Rozdział 5. Czy po raz kolejny to we mnie była wina?

222 16 9
                                    

W myślach przeklinałam siebie i swoje idiotyczne pomysły. Byłam bezmyślna. Mogłam siedzieć na tyłku i się nie wychylać. Zacząć się uczyć do egzaminów końcowych, potem dostać się na jakieś nudne studia, by potem pójść do jeszcze nudniejszej pracy i zarabiać marne grosze.

Cóż, szkoda, że nigdy nie byłam normalna i nie mogłam zdecydować się na względnie spokojne życie.

Przeciskałam się przez tłum ludzi, jaki zebrał się obok tablicy ogłoszeń.

Boże, jak ja chciałam być na liście osób, którzy przechodzą do etapu przesłuchań w telewizji.

W gąszczu głów i rąk znalazłam różową czuprynę dziewczyny oraz rozczochrane, blond kudły należącego do Grahama.

— Hej Blair! Chodź tutaj! — Zawołała mnie Vera, próbując wyskoczyć ponad tłum.

Udało mi się przecisnąć pod samą tablicę i ustałam tuż obok brązowookiego.

— Udało się — mruknął, lekko uśmiechając się pod nosem. — Kurwa mać, udało się — pociągnął mnie za nadgarstek, po czym wskazał palcem na drugą linijkę od góry.

Poczułam, jak po moim kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

— Tylko jedna osoba była przed nami — powiedziałam dumnie, wyjmując telefon z kieszeni plecaka, by zrobić zdjęcie liście i pochwalić się matce. — Kto to Thomas Kirvin?

— To nie ten dzieciak z trąbką? Dwa lata młodszy od nas? — Skrzywiła się lekko różowo włosa.

— Tak, to chyba ten. Jakim cudem udało mu się przejść z tą plujką jako pierwszy? Zagrał hymn Trzeciej Rzeszy czy jak? — Douglas pokręcił głową. — Pewnie osoby, które przeszły, zapisane zostały bez określonej kolejności. Może to według występowania?

— Gdyby tak było, Graham, to i White Swans byłyby przed nami — zwróciłam się w stronę chłopaka. — Był od nas lepszy.

— Nie wierzę, że jako pierwszy przeszedł dzieciak, który pluje w kawał metalu, jak skaut na obozie — pokręciła głową Georgina, wpychając się między mnie a Douglasa. — Jak leci, Graham, Butler? Gratuluję wam przejścia dalej. Ten dzieciak to jakieś jedno wielkie nieporozumienie. Grunt, że my przeszliśmy dalej. Pewnie biedny Tommy jest w ⅛ finału z litości.

Vera wraz z Douglasem spojrzeli po sobie.

Jakim cudem Clark tak spokojnie znosiła taką porażkę, jaką było nasze malutkie zwycięstwo nad nią? White Swans załapały się rzutem na taśmę. Byli czwarci w tabeli i tylko tyle było miejsc.

Ktoś na bank ją podmienił. Zapewne kosmici wciągnęli ją do siebie na statek. Wyprali mózg albo to po prostu ufolud, który przybrał jej wygląd.

– A ty coś ty taka miła, co Clark? – Zapytał blondyn, zakładając ręce na piersi, spoglądając na nią lekko przymrużonym wzrokiem.

– Ja zawsze jestem taka – fuknęła, zadzierając nos.

– Taka, czyli jaka? – Zachichotała Vera.

– Wyjątkowo irytująca – mruknęłam cicho pod nosem.

– Zamknij się na chwilę, Ferguson – warknęła, rzucając mi wściekle spojrzenie.

Dobra, czyli nie powiedziałam tego tak cicho, jak chciałam.

– Boże, czym zasłużyłem sobie, żeby te dwie wiedźmy naraz zaszczycały mnie swoją, jakże irytującą osobą? Jestem aż takim złym człowiekiem? – Westchnął teatralnie blondyn, mierząc nas wzrokiem.

Go away with Our Song [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz