Rozdział 52. Nazwałem cię suką.

116 12 45
                                    

Do rozpoczęcia ostatniej lekcji tamtego dnia - biologii, dzieliły mnie niecałe trzy minuty. Zawsze przychodziłam na tę lekcję chwilę wcześniej, by nigdy się na nią nie spóźnić. Już wystarczająco nie lubiła mnie nauczycielka za to, że byłam z jej przedmiotu bardziej niż tępa. Dodawanie do tego spóźnień tworzyło nie tylko mieszankę wybuchową - tworzyło eliksir nienawiści w najczystszej postaci. Chociaż punktualnością mogłam zaplusować.

Nienawidziłam tego przedmiotu jak jasna cholera, był bardziej uciążliwy niż wrzód na tyłku. I chociaż miałam go głęboko w dupie i był mi potrzebny jak dziura w moście, to musiałam z niego zdać. Nie zamierzałam powtarzać przez ten największy wysryw świata ostatniej klasy.

Nerwowo uderzałam paznokciami o blat biurka, przy którym siedziałam. Wygrywałam jakiś nieokreślony, a mimo to znany mi rytm, który byłam pewna, że był słyszalny w całej sali. Jak na zawołanie, chłopak z pierwszej ławki - największy kujon i osobista włazidupa nauczycielki od biologii, spojrzał w moją stronę. Jeszcze nikt, nigdy nie posłał mi takiego wrogiego spojrzenia. Byłam pewna, że gdyby jego wzrok potrafił zabijać, to ja już od jakichś pięciu sekund leżałabym martwa na podłodze. Patrząc na jego krzywy i nieprzyjemny wyraz twarzy, ja sama zmarszczyłam nos, wystawiając w jego stronę środkowego palca.

– Raczyłabyś przestać uderzać w drewno swoimi rogowymi osłonami palców? – Wysyczał i z drugiego końca sali widziałam, jak kilka kropelek śliny ucieka z jego ust.

– Nie, nie raczyłabym. Spierdalaj – fuknęłam i zaczęłam bębnić w biurko jeszcze głośniej.

– Nie dam rady już znieść tego dźwięku!

– Nie dasz rady, ale nosić okularów, jak ci je połamię, szczurze – moje znikome pokłady cierpliwości zaczynały się kończyć.

– Twoje słowa podchodzą pod groźbę. Nie wiem, czy wiesz, ale są one karalne. Zgodnie z kodeksem karnym, a dokładnie z artykułem...

Gwałtownie podniosłam się z krzesła i ruszyłam w jego kierunku.

Zapewne normalna osoba, która nie dałaby się sprowokować, po prostu olałaby go. Jednak nie było to możliwe w moim przypadku. Byłam zbyt rozdrażniona i zdenerwowana, by tak po prostu puścić jego uwagę mimo uszu.

Ciemnoskóry chłopak, który siedział na końcu sali ze słuchawkami na uszach, odwrócił wzrok i zaczął przyglądać się widokowi za oknem.

Po prostu nie chciał być świadkiem, jak łamię temu czarnowłosemu frajerowi z fryzurą na grzyba nos.

Z prędkością światła chwyciłam za podręcznik, który leżał na brzegu jego ławki i zamachnęłam się.

Coś, a raczej ktoś zablokował mój ruch.

Tylko nie babka od biologii. Tylko nie babka od biologii. Tylko nie babka od biologii.

Delikatnie odwróciłam głowę do tyłu. Duża, przyozdobiona zegarkiem oraz pierścieniami ręka owinęła się wokół mojego nadgarstka.

Graham.

– Woah, Ferguson spokojnie – powiedział rozbawionym tonem. Kciukiem gładził wierzch mojej dłoni, próbując złagodzić mój nacisk. – Zaraz zrobisz komuś krzywdę.

– Bo właśnie mam taki zamiar – odwarknęłam, mierząc szczura groźnym wzrokiem. – Zastanawiam się tylko, czy taka grubość książki wystarczy, by wybić temu małemu chujkowi jedynki albo chociaż złamać nos.

– Jak się zaraz ode mnie nie odczepisz, to wylądujesz u dyrektora! – Jego głos przypominał jazgot pieska chihuahua.

– A jeśli ty nie przestaniesz kłapać tą gębą, to wylądujesz u pielęgniarki – odpyskowałam, mierząc go groźnym wzrokiem z góry.

Go away with Our Song [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz