Cz. 26 - Niech to licho

66 8 0
                                    

JUDY

Absolutnie nie pamiętałam dlaczego w ogóle znalazłam się w szpitalnym łóżku. Była to tajemnica, której nie potrafiłam rozwikłać. Zwłaszcza, że gdy się tylko przebudziłam, nikogo dookoła mnie nie było. Oberwałam? Jeśli tak, to gdzie i kiedy? Co się stało?

Obudziły mnie natomiast promienie słońca. A to już porządnie dało mi do myślenia. Czy coś przegapiłam? Jak długo leżałam w tej sali?
— Nick!

Do sali wszedł lis w granatowej koszuli. Gdy tylko mnie usłyszał, z ulgą spojrzał w moim kierunku. Wyglądał tak, jakby całą noc nie spał. I zapewne tak było. Pewnie siedział całą noc na korytarzu, martwiąc się o mnie.
— Jak noga? — spytał, zamykając za sobą drzwi.
— Noga?

Uniosłam nieco kołdrę. Nawet nie poczułam do tej pory, że w nodze miałam tyle szwów, że nie byłam ich w stanie nawet zliczyć. Chyba byłam na jakichś lekach...
— Co się stało?
— Nawet nieważne, po prostu oberwałaś — odparł, wskakując na łóżko i ostrożnie siadając na jego skraju — ważne, że Honeybadger jest bezpieczna. Kody także. Został ostatni klucz. Ale jak widzisz, pogoda się uspokoiła.
— Udało im się? — zdziwiłam się.
— Tylko wyłączyć doszczętnie całe centrum. Ale to zdecydowanie nie rozwiązuje problemu...

Przyjrzałam się mu. Wydawał się jakoś dziwnie wycofany w dyskusji. A z drugiej strony... jakby coś go nieco uszczęśliwiło w ostatnich godzinach. Tylko co? Mój powrót do zdrowia?
— Coś jeszcze?
— Bennett zarządził na jutro otwarcie metra. Jeszcze z nim nie gadałem, ale spróbuję wybić mu ten pomysł z głowy. W końcu sam jest celem...
— Muszę wstać...
— Nie musisz i nie możesz! — odparł, powstrzymując mnie — musisz jeszcze odpoczywać.

Złapałam się za głowę. Wtedy też dotarło do mnie, że jest opatrzona. Dziwny kawałek materiału skrywał pod sobą porządną ranę.
— Może faktycznie...
— Przynieść ci wody? — spytał, zeskakując z łóżka — czy coś innego?
— Kawy to bym się napiła...
— A myślisz, że możesz?
— Mogę. Nawet muszę.
— W takim razie zaraz przyniosę...

Był już z powrotem przy drzwiach, gdy spytałam jeszcze:
— Moi rodzice wiedzą?
— Nawet nie wpadłem na to, by ich informować — przyznał szczerze — ale jak widać tylko by się niepotrzebnie denerwowali.
— A tobie nic nie jest?

Lis się zawahał, jednak wymusił uśmiech i odparł:
— Wszystko gra.

Wiedziałam więc już, że wyraźnie w jego głowie narodził się jakiś kolejny problem.

NICK

Nie spodziewałem się wchodząc do Karoty, że ta będzie już obudzona. Nie dało się jednak ukryć, że dzięki temu bardzo mi ulżyło. Było naprawdę blisko...

Na korytarzach było mnóstwo osób. Poranki na oddziale szpitalnym zawsze przebiegały w całkowitym chaosie.

Pogoda natomiast rzeczywiście dopisywała. Gdy zdobyłem już kawę dla Judy, wyszedłem jeszcze na chwilę na mały balkon, który znajdował się przy klatce schodowej. Od razu przeskoczyłem z szumu na całkowity spokój, ponieważ nikt najwyraźniej nie zauważał tych drzwi balkonowych. Dzięki temu byłem sam, podziwiając promienie słońca, wznoszące się powoli na usytuowanych przede mną wieżowcach Zwierzogrodu. Wszystko było skąpane żółtą, słoneczną poświatą.

— Tylko nie skacz!

Odwróciłem się, wystraszony. Od razu poznałem ten głos. Jednak nie byłem sam...
— Co ty tu robisz!? — spytałem, widząc stojącego przy drzwiach Jacka.
— Coś wam nie poszło, prawda? — spytał, wskazując łapą na drzwi, za którymi znajdował się szpitalny korytarz — wszystko z Judy okej?
— Już jest dobrze. Jak ty się tu w ogóle dostałeś? Jesteśmy strasznie wysoko!
— Nie chcesz wiedzieć.
— Masz rację, chyba nie chcę...

Zwierzogród III - W Obliczu Trudnych Powrotów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz