Rozdział 32. Mogłabyś to zrobić w bardziej ustronnym miejscu.

157 13 7
                                    

Veronica siedziała na tylnym siedzeniu i zniecierpliwiona postukiwała palcami w udo, które okrywała srebrna, cekinowa suknia. Musiałabym skłamać, by nie powiedzieć, że to uderzanie o materiał nie było denerwujące. Było i to cholernie. Dodatkowo te cierpiętnicze wzdychanie koło ucha... Uwielbiałam Verę, ale tego wieczoru mnie niesamowicie denerwowała.

– Wychodzi ze swojego zamku, zasrana księżniczka strojnisia – warknęła różowowłosa i opadła plecami na siedzenie. Dziękuję ci, świecie za ukrócenie mojej męki!

– Cześć wszystkim jeszcze raz – uśmiechnął się chłopak, rozsiadając się za Grahamem. – Jak leci?

– Pół godziny – wycedził blondyn, zaciskając szczękę. – Pół! Czekaliśmy na ciebie trzydzieści minut! Zmiana koszuli miała ci zająć dosłownie pięć minut, a nie sześć razy tyle!

– Cieszę się, że umiesz mnożyć, Dou – prychnął i zapiął pas. – Okazało się, że muszę ją jeszcze wyprasować. Gdybyś nie wiedział, to koszule strasznie ciężko się prasuje, bo materiał wiecznie się gniecie, maminsynku.

– Skoro co chwila się gniecie, to po co w ogóle ją prasowałeś? – Wtrąciłam, jednak nie otrzymałam odpowiedzi zwrotnej.

– Błagam, jedźmy już, bo inaczej zaraz go ukatrupię – powiedziała niebieskooka i uderzyła w ramię swojego przyjaciela.

– Teraz będziecie się na mnie wściekać, bo przy chowaniu klucza, odpadł mi guzik od koszuli? Serio? – Jego pretensjonalny ton głosu widocznie zirytował Grahama, ponieważ ten zdjął z kierownicy jedną rękę i odwracając ją do tyłu, wystawił w stronę ciemnowłosego środkowego palca.

– Będziemy się wściekać dopiero wtedy, jak spóźnieni wpadniemy między tę pierdoloną śmietankę towarzyską zasapani i spoceni jak świnie – prychnęłam i już normalnie usiadłam w fotelu.

– Sorki, ale nic nie poradzę na to, że w ostatnim czasie za mocno pracowałem na siłowni i koszule okazały się za małe i zaczęły pękać – w lusterku widziałam, jak wzrusza ramionami.

– Na brzuchu? Od mięśni? – Zmarszczyła brwi Butler.

– Robię sześciopak, to dlatego – poklepał się po brzuchu, który przysłaniała czarna koszula.

– Wywaliło ci bebech po ostatnim chlaniu z Valem! Masz piwne brzuszysko jak stary! – Zarechotała Veronica i dźgnęła go w brzuch w miejscu, gdzie koszula wraz z guzikiem niebezpiecznie się napięły. W razie niespodziewanego wystrzału plastikowego koła, które prawdopodobnie uderzyłoby mnie w oko, schowałam się głębiej w fotelu. Tak na wszelki wypadek.

– To. Przez. Formujący. Się. Sześciopak.

– Chyba piwa – mruknął pod nosem Douglas, włączając kierunkowskaz w prawo. 

– Udam, że nic nie usłyszałem – powiedział Casey, zwężając oczy.

***

Nie spóźniliśmy się aż tak mocno, jak się spodziewaliśmy. Było to raptem dziesięć minut. Burmistrz zapewne nawet nie zauważył jeszcze naszego braku, bo był zbyt zajęty witaniem ważniejszych niż my gości. Basil wraz z Douglasem stwierdzili, że skoro już jesteśmy spóźnieni, to kolejne dziesięć minut na papierosa nas nie zbawi. Siedzieliśmy na jednej z ławek przy wejściu i powoli wtłaczaliśmy do naszych płuc toksyny, które miały nakarmić naszą gromadkę raczków.

– Kurwa, już myślałem, że sam będę musiał paradować na tej wykwintnej i gówniano eleganckiej posiadówie tego starego pierda – zaśmiał się Moron, wyłaniając się zza rogu budynku. Szarpał się z paskiem jego spodni tak, jakby je zapinał. Zestresowana wzięłam zbyt głęboki wdech, a dym zaczął mnie dusić, przez co zaczęłam kaszleć. Do oczu napłynęły mi łzy, a ja spojrzałam ze zdezorientowanym i lekko wilgotnym spojrzeniem na różowowłosą, która widocznie również zastanawiała się nad tym samym, co ja.

Go away with Our Song [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz