Rozdział 63. Dlaczego chcesz się mną opiekować?

54 4 1
                                    

Z każdym kolejnym krokiem wściekłość coraz to bardziej buzowała w moich żyłach. Trzęsące się ręce schowałam do kieszeni kurtki, by podążający za mną Douglas nie dostrzegł ich. Pomimo butów obcierających mi pięty, szłam szybko, nie oglądając się za siebie. Łzy złości i smutku mieszały się ze sobą, a w moim sercu tworzyła się niebezpieczna mieszanka, od której wybuchu dzieliły sekundy.

Telefon w mojej kieszeni zawibrował – zapewne był to Basil lub Veronica, którzy martwili się, czy go znalazłam i w jakim stanie się znajdował.

Wystarczającym, by mi jeszcze dopiec – pomyślałam, zaciskając szczęki ze złości. – Było względnie normalnie.

Bynajmniej tak mi się wydawało.

Na krótką chwilę zatrzymałam się, by poprawić uwierający mnie but. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu i ściągnąć te zasrane buciory, które nigdy ze mną nie współpracowały. Kiedy usłyszałam zaraz za sobą kroki zbliżającego się w moją stronę chłopaka, z powrotem ruszyłam szybkim krokiem przed siebie, do końca nie wiedząc, dokąd idę.

– Długo będę musiał tak za tobą iść? –  Zawołał ze słyszalnym wyrzutem w głosie.

– Nikt ci nie kazał za mną leźć – fuknęłam, przechodząc obok żółtego Jeepa Wranglera zaparkowanego między drzewami.

– Chyba nie myślisz, że zostawię cię zupełnie samą na jakimś zadupiu! Oszalałaś?

– Niedaleko powinien być przystanek – odpowiedziałam bez większych emocji w głosie. – Jedź do domu.

Tak bardzo miałam ochotę odwrócić się i rzucić mu surowe, zabijające wręcz spojrzenie. Chciałam, by zobaczył, że mówiłam poważnie i nie droczyłam się z nim. Chciałam, aby zobaczył jak wściekła i smutna jednocześnie byłam. Chociaż powiedział prawdę, to została mi ona rzucona w twarz w najbardziej obrzydliwy sposób, jaki tylko dało się to zrobić - w przypływie gniewu i bezsilności. Kiedy oboje rozrażaliśmy sobie nawzajem swoje wciąż niezagojone rany. Oboje sprawialiśmy sobie przyjemność, karmiliśmy się bólem drugiej osoby.

– Blair...

– Daj mi, spokój! – Wrzasnęłam, wyrzucając w górę ręce. – Daj mi święty spokój! Odpieprz się, rozumiesz?! Chcę pobyć sama, okej? Nie potrzebuję żadnej pomocy, nikt nie musi mnie niańczyć. Jestem dorosła i potrafię się sobą zająć. Wracaj do domu, bo matka z ojcem zaraz postradają zmysły, jeśli się do nich nie odezwiesz.

– Zatrzymaj się. – Wydał rozkaz, a ton jego głosu był odrobinę niższy niż zwykle.

Wal się, Graham.

Tempo mojego chodu przypominało już bardziej trucht niż żwawy marsz. Jak na złość obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać, więc w szale przetarłam je rąbkiem szalika.

Nagle poczułam uścisk na ramieniu, a sekundę potem zostałam gwałtownym szarpnięciem odwrócona do tyłu. Wpatrywałam się tępo w czubki naszych butów, które stawały się coraz to bardziej niewidoczne przez mrok panujący w lesie oraz wczesną godzinę wieczorną. Jeden z mięśni policzka nerwowo drgał, a ja głośno wdychałam zimne powietrze przez nos.

– Blair, popatrz na mnie – zadziwiająco jego głos był cichy i lekko drżał.

Zacisnęłam mocno powieki, by przypadkowo z roztargnienia tego nie zrobić. Nie chciałam na niego w tamtym momencie patrzeć. Nie chciałam się nawet koło niego znajdować.

Ujął w swoje lodowate dłonie moją twarz i zmusił mnie do uniesienia głowy. Kciukami przejeżdżał po moich policzkach, które szczypały mnie od mrozu i ścierał łzy. W pewnym momencie wbił swoje palce w moją skórę tak mocno, że mimowolnie uchyliłam powieki.

Go away with Our Song [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz