Rozdział 55. Boję się walczyć.

138 12 21
                                    

¡TW! Uzależnienie od alkoholu, uzależnienie od substancji psychoaktywnych, przemoc fizyczna, przemoc seksualna, myśli samobójcze.

116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży.

800 70 2222 - Całodobowa Linia Wsparcia

To nie wstyd prosić o pomoc :)

Douglas ukucnął przed nim i próbował odciągnąć delikatnie jego głowę od ramion. Niestety to nie podziałało i chłopak musiał to zrobić siłą. Ciemnowłosy jednak w końcu ustąpił i podniósł ją. Jego twarz umazana była szkarłatną krwią, oczy były napuchnięte od płaczu, a warga rozcięta. Na jego skroniach oraz policzkach były widoczne czerwone szramy ewidentnie od zadrapań paznokciami. 

Przyjaciele przez krótki moment mierzyli się wzrokiem. Na twarzy perkusisty na ułamek sekundy pojawił się szeroki uśmiech. Jego kąciki ust nerwowo drgały aż w końcu zupełnie opadły, a Basil wybuchnął histerycznym płaczem.

Chociaż ciężko było to w ogóle nazwać płaczem. Przypominało to bardziej ryk, wycie pokrzywdzonego zwierzęcia, które konało i zaraz miało wyzionąć ducha.

Niebieskooki rzucił się blondynowi w objęcia, a twarz wcisnął w jego ramię. Oczy oraz zęby miał mocno zaciśnięte, a całe jego ciało trzęsło się od spazm płaczu.

Graham objął Casey'a, lekko klepiąc go po plecach i szepcząc coś cicho do ucha. Ciemnowłosy jednak nie odwzajemnił czułości. Swoje zakrwawione przedramiona pokryte czarnymi tatuażami trzymał z daleka od jego sztruksowej kurtki, jak gdyby obawiał się, że ją poplami.

Mimowolnie po moim policzku popłynęła łza. Patrzyłam na nich z odległości trzech dużych kroków. Obserwowałam, jak jeden dla drugiego jest wsparciem, doskonałym obrazem dla definicji najlepszego, prawdziwego przyjaciela i brata. Moje serce zakłuło boleśnie, kiedy spod powiek gitarzysty uciekło kilka łez.

– Przysięgam ci, że nikt cię już nie skrzywdzi. Przysięgam – pomimo jego drżącego tonu jego obietnica wydawała się być szczera i prawdziwa. Jakby Graham był cholernie pewny swoich słów. Ujął jego twarz w dłonie, wypowiadając wyraźnie każde słowo. – Jesteśmy pieprzonymi braćmi, Bas. Jesteśmy w tym wszystkim razem. Poruszę niebo i ziemię, bylebyś wreszcie był wolny. Uwierz w to. Błagam.

– Uwierzę w to, dopóki ktoś z naszej dwójki, ona lub ja, nie będzie martwe. Dopóki ja nie zdechnę – Bas niemalże wypluł te słowa z takim obrzydzeniem, jak gdyby na jego języku znajdowała się nieprzyjemna gorycz. Potem wyswobodził się z uścisku przyjaciela i chwiejnym krokiem odsunął się metr od nas.

Gitarzysta szybkim ruchem starł z policzka kilka łez, po czym przechodząc obok mnie, rzucił szybko:

– Pójdę zadzwonić do Very. Miej na niego oko, proszę.

Spoglądałam to na Casey'a to na Douglasa, który z każdym kolejnym krokiem coraz to bardziej oddalał się od nas, dzierżąc w ręku komórkę.

Niepewnym krokiem podeszłam do jasnookiego, który z powrotem siedział na betonowej podłodze altanki. Bez słowa dosiadłam się do niego, siadając na piętach.

– Mogę cię przytulić? – Zapytałam, ponieważ nie miałam bladego pojęcia, czy w tamtym momencie chłopak tego chciał.

Nieznacznie kiwnął głową, opierając zakrwawione ręce na kolanach, wpatrując się tępo przed siebie. Objęłam go rękoma w pasie, przyciskając czoło do jego ramienia otulonego cienkim t-shirtem w grafitowym kolorze z logiem zespołu Slipknot.

Z każdą kolejną sekundą ciszy, jaka mijała, coraz to bardziej chciało mi się płakać. Cholernie się starałam, by szloch nie wyrwał mi się spomiędzy warg. Zagryzałam i zaciskałam je z całych swoich sił. A potem z jego ust wypadły jedne z najboleśniejszych słów, jakie dane było mi kiedykolwiek usłyszeć.

Go away with Our Song [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz