Cz. 35 - Gotowi do akcji

93 10 2
                                    

JUDY

Ciężko było opisać konkretnie to, co wydarzyło się wcześniejszego wieczoru. Jeśli był to sen, to za żadne skarby nie chciałam się z niego wybudzić. Czułam jednak, że słońce zaczynało się powoli odbijać od pobliskich wieżowców za oknem i świecić mi prosto w oczy. Bałam się, że gdy je już otworzę, to wszystko, co widziałam, zniknie. Dlatego, ściskając powieki z całej siły, wpierw zaczęłam nieco wymachiwać łapą we wszystkie strony.

Aż w końcu natrafiłam na coś, tuż za swoimi plecami.

I odetchnęłam z ulgą. Nick leżał obok mnie i spał w najlepsze. Miałam ochotę krzyknąć z radości, jednak nie chciałam go budzić. Sama położyłam się jeszcze na chwilę, nie wierząc, że to wszystko nie było snem.
           
             
                   
Śniadanie minęło bardzo szybko. Newt chyba niczego się nie domyślał, bo rozmawiał z nami o zaplanowanej akcji i mimo, że sam nie brał w niej udziału, wyraźnie się nią stresował. W przeciwieństwie do nas! W ogóle nie czułam stresu. Zazwyczaj w takim momencie, podczas śniadania pojawiłby się charakterystyczny ścisk w żołądku. Co się zmieniło?

Spojrzałam na Nicka, który akurat przyniósł mi kawę i kanapki. Uśmiechnął się zrozumiale. Tak, to była moja odpowiedź. Po prostu nasze myśli wędrowały w innym kierunku, niż tunele metra...
           
                 
                  
Nastroje nie zmieniły się nawet, gdy byliśmy już na komendzie. Newt postanowił pojechać z nami, by jak najdłużej podnosić nas na duchu. Finnick niestety wciąż gdzieś się dąsał i nie chciał nas zbytnio widzieć. A reszta? Siedzący w sali odpraw Morrison wyglądał na kompletnie potraconego. Chyba dotarło do niego, jak duże znaczenie ma ta akcja i że  nie ma on zbytniego doświadczenia w koordynowaniu takich wydarzeń. Satysfakcję wyraźnie czerpał z tego stojący obok Bogo, próbujący nie wyglądać na zbytnio zadowolonego z tego powodu.

Najwięcej nerwów dało się jednak wyczuć w tłumie zebranych, uzbrojonych w kamizelki kuloodporne i ostrzejszą amunicję, policjantów. Dla większości z nich to było coś zupełnie nowego i odbiegało od codziennych obowiązków. W ich głowach przewijały się przeróżne scenariusze tego, jak mogła się ta akcja potoczyć. Nawet Szponer i Cętek, którzy swoje już też widzieli, siedzieli na samym przodzie i wpatrywali się w milczeniu w podłogę.

Był też kącik tych, dla których strzelanina to była prawie codzienność.

Jeszcze przed wejściem na salę odpraw, przy recepcji stał Kojoto, Otis, Pazurian, Wataha i Jack. Tutaj atmosfera była zdecydowanie luźniejsza. Najbardziej wyluzowani byli Jack i Wataha, co kompletnie mnie nie dziwiło. Wilk miał potężne doświadczenie na tej komendzie i widział już chyba wszystko, a Jack... no to był Jack! Czego innego można było po nim oczekiwać?

Nieco mniej zadowoleni byli Kojoto z Otisem. Ten pierwszy chyba dlatego, że nie mógł nawet brać udziału w tej akcji. Drugi natomiast chyba właśnie z przeciwnego powodu.

No i był jeszcze Pazurian. Nie widzieliśmy się z nim od czasu, gdy eksplozja na otwarciu nowej linii metra wysłała go na chwilę do szpitala. Kamieniem z serca było, że wyglądał na całego i zdrowego. Ciekawiło mnie tylko, czy wiedział o wszystkim, co wydarzyło się przez te kilka dni...
— Dobrze cię widzieć, Pazurian! — oznajmiłam, rzucając się w jego potężne objęcia.
— Was również, Judy! — odpowiedział, pogodnym głosem — Bogo mi o wszystkim opowiedział. Rajuśku, naprawdę musieliście dużo przeżyć...

Gepard urwał i spojrzał na naszą dwójkę. Staliśmy z Nickiem dosyć blisko siebie, jednak wzrok Pazuriana jakby nieco nas do siebie jeszcze zbliżał. Widziałam, jak uśmiech na jego twarzy coraz bardziej się rozszerzał. On wiedział! Od razu się po nas poznał, że coś jest na rzeczy! Jak on to robił!?

Zwierzogród III - W Obliczu Trudnych Powrotów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz