałaś jak zwiewali! - kontynuowała swoją opowieść Pani Królikowska: starsza króliczka, kupująca akurat przede mną sporą ilość malin - do dzisiaj się nie zbliżają do naszego pola.
- Też bym się nie odważyła - zażartowałam - zwłaszcza gdy do akcji wkracza pani mąż!

Nawet sprzedawca się zaśmiał. Mój brat miał jednak rację, że ta magiczna atmosfera, która zawsze występowała na rynku powodowała, że załatwianie czegokolwiek trwało tutaj trzy razy dłużej niż zwykle. Gdy kupiłam ostatnią rzecz z listy, spojrzałam na swój zegarek. Zajęło mi to ponad dwie godziny! Jakim cudem!?

Wróciłam do furgonetki i wrzuciłam tam wszystkie zakupy. Już chciałam odjeżdżać...

Gdy nagle dostrzegłam coś, co od razu przykuło moją uwagę. Pewien kolor. I choć mignął mi tylko na chwilę, to byłam pewna że poprawnie go rozpoznałam. Bo sama kiedyś nosiłam mundur w takim kolorze.

I nie myliłam się. Bo gdy podążyłam za nim, natrafiłam na dwójkę policjantów. Jeden z nich był szopem. Drugi natomiast... zwierzęciem, które widziałam chyba pierwszy raz w życiu na żywo. Byłam prawie pewna, że był to ostronos. Był dosyć podobny do szopa, jednak miał o wiele dłuższy ogon. Tak czy siak, siedzieli oni we dwójkę na kamiennym murku i jedli jakieś kanapki. Prawdę mówiąc gdyby nie mundury, to wyglądaliby jakby byli na wycieczce. Zwłaszcza, że musieli być świeżo po ukończeniu akademii. Gdy podeszłam bliżej, usłyszałam jak ze sobą rozmawiają:
- Co my w zasadzie jemy? - spytał jeden drugiego, przyglądając się kanapce - skąd to wziąłeś?
- Tu nie ma zbyt wielu miejsc by kupić takie rzeczy! Następnym razem ty szukasz żarcia... o cholera!

Szop upuścił kanapkę, gdy postanowiłam podejść do nich i pomachać nieśmiałe łapą. Wyglądało na to, że od razu mnie rozpoznali, bo wpatrywali się we mnie z osłupieniem.
- Ty jesteś Judy Hopps, prawda? - spytał ostronos, nie ukrywając ekscytacji - pierwszy królik w policji!
- Zgadza się - odparłam, podając mu łapę - jesteś ostronosem, prawda? No to coś mi mówi że ty też jesteś pierwszy...
- Posterunkowy Owens - oznajmił, z jakiegoś powodu przy tym również się kłaniając - A to mój partner, posterunkowy Larson.
- Tak, to ja - przyznał szop i również podał mi łapę - A obstawialiśmy, czy uda nam się tu panią spotkać...
- Tylko nie panią, błagam - zaśmiałam się nerwowo - mówcie mi Judy! Czy to was wysłano z powodu Roberta Łapskiego?
- Można tak powiedzieć - odparł Larson, z jakiegoś powodu wymownie wywracając oczami.
- Kolega ma na myśli, że to nasza pierwsza tak duża akcja - wytłumaczył go Owens, uśmiechając się nerwowo - robimy w policji od niedawna... i trochę nam nie szło, więc komendant w ramach... dokształcenia wysłał nas w teren... i to dosłownie w teren.
- Kawał buca...
- Komendant? - powtórzyłam - kto teraz jest tam komendantem?
- No mówię, że kawał buca!
- Nosorożec, niejaki Martin Morrison - odpowiedział Owens, ignorując swojego partnera - nie mamy porównania, ale inni na komendzie twierdzą, że to najsurowsza poczwara jaka kiedykolwiek łaziła po tamtejszych korytarzach.
- Wysłał nas tu za karę, nie dając w zasadzie nic od siebie jeśli chodzi o pomoc - dodał Larson - fundusze na ten wyjazd to taki żart, że dzisiaj nocowaliśmy w radiowozie. A sprawa? To chyba jeszcze większy żart...
- Chwila, po kolei! - przerwałam im, próbując to jakoś poskładać w całość - czyli ten Morrison wysłał was tu... za karę? Gdy dzieje się coś naprawdę złego i jest potrzebna prawdziwa pomoc? I wysyła... nie obraźcie się... ale amatorów!?
- Akurat ty też byłaś amatorką, gdy...

Zwierzogród III - W Obliczu Trudnych Powrotów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz