Cz. 21 - Powrót do domu

68 10 0
                                    

JUDY

Dopłynięcie do brzegu było ogromnym wyzwaniem pod względem fizycznym. Nigdy nie przypuszczałam, że będę musiała przepłynąć aż taki kawałek. Ostatnie kilkanaście metrów byłam już pogodzona z myślą, że mogę nawet nie dać rady. Na szczęście Nick czuwał i trochę mi pomagał, mimo iż sam ledwo już dychał.

Po zetknięciu się z piaskiem leżałam tak na nim przynajmniej z minutę. Dopiero wtedy podniosłam się i odwróciłam w kierunku horyzontu. Jacht na tle zachodzącego słońca wyglądał fantastycznie - nawet mimo wyraźnie unoszących się nad nim kłębów dymu.

To też przypomniało mi dlaczego zdecydowaliśmy się na tak niezaplanowaną kąpiel. Otrzepałam się z piasku. Byłam cała mokra, a piach w tym połączeniu był bezlitosny i wyjątkowo irytujący.

Rozejrzałam się za Nickiem, który w międzyczasie zdążył już gdzieś pójść. Wyłapałam go nieco dalej, stojącego przy brzegu i wpatrującego czegoś na horyzoncie. Po chwili bardzo szybkim krokiem wrócił do mnie.
— Mają drugą łódkę, więc lepiej się zbieraj! — powiedział, pomagając mi wstać — masz ten klucz?
— Mam. Ale to co robimy? Trzeba jeszcze wrócić się po rzeczy! Po notes!
— Wiem, dlatego pędzimy tam i hop na pociąg! Nie ma co tutaj siedzieć ani minuty dłużej!

Jednak z każdym kolejnym krokiem, klucz który zawiesiłam sobie na szyji wydawał się coraz cięższy. Docierało do mnie powoli co oznaczała sytuacja, w której to my go mieliśmy, a nie oni. W przypadku dotarcia do miasta bylibyśmy już całkowitymi zwycięzcami. Tylko trzeba było jeszcze przetrwać podróż.

W końcu dotarliśmy z powrotem do zatłoczonych uliczek w samym sercu Deerville. Było już ciemno, co nie oznaczało mniejszego ruchu. Wręcz przeciwnie, to była idealna pora dla wszystkich chcących zjeść kolację w jednej z tysiąca restauracji, bądź też po prostu pospacerować. Wciąż było naprawdę ciepło. W kilkanaście minut nasze ubrania już prawie całkiem wyschły.
— Szkoda, że nie możemy się tu zatrzymać — przyznałam, przyglądając się jak para pand pije wino przy małym, okrągłym stoliku ze świecą na środku.
— Myślałem, że temat alkoholu mamy za sobą...
— Przecież wiesz, że nie o to...

Urwałam, gdy na niego spojrzałam. Uśmiechał się chytrze. Nie spodziewałam się tego, że będzie się ze mną droczyć w takiej chwili.
— Którędy do tego Hammonda było?
— W górę...

Pięliśmy się więc schody za schodami, oddalając się coraz bardziej od zgiełku. Nawet światło było z każdą kolejną uliczką coraz mniej klimatyczne i... jakby słabsze. Tutaj kamienne uliczki nie były już tak dokładnie oświetlone.

Co nie przeszkodziło nam w dostrzeżeniu w jednej z nich poważnego problemu.
— TAM SĄ!

Natychmiastowo wróciliśmy się w kierunku żywszych uliczek. Widok dwójki komandosów od razu utwierdził nas w przekonaniu, że w tłumie będziemy, o ironio, bezpieczniejsi.
— Co teraz!? — spytałam, gdy dosłownie przebiegaliśmy przez wąskie uliczki, pełne restauracyjnych stolików.
— Póki mamy ogon, Hammond odpada! — wysapał, łapiąc mnie mocno i pociągając za sobą w boczną uliczkę — trzeba ich zgubić!
— Jak!?
— W tłumie! Mam chyba pomysł.

Przeszliśmy ukradkiem kilka uliczek dalej, będąc przygotowanym na spotkanie z nimi w każdej chwili. Gdziekolwiek mnie Nick prowadził, było coraz głośniej. A skoro było coraz głośniej...
— Szczwany lis!

Przed nami wyłonił się wspaniały plac, otoczony kolorowymi budynkami. Na samym środku miejsce miał jakiś występ na żywo, który zebrał dookoła ogromny tłum turystów, chcących przyjrzeć się wydarzeniu z bliska. My nie mieliśmy na to jednak czasu.
— Tędy!

Zwierzogród III - W Obliczu Trudnych Powrotów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz