Rozdział 10. Nigdy nie byłbym w stanie zrobić ci krzywdy.

252 16 73
                                    

Swojego czasu moimi dwoma ulubionymi zajęciami było palenie w parku za szkołą oraz zwiewanie z ostatniej lekcji, którą była biologia. Tworzenie muzyki i obrażanie Grahama to już był styl życia.

W sumie to przez bardzo długi czas te ulubione zajęcia się nie zmieniały, ale w końcu przeszedł i na nie czas.

Szłam powolnym krokiem w stronę domu, wybierając przy tym najlepszą drogę do wypalenia papierosa, na którego czekałam od pierwszych chwil w szkole. Nie mogłam pozwolić sobie na palenie w domu czy w typowej drodze do niego, ponieważ na pewno któryś z sąsiadów by na mnie nakablował. Nie chciałam problemów, razem z matką miałyśmy ich już wystarczająco. W końcu przysiadłam na jednej z ławek w parku i modliłam się w duchu, by nikt mnie z nie zauważył, przecież był zakaz. Wyciągnęłam przed siebie nogi i zaczęłam wpatrywać się tępo w krajobraz przede mną. Park ten należał do jednego z najbrzydszych w całym Glasgow, więc niewiele ludzi wybierało go na spacery. I dobrze, mnie nie obchodziło to, czy drzewa rosły równo w rządku, ścieżki były wyłożone kostką brukową albo ławki przypominały altany. Dla mnie to mogło być wysypisko śmieci. Grunt, by dobrze mi się tam myślało, czyli zupełnie inaczej niż w szkole. Było w niej pełno sukwysyństwa. Tam wyniosłe burżujstwo, takie jak Graham albo Clark miało do czynienia z pospólstwem, jak ja. Często zastanawiałam się, dlaczego ich rodzice wysłali ich właśnie do St. Gilbert High School. Zwykła publiczna szkoła. Może i była jedną z najlepszych w mieście, ale wciąż fakt tego, że z reguły bogate bachory chodziły do prywatnych, eleganckich szkółek było w tamtym przypadku z lekka dziwne. Tam poziom nie miał znaczenia, grunt, by była cholernie droga i prestiżowa, czyż nie? Więc, po jaką cholerę ta dwójka bogatych półgłówków musiała akurat mi zatruwać życie, odkąd tylko pamiętam? Dobra, Clark cały czas była suką, ale to raczej u niej zostało wyssane z mlekiem matki. Nie wiem, kto był gorszy, ona czy może jej pierdolnięta matka. A Graham? Jego rodzice byli względnie mili, brat... też był miły. Co więc z nim było nie tak? Mój ojciec uczył grać go na pianie, całkiem nieźle się wtedy zakumplowali. Z moją matką mało kiedy rozmawiał, a jeśli już to ze zwykłej grzeczności zamienili kilka zdań. Tej kobiety nie dawało się tak po prostu lubić, czy normalnie konwersować. Douglas ze mną wiecznie darł koty. W przedszkolu jeszcze był znośny, potem było już tylko gorzej, aż w końcu...

Aż w końcu wylądowaliśmy razem w zespole i to ja go do tego zmusiłam.

Boże, to było takie irracjonalne! Gdyby ktoś powiedział mi to jakieś trzy lata wcześniej, to wyśmiałabym go i kazała oddać się do psychiatryka. Naprawdę.

Kątem oka zauważyłam, że mój papieros już wypalił się w mojej ręce. Westchnęłam tylko, rzuciłam go na ziemię i zdeptałam trampkiem. Spojrzałam na godzinę w telefonie i zdałam sobie sprawę z tego, że matka prawdopodobnie wróciła już z pierwszej zmiany, posiedzi maksymalnie półtorej godziny w domu i pójdzie do kolejnej roboty. W tym czasie hobbystycznie opierdoli mnie za byle gówno. Musiałam się spieszyć do domu. Ruszyłam więc biegiem przed siebie, w głowie układając sobie, jaka byłaby dla mnie najkrótsza droga.

Nigdy bieganie nie było moim konikiem i na zajęciach ze sportu unikałam go jak ognia, jednak tego dnia biegłam tak, że przystanek zrobiłam sobie dopiero przed moją ulicą, by chwilę odsapnąć. Serce obijało mi się boleśnie o żebra, a w uszach słyszałam jego bicie.

Boże, nigdy więcej.

Do samych drzwi doczłapałam się ślimaczym krokiem, dla pewności sprawdziłam, czy pod wycieraczką jest zapasowy klucz. Od ostatniej wizyty Grahama musiałam znaleźć dla niego nową kryjówkę. Również mało kreatywną i cholernie oczywistą. Dyskretnie podniosłam stopą wycieraczkę i spojrzałam pod nią.

Go away with Our Song [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz