- ROZDZIAŁ 1 -

279 17 36
                                    

Westchnęłam cicho, kiedy przekroczyłam próg szkolnej sali. Przetrwałam trzy godziny angielskiego i godzinę informatyki. Pocieszał mnie jedynie fakt, że zostało zaledwie kilka dni do końca mojej edukacji w liceum i dwa dni do wycieczki szkolnej. Niestety w parze z tym szły egzaminy, które zbliżały się wielkimi krokami.

Podeszłam do swojej szafki, za którą chciałam się schować przed pochłaniającymi mnie oczami chłopaków. Sięgnęłam z półki podręcznik od historii, który niemalże w tej samej chwili wypadł z moich rąk.

— Czołem!!! — mój przyjaciel napadł mnie od tyłu. To właśnie przez niego zdarzył się ten wypadek.

— Cześć... — odpowiedziałam zmęczonym tonem i schyliłam się po cegłę, jaką była ta książka. — Mogłabym wiedzieć czym jest spowodowany twój entuzjazm? — spytałam, przyglądając się jego wielkiemu uśmiechowi.

— Idziemy na imprezę!!! — wykrzyczał z radością. Rozejrzałam się dookoła, mając nadzieję, że nie przykuł tym uwagi połowy szkoły.

Ale to Harry McKinney.

— Cieszę się. Ivy idzie z tobą? — próbowałam rozszyfrować słowo "idziemy".

— Fuuu... jeszcze tego brakowało — skrzywił się. — Ja chcę się zabawić, a nie patrzeć, jak ta dziewczyna migdali się z kolejnym facetem, któremu dałaś kosza.

— Ejj... nie bądź chamski. To nie prawda! — zamknęłam szafkę i ruszyłam w stronę sali. Harry podążył za mną.

— Nie oszukujmy się. Każdy chłopak w tej szkole... w tym mieście... po tym jak odmawiasz pójścia z nim na randkę, idzie migdalić się z Ivy. A później startuje do innej — mówił, jakby to było zapisane gdzieś prawo.

— Widzę, że jesteś na bieżąco z życiem seksualnym naszej koleżanki — zaśmiałam się i wyczekująco spojrzałam w telefon.

— Czekasz na coś?

— Evan ma mi napisać co z mamą. Wychodzi dzisiaj z odwyku — wytłumaczyłam.

— To super! Właśnie dlatego powinnaś iść ze mną na tą imprezę. Trzeba świętować!!! — wykrzyczał rozentuzjowany i zarzucił mi rękę na ramię.

— O nie nie nie. Nie ma takiej opcji. Poza tym dobrze wiem, że ten odwyk nic nie da. Będzie czysta przez najwyżej czterdzieści osiem godzin, dopóki nie załatwi sobie dostawy towaru — powiedziałam, jak wyuczoną regułkę.

— Tym bardziej powinnaś iść, napić się i wytańczyć. Odreagować. A później odrodzona, wrócić, by zmierzyć się z rzeczywistością — psycholog się znalazł.

— Chyba nigdy nie myślisz tyle, co wtedy, gdy musisz coś wymyślić, żeby wyciągnąć mnie na imprezę — spojrzałam na niego z politowaniem.

— Może i tak. Ale przynajmniej czasem myślę — rzekł zadowolony.

Naszą rozmowę przerwał dzwonek oraz pojawienie się na horyzoncie Pani Thompson, która, jak zwykle, z niezadowoloną miną wpuściła nas do klasy.

Zajęłam miejsce obok Harry'ego i w myślach próbowałam przekonać się, że najbliższe czterdzieści pięć minut lekcji historii wcale nie będzie takie złe.

Nagle przypomniało mi się, że już za dwa dni miała odbyć się wycieczka na trzy dni nad pobliskie jezioro. W głowie zaczęłam planować sobie, co dokładnie wezmę i w co powinnam się spakować, by wszystko pomieścić. Jeszcze zapomniałam sprawdzić pogody, więc nie wiedziałam na jakich ubraniach powinnam się skupić.

— Panno Baker! — głos nauczycielki przywrócił mnie na ziemię. — Zna panienka odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie?

Niech to szlag. Zaczęłam analizować poprzednie pięć minut, lecz oprócz zawartości mojej szafy, nie mogłam sobie nic przypomnieć.

— A mogłaby pani powtórzyć pytanie?.... proszę? — spojrzałam na nią wzrokiem błagalnym o łaskę.

Kobieta westchnęła i surowym tonem odparła:

— Kto władał naszym krajem podczas wojny secesyjnej, o której mówiliśmy na poprzedniej lekcji? — przypomniała pytanie.

W mojej głowie była pustka. O ile pamiętałam dokładne daty wojny secesyjnej, których wyuczyłam się na pamięć, tak nie miałam pojęcia o istotnych w tamtym czasie nazwiskach. Zaczęłam analizować znane mi imiona.

— Washington? — strzeliłam, lecz po wściekłym wzroku Thompson, wiedziałam, że moja odpowiedź nawet nie była bliska poprawnej.

— Abraham Lincoln, Panno Baker. Za następnym razem proszę skupić się na moim przedmiocie, a nie na kolorze sufitu. — powiedziała surowo. — W rekompensatę proszę przeczytać mi słowa Lincolna, zapisane pod tematem w podręczniku. Nie każ mi wstawiać ci złej oceny, Abigail.

Natychmiast otworzyłam podręcznik na spisie treści i nerwowo go przeszukiwałam. Po chwili trafiłam na właściwą stronę i zaczęłam skanować oczami jej zawartość.

— "Wojna wybuchła, choć nikt jej nie chciał. Jedni woleli wojnę niż dalsze trwanie Unii, inni woleli raczej przyjąć wojnę niż pozwolić Unii zginąć." — przeczytałam, mając nadzieję, że zadowoliłam tym nauczycielkę.

— Wspaniale... a jak rozumiesz te słowa? — No i jestem w dupie.


25 minut później...

— Ja pierdolę... skąd ta baba się wzięła — wściekła wyszłam z sali od historii. — Wiesz co Harry? Chyba jednak pójdę z tobą na tą imprezę. — zwróciłam się do blondyna. Jak tylko usłyszał moje słowa, jakieś iskierki pojawiły się w jego oczach.

Musiałam odreagować, upić się i następnego dnia nie iść do szkoły. Ten budynek był nie na moje nerwy, a kiedy pomyślałam o egzaminach w następnym tygodniu... miałam ochotę napić się jeszcze więcej.

— Kurza melodia!!!! Jednak cuda się zdarzają!! — zadowolony, zaczął wystukiwać coś w klawiaturze swojego telefonu. — Już daję znać Fredowi, że musi załatwić jeszcze jedną wejściówkę.

— Dlaczego twój brat załatwia nam takie rzeczy? — zmarszczyłam brwi.

— Myślisz, że tak po prostu chodzimy do klubów i możemy chlać ile chcemy i wychodzić najebani gorzej niż małpy w zoo? — wybuchłam śmiechem słysząc to porównanie, które jak zwykle do niczego się nie miało.

— Racja — zrozumiałam, że gdyby nie on, jedyne co moglibyśmy robić to siedzieć w domu i oglądać netflixa z lodami w ręku.

***

Podekscytowana na myśl o nadchodzącym wieczorze, wróciłam do domu. Nigdzie nie widziałam brata, więc pomyślałam, że wrócił do swojego mieszkania. Rzuciłam torbę na kanapę w salonie i powędrowałam do kuchni, by przygotować sobie coś do jedzenia.

Nim otworzyłam lodówkę, zobaczyłam na niej karteczkę z pochyłym pismem, które doskonale pamiętałam ze starych zeszytów mojego brata. Zsunęłam kartkę z lodówki i usiadłam na krzesełku barowym, zapoznając się z jej treścią.

Odebrałem mamę i chciałem na ciebie poczekać, ale promotor wezwał mnie na uczelnię. W końcu magisterka sama się nie napisze...
W lodówce masz spaghetti, wpadnę pod wieczór.
Evan ♡

Uśmiechnęłam się szeroko i odwiesiłam kartkę spowrotem na lodówkę. Wstałam i udałam się na górę w poszukiwaniu swojej rodzicielki.

— Mamo!? — zawołałam. Weszłam do jej sypialni, gdzie zobaczyłam ją pierwszy raz od sześciu tygodni. Miałam ochotę podejść i ją przytulić.

— I czego się drzesz? Już nawet we własnym domu nie można zaznać chwili ciszy. — marudziła, leżąc na łóżku.

Annabelle Baker była wysoką brunetką i niegdyś naprawdę kochającą mamą. Niestety po tym, jak nasz ojciec i jednocześnie miłość jej życia nas opuścił, zaczęła ćpać i od tamtej pory średnio raz na miesiąc lub dwa lądowała w szpitalu przez przedawkowanie lub inne takie. Przez dziesięć lat chyba z osiem razy była na odwyku, w tym trzy razy wysłała ją na niego moja szkoła. Chcąc żyć, chociaż odrobinę normalnie, poprosiłam dyrektorkę, żeby zostawiła tą informację dla siebie. Więc całe miasto żyje w utwierdzeniu, że mam cudowną mamę, która co jakiś czas wyjeżdża w delegację do Los Angeles.

Czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby moje otoczenie było choć trochę normalne. I gdyby wychowała mnie moja matka, a nie starszy o sześć lat brat, który zamiast żyć swoim życiem jako nastolatek, musiał niańczyć swoją młodszą siostrę.

Życie mocno mnie zniszczyło, lecz jakimś cudem zawsze miałam nadzieję, że to tylko okres przejściowy i, że pewnego dnia wrócę do domu przywitana przez rodzicielkę. Jednak nigdy nie było to niczym więcej, niż marzeniami.

Wyszłam z pomieszczenia i już nawet nie miałam ochoty na porządny obiad. Poszłam do swojego pokoju, gdzie zaszyłam się w szafie, próbując znaleźć dobry strój na imprezę. Właśnie tak wyglądało moje życie: zapijanie smutków w klubie z najlepszym przyjacielem, który próbował zeswatać mnie z jakimś przystojnym kolesiem. Jednak nigdy mu to nie wyszło. Nie po tym, co napotkałam w swoim życiu miłosnym. A może to nawet nigdy nie było życiem miłosnym?

W końcu znalazłam odpowiednią sukienkę na wieczór. Zwykła czarna, dość krótka, sukienka na cienkich ramiączkach, którą zdobiły ściągacze po bokach ud, ciągnące się do talii. Do tego czarne, klasyczne szpilki i pozostało tylko poprawić makijaż, który po całym dniu w szkole, ledwo żył.

Poprawiłam rzęsy, usta machnęłam brązową szminką i czekoladowego koloru włosy związałam w wysokiego koka, z którego wyciągnęłam pojedyncze kosmyki. Stanęłam przed lustrem i widziałam siebie jako piękną kobietę, lecz tylko zewnętrznie. Bo nie znałam osoby, która byłaby bardziej zepsuta w środku niż ja...

***

Kilka kieliszków tequili temu, powiedziałabym, że nie dam zaciągnąć się żadnemu chłopakowi do tańca. Jednak po tych kilku kieliszkach to się stało. I zadowolona z życia, tańczyłam na środku parkietu, wymachując biodrami i rękami na wszystkie strony.

Klub, w którym do tamtej pory jeszcze nigdy nie byłam, był w części miasta, do której nieczęsto zaglądałam. Budynek był wypełniony spoconymi ludźmi ocierającymi się o siebie w rytm głośnej muzyki, puszczanej z wielkich głośników.

Wraz z końcem piosenki, cofnęłam się do baru, gdzie odebrałam od przystojnego barmana kolejny, wypełniony po brzegi kieliszek. Uniosłam go, starając się, aby jak najwięcej płynu wlało się do moich ust i jak najmniej wylądowało na podłodze.

Wystarczyła mała ilość czegoś porządnego i rozluźniłam się, zapominając o wszystkich problemach tego popieprzonego świata.

— Chciałbym wznieść toast za to wyjście, którego oboje potrzebowaliśmy! — pijany głos McKinney'go próbował przekrzyczeć ciężkie basy. Próbowałam nie wybuchnąć pijackim śmiechem, słysząc plączący się język Harry'ego.

Wypiłam kolejnego shota i odstawiłam kieliszek na blat. Obok mnie pojawił się wysoki brunet wpatrujący się we mnie swoimi zielonymi oczami.

— Zatańczysz? — wystawił w moją stronę rękę, której nawet pijana nie zamierzałam dotknąć.

Spojrzałam na niego z obrzydzeniem. Nie był jakiś brzydki, lecz nie był w moim typie. A już w ogóle nie był w typie dziewczyny, która za wszelką cenę odpychała chłopaków.

— Dajesz, Abbey. Odkąd ten zdrajecki gnojek się od ciebie odczepił, nie jesteś w stanie spojrzeć na żadnego chłopaka, który nie jest mną lub Evan'em. Jesteśmy na imprezie. I tak nikt z nas nie będzie o tym jutro pamiętał. — odezwał się plączący się głos blondyna.

Niech będzie. Podałam chłopakowi rękę, za którą poprowadził mnie na parkiet. Po wpatrywaniu się na niego podczas tańca, zdałam sobie sprawę, że widywałam go kilka razy na korytarzach naszej szkoły rok wcześniej. Brunet położył dłonie na moich biodrach i zaczął ruszać nimi w rytm. Jego twarz była tuż obok mojego ucha, dzięki czemu zdałam sobie sprawę, że na jego nosie spoczywają okulary. Jezusie, musiałam być naprawdę pijana.

Od przodu zastawił nas muskularny, czarnowłosy mężczyzna, który wydawał się nawet bardziej wstawiony niż ja. Spojrzał na mnie łakomczywie, przez co ze startu mnie do siebie zraził. Odwróciłam się przodem do bruneta, z którym tańczyłam, próbując zapomnieć o tej bestii. Chwilę później poczułam na swoich pośladkach ręce, które wcale nie należały do zielonookiego. Piorunujący w negatywnym sensie dotyk, spowodował, że momentalnie odskoczyłam. Zimne dreszcze wpłynęły na moje ciało.

— Ej, frajerze. Nie pomyliło ci się coś? Ja z nią tańczę. — chłopak zauważył starania wytatuowanego mutanta.

— Coś mówiłeś, gówniarzu? — W jednej chwili mężczyzna odsunął mnie i złapał chłopaka za barki i rzucił go na ziemię. — Będę tańczył z kim będę chciał — z obrzydzeniem spojrzał na krwawiącego na podłodze bruneta.

Nawet pijaną mnie to poruszyło i miałam ochotę rzucić się na tego frajera, lecz zanim ja zdążyłam cokolwiek zrobić, ten zacisnął dłonie na moich pośladkach, zamykając mnie w ramionach, z których nie mogłam się wydostać.

Kątem oka zauważyłam zbliżającego się barmana. Nigdzie natomiast nie widziałam Harry'ego, który jako jedyny mógłby uratować mnie z tej opresji. Jednak chwilę później poczułam się wolna, a silne ręce dłużej mnie nie trzymały. Przede mną widniał zamglony obraz parkietu, na którym niebieskooki barman okładał ciosami wytatuowane ciało.
Dosłownie sekundę później upadłam na podłogę.

— Halo! — poczułam silne, lecz delikatne dłonie, potrząsające mną za ramiona.

A ostatnim co pamiętam, były niebieskookie tęczówki tego cholernie przystojnego barmana.

CZEŚĆ! CIESZĘ SIĘ, ŻE TAK DOBRZE PRZYJĘLIŚCIE PROLOG I PRZYCHODZĘ DO WAS Z PIERWSZYM ROZDZIAŁEM. SZCZEGÓLNE PODZIĘKOWANIA NALEŻĄ SIĘ westwind_55, KTÓRA POMAGA MI Z KAŻDYM ROZDZIAŁEM I JEST POMYSŁODAWCĄ WIELU WĄTKÓW.

DO ZOBACZENIA NIEBAWEM <3

TikTok - @/reason_wattpad

You Are The ReasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz