02

423 21 4
                                    

Jedziemy samochodem w milczeniu. Nie mam zamiaru się odzywać, ponieważ zaraz znowu się pokłócimy. Ja chcę do domu!

Oglądam widok za oknem, choć tak dobrze go znam. BuyStore* jest najpopularniejszym, ogromnym supermarketem w Londynie.
Odwiedzamy go bardzo często. Tak naprawdę kupujemy tutaj chyba wszystko, z wyjątkiem ciuchów.

Zatrzymujemy się na ciasnym parkingu. Wysiadamy z auta. Po drodze zgarniamy koszyk. Gemma cały czas celowo wjeżdża jego kołem na moje pięty robiąc mi z butów tzw. marchewkę. Posyłam jej najbardziej piorunujące spojrzenie na jakie mnie stać i uciekam do przodu. Zachowujemy się jak dzieci, jednak wcale nam to nie przeszkadza. Czy ludzie po dwudziestce nie mogą już się wygłupiać?

- Plan jest taki - zatrzymujemy się przy małym stoliczku, gdzie leżą aktualne gazety z ofertami sklepu. - Ty skręcasz w lewo i szukasz owoców, a ja w prawo i biorę picia. Spotykamy się tam na końcu i ustalamy resztę, jasne?

- Jak słońce.

- No to na stanowiska! - zarządza moja siostra i rozdzielamy się.

Łapię po drodze do owoców jakąś siatkę. Gdy jestem już na miejscu jak najszybciej ładuję do niej to, co wpadnie mi w ręce. W końcu liczy się tu czas. To gra na niemalże śmierć i życie.
Czereśnie, truskawki, banany...

W pośpiechu upuszczam listę zakupów. Zschylam się po nią i kiedy już się podnoszę na moje szczęście lub nieszczęście na kogoś wpadam.
Do okoła turlają się różnorakie produkty spożywcze. Łapię się za głowę z jękiem, bo to właśnie nią uderzyłem jakąś osobę.

- Uważaj, gdzie chodzisz! - krzyczę masując obolałe miejsce.

- Strasznie cię przepraszam, jestem dzisiaj jakaś roztargniona - słyszę cichy, słodki głosik tuż przy sobie.

Spoglądam w tamtą stronę i widzę śliczną brunetkę ubraną w luźny sweter, który zsunął jej się z jednego ramienia odsłaniając ramiączko stanika i jeansy z przetarciami. Dziewczyna uczesana jest w niechlujnego, luźnego koka i spogląda na mnie z troską.

- Nic ci nie jest? - pyta.

- N-nie, a tobie?

- A co mogło mi się stać? - uśmiecha się i odwraca, zaczynając zbierać swoje zakupy.

Patrzę na to wszystko z lekkim zażenowaniem. Dopiero po chwili dociera do mnie, jak powinienem się w tej sytuacji kulturalnie zachować.

- Czekaj, pomogę ci.

- Nie musisz, przecież widzę, że się spieszysz. Poradzę sobie.

- Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. Jakbym ci nie pomógł uraziłbym swoje męskie ego.

Do moich uszu dociera chichot. Jest to chyba najsłodszy, jaki słyszałem. Otrząsam się i zbieram byłą zawartość siatki dziewczyny.

- Dzięki - uśmiecha się do mnie po raz ostatni.

- Nie ma sprawy - na te słowa odchodzi i po chwili już jej nie widzę.

- Halo, 002, co spowodowało zatrzymanie akcji? - czuję pukanie w plecy. Odwracam się i widzę Gemmę z kwaśnym wyrazem twarzy. - Czekam i czekam, a ciebie nie widać - dodaje teraz już całkiem poważnie.

- Wpadłem na kogoś. Nic takiego.

- Uuuu, czyżby Hari się zauroczył? Znam ten wyraz twarzy. Taki sam miałeś jak pierwszy raz przyprowadziłam swoją przyjaciółkę do domu.

- Wcale, że nie, zamknij się.

- Oj, Harry, Harry, wiesz, że cię kocham.

- Ehe - klepię ją lekko po ramieniu z zadziornym uśmieszkiem.

- No to co, wracamy do akcji?

- Do dzieła.

* * *
Wróciliśmy do domu w porze obiadowej. Z przykrością stwierdziłem, że ominąłem swój ukochany serial, "Wojownicze Żółwie Ninja".

- Harry, dzisiaj ty gotujesz obiad.

- To niesprawiedliwe. Ty sobie leżysz i kleisz się do kanapy jak królowa, a ja haruję.

- Nie gadaj. Dokładnie tak samo ty leżałeś wczoraj.

Burknąłem, po czym zabrałem się do pracy. Przyrządzanie posiłku to stanowczo moja mocna strona. Szło mi lepiej niż Gemmie.
Zrobiłem ryż z jabłkami. Nie miałem ochoty na coś bardziej wykwintnego. Ludzie, przecież to zwykły obiad z siostrą!

- Stać cię na więcej, 2/10 - odezwała się.

- Cicho, twoje obiady nie zasługują nawet na 1/10.

- Ouuu, za karę jutro przypalę twojego kotleta.

- Nie zmuszaj mnie do postawienia ujemnej opinii.

- Ciekawe - rzuciła we mnie ziarenkiem ryżu.

- Czy ty mnie właśnie wyzwałaś na pojedynek!? - zagrzmiałem, śmiejąc się w duchu.

- Na śmierć lub życie, bracie.

- Nie masz szans - wziąłem całą garść jedzenia i z głośnym plaskiem umieściłem je na twarzy Gemmy.
Ze zmrużonymi oczami zrzuciła to, co się dało na stół.

- Ty mały glonojadzie! Ja ci pokażę!

Rozpoczęła się prawdziwa walka na ryż z jabłkami. Wszystkie pobliskie ściany, meble, łącznie z podłogą pokryły się białą paćką z naszych talerzy.

- Dobra, stop! - krzyknęła moja siostra i uniosła ręce w geście poddania się.

- Ha, wygrałem! Wygrałem! Wygrałem! A ty wyglądasz jak mokra gęś! Nanana!

Zrobiła tylko naburmuszoną minę niczym dziecko i ruszyła do łazienki.
Wróciła z niej czysta jak perełka. Bez wahania poszedłem w jej ślady i również stałem się taką perełką. Gdy wysuszyłem włosy i ułożyłem swoje loki tak, abym przypominał człowieka postanowiłem odpocząć w towarzystwie laptopa.

•••••••••••••••••••••••••••••••
BuyStore - nazwa wymyślona przeze mnie, więc nie doszukujcie się takich sklepów w rzeczywistości ;)

Przepraszam za tygodniowe opóźnienie :c Wybaczcie! Za dużo obowiązków.

Powoli rozkręcam akcję, ale nic za szybko. Jeśli historia Wam się podoba zostawcie tu po sobie ślad w postaci gwiazdki i/lub komentarza :)
Rozdział pojawi się pewnie dopiero w weekend/później, ponieważ w tym tygodniu będzie dużo do nauki :(
Do następnego! x

Well, Daisy // h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz