Rozdział 12. Na mały paluszek?

209 12 28
                                    

Nie miałam bladego pojęcia, dlaczego, i o czym chciał ze mną porozmawiać Graham. Czy było to coś bardzo osobistego, skoro nie chciał, by towarzyszyli nam jego znajomi? Ale nie, nie byłam ciekawa. To zapewne była jakaś nic nieznacząca bzdeta. Żaden wewnętrzny potwór nie zżerał mnie od środka z ciekawości. Ani trochę. Wcale.

Nie pytaj się go. Nie pokazuj mu, że cokolwiek związane z nim cię interesuje – upominałam się w myślach przez drogę powrotną.

Już kilka razy byłam bliska przegrania, ale ja nie mogłam przegrać. Nie wtedy. Nie tego.

– Czemu nie mogłam wrócić do domu z Basilem i Veronicą? – Wyrwało mi się.

Cholera.

– Bo ci się spieszyło?

– Dla nich mogłabym poczekać. Czego chciałeś? – Nie byłam dla niego specjalnie miła, ale jakoś się tym szczególnie nie martwiłam. To był przecież Douglas, a mnie nigdy nie obchodziło to, jak się czuł i czy to, co mu powiedziałam, zabolało go.

Wyjął dłonie z kieszeni kurtki, przeczesał sobie włosy, po czym z powrotem wsadził je w skórzany materiał.

– Ja czekam na odpowiedź – ponaglałam go.

– To sobie jeszcze poczekasz – warknął nieprzyjemnie.

Zazgrzytałam wkurzona zębami. Dupek.

Chciałam czymś w niego rzucić. Najlepiej ciężkim, żeby na kilka dni miał piękną pamiątkę w postaci siniaka. Moim chwilowym marzeniem było, by mieć pod ręką na przykład jakąś patelnię albo duży kamień. Spojrzałam w bok. Nie znalazłam nic ciekawego. Sama ciemność, liście i... zajebiście wielki grzyb. Cudnie.

Chłopak maszerował przed siebie pewnym krokiem, nawet nie zwracając uwagi na to, że się zatrzymałam.

To był właśnie jeden z wielu błędów,  jakie oboje popełniliśmy.

Pewnym ruchem chwyciłam za nóżkę grzyba i pociągnęłam do góry, wyrywając go. Cholernie dorodny muchomor. Zaraz obok niego rósł mniejszy. Oba zebrałam ze sobą, miniaturkę chowając do kieszeni. Mógł się jeszcze przydać.  Zewnętrznie prezentowały się naprawdę ładnie. Szkoda, że były trujące, jak jasny gwint. W sumie, gdyby w innym życiu Graham miałby być jakimś grzybem, to na pewno byłby właśnie muchomorem. Byłam tego niemalże w stu procentach pewna.

Cichutko na palcach podeszłam do blondyna i z całej siły pieprznęłam wielkim, czerwonym grzybem o jego plecy. Rozmazał się on na czarnej i lśniącej skórze, pozostawiając na niej brzydki ślad.

Kurwa, ten idiota mnie zabije.

– Ej! Ferguson! Coś ty zrobiła?! O co ci tym razem chodzi?! – Ze złości zacisnął szczękę i chwycił mnie boleśnie za nadgarstki.

– Jak mi nie powiesz, o co właściwie tobie chodzi, to następnego rozwalę ci na gębie, kumasz? – Wycedziłam przez zęby, próbując się wyrwać, jednak bezskutecznie.

Chłopak przewrócił oczami, po czym westchnął cierpiętniczo.

No, ja czekam – zaśmiałam się w duchu, widząc jego miny.

– Zastanawiałem się, czy... Jestem ciekawy tego, czy... Jezu Chryste, nie umiem się dzisiaj wysłowić! – Powiedział rozeźlony.

– To się lepiej szybko naucz, Graham, bo nie zamierzam przez całą drogę słuchać twojego jąkania – fuknęłam i z całej siły szarpnęłam się, tym samym wyswobadzając się z jego cholernie bolesnego uścisku. Byłam pewna, że następnego dnia w miejscach, gdzie trzymał palce, będę mieć siniaki.

Go away with Our Song [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz