Rozdział 24. Jeśli tylko chcesz.

157 10 7
                                    

Przez kolejne piętnaście minut kręciłam się po domku bez celu, udając, że poprawiałam bibeloty na półkach, rozwiązywałam poplątane kable, wygładzałam nogą dywan. Robiłam wszystko, byleby nie nawiązać kontaktu wzrokowego z blondynem. Nie chciałam też z nim rozmawiać. Postąpiłam cholernie głupio i za wszelką cenę chciałam uniknąć konfrontacji z nim. Wciąż go nie lubiłam. Chyba.

Bardzo, bardzo chciałam, by Douglas Graham pozostał dla mnie tym samym chłopakiem, jakim był kilka tygodni wcześniej.

– Gdzie on jest?! – Do pomieszczenia wpadła roztrzepana różowowłosa. – Pokaż, co zrobiłeś. Basil niesie już leki.

Dou sapnął głośno i przewrócił oczami. Trochę nieudolnie wstał z podłogi i wyciągnął w stronę dziewczyny rękę z dwoma sinymi palcami.

– Nic poważnego – wzruszył ramionami.

– Przypominam, że jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej mało nie zemdlałeś z bólu, blondasku – wtrąciłam się. Idiota próbował zgrywać na siłę bohatera.

– Coś ty zrobił?! – Krzyknęła i zaczęła oglądać ze wszystkich stron jego dłoń.

W czasie, kiedy dziewczyna naprzemiennie wyzywała go i pytała, czy coś go jeszcze boli, do domku wszedł jak gdyby nigdy nic spokojny Casey z siatką pełną jakichś leków.

– Cześć, Blair – machnął plastikową torebką w moją stronę.

W przerwach między wrzaskami niebieskookiej, Grahamowi udało się napomknąć o przytrzaśnięciu sobie palców drzwiami samochodu.

– Hej – mruknęłam i złapałam leki, które wypadły podczas jego fantazyjnego gestu. 

Tabletki i maści przeciwbólowe, bandaże, gazy, patyczki do usztywniania, plastry i zamrażacz w sprayu.

– Tak, zrobiliśmy napad na aptekę. Na tylnym siedzeniu w moim samochodzie wciąż leżą kominiarki, pistolety oraz kije bejsbolowe. Aptekarki nie pisną ani słowa – prychnął, widząc mój zmarszczony nos i czoło. – Sam uważałem, że to przesada, by kupować tyle niepotrzebnych gratów, ale, wiesz, jak Veronica się na coś uprze, to nie ma zmiłuj. Musi być i koniec. Osobiście strasznie współczuję, że Taylor musi tak się męczyć z tym upartym osłem. Wiele razy ktoś przytrzasnął mi palce drzwiami. Przez kilka dni poboli, będzie siny i przestanie. To nie jest rak, na to się nie umiera!

Chłopak zarzucił mi rękę na szyję i przycisnął do swojej piersi.

Basil był dobry. Jako przyjaciel i człowiek. Przesadnie nie panikował, potrafił stanąć w mojej obronie, ponegocjować z ludźmi. Ciepło przyjął mnie do LIW i traktował jak bliską sobie osobę. Basil Casey był dla mnie jak starszy brat, którego zawsze tak bardzo chciałam mieć.

– Przestań tak skakać koło niego, wariatko. Pozwól mi zbadać pacjenta – odsunął dziewczynę od przyjaciela i zaczął oglądać jego palce, kiedy ja wciąż byłam dociśnięta do jego piersi.

Przez pieprzonego chłopaka o szafirowym spojrzeniu od Grahama dzieliło mnie około pięćdziesięciu centymetrów. Serce zabiło mi szybciej, a dłonie momentalnie zziębły mi ze stresu. Powoli wyswobodziłam się z jego uścisku i stanęłam obok ciemnowłosego, który uważnie oglądał jego dłoń.

– Nie no, nie jest źle. Spodziewałem się otwartych złamań, krwi płynącej czerwonymi strugami po panelach i dywanie. Straszny z ciebie frajer, stary.

– Ale kurewsko mnie bolało wcześniej – szepnął, by Vera go nie usłyszała.

– No, ale nie jest złamany ani nic.

Go away with Our Song [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz