- ROZDZIAŁ 3 -

133 8 7
                                    

Po zaledwie kilku dniach, wróciłam do kompletnie innego świata, niż kiedy go opuszczałam. Fred odwiózł mnie do mieszkania Evan'a, gdzie zastałam go kompletnie załamanego.

Kiedy nareszcie czułam się zrelaksowana, musiało coś się zjebać. Normalnie przeszłabym obok tego obojętnie i stwierdziła, że mam wystarczająco swoich problemów, lecz to był Evan Baker. Mój brat.
Człowiek, który poświęcił niemal całe swoje nastoletnie życie, żebym ja była szczęśliwa. Człowiek, który zawsze stawiał mnie na pierwszym miejscu. Czułam, że muszę coś zrobić.

Po nocy spędzonej w jego mieszkaniu, rano zrobiłam mu śniadanie, do którego podałam kakao, które zawsze pomagało na wszystkie smutki. Weszłam do jego pokoju, kiedy już leżał obudzony.

— Kto ma najlepszą siostrę na świecie? — Próbowałam rozweselić bruneta. Położyłam tacę z posiłkiem na jego kołdrze.

— Ivy? — Zgadnął, za co dostał poduszką w głowę. Posłałam mu mordercze spojrzenie. — Żartuję no... ja! Ja mam najlepszą siostrę na świecie, a nawet we wszechświecie. — Rozłożył ramiona, a ja w nie wpęzłam. — Dziękuję, Abbey.

— Wiadomka. — Rzuciłam i usiadłam delikatnie na materacu. — A teraz mów... co się stało.

— Nic się nie stało. — Odwrócił wzrok w drugą stronę.

— Evan. Wracam po kilku dniach do domu swojego brata, a ten załamany leży na łóżku grając w PlayStation. Gadaj i to już. — Rozkazałam.

— Pokłóciłem się z Phoebe. — Rzekł szybko i momentalnie iskierka w jego oczach zgasła.

— Mogę wiedzieć dlaczego? — Zapytałam.

— Wolałbym nie... głupia sprawa... zachowałem się, jak skończony dupek. — Zamknął z całej siły oczy i walnął się poduszką.

— Evaan... nie mów tak. Na pewno, kiedy z nią porozmawiasz, wybaczy ci. — Zapewniłam.

— Tylko, że ona nawet nie chce ze mną rozmawiać. — Odparł załamany.

— Kup jej kwiaty... najlepiej czerwone róże, ubierz się w koszulę, zamów jej ulubione jedzenie i jedź do niej. Powiedz jej to, co ci leży na sercu i jestem pewna, że wam obu ulży. — Wstałam i sięgnęłam z jego szafy śnieżnobiałą koszulę oraz czarne, dżinsowe spodnie.

— No dobraaa. — Westchnął i wziął się za jedzenie. — Zjem i pójdę. — Obiecał.
Ja natomiast zabrałam swoje rzeczy i wyszłam z mieszkania.

Musiałam w końcu zmierzyć się z rzeczywistością, jaką była moja matka. Miałam zobaczyć ją po raz pierwszy odkąd wróciła ze szpitala. Bałam się. Cholernie się bałam. Bałam się każdego poranka i każdej nocy, że kiedy ją zobaczę... będzie nieprzytomna.

San Francisco budziło się do życia. Na drogach było mnóstwo samochodów, a na chodnikach tłumy ludzi. Ja, nie lubiąca kisić się wśród milionów ludzi, wybrałam łatwiejszą i przyjemniejszą drogę, przez stary park, do którego mało kto zaglądał. W międzyczasie pisałam z Harry’m, który był podekscytowany relacją z dziewczyną, którą poznał na wycieczce.

Jakiś materiał zasłonił mi widok na konwersacje, a chwilę później w moich dłoniach nie było już telefonu. Próbowałam zdjąć z siebie płócienny materiał, ale ktoś go przytrzymywał. Zaczęłam piszczeć. Słyszałam stłumione głosy mężczyzn. Machałam rękami, próbując się uwolnić, lecz silne dłonie, związały je przy plecach. Krzyczałam i wymachiwałam nogami, aby poszkodować sprawców, ale nic to nie dawało. W oczach pojawiły się pierwsze łzy bezsilności.

— Puśćcie mnie!!! — Wrzasnęłam, jak najgłośniej potrafiłam. Jedyne co się stało, to jakaś ręka przymknęła mi usta.

Stawiałam opór, przytrzymywałam się nogami, próbując stanąć w miescu. Wtedy ktoś uniósł mnie do góry i przełożył przez ramię. W moje usta natomiast włożono jakiś sznurek, który uniemożliwiał mi dalsze krzyczenie.

Wymachiwałam nogami na wszystkie strony na marne. Dopiero po kilku minutach, poczułam grunt pod nogami i nie była to trawa. Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia.

— Siadaj! — Usłyszałam surowy głos.
Przerażona usiadłam na niewygodnym, drewnianym krześle, nawet jeśli nie chciałam.

— To ona? — Do pomieszczenia wszedł kolejny mężczyzna.

— Tak, wedle twojego rozkazu. — Rzekł drugi, w tym samym czasie zdejmując worek z mojej twarzy.

Pomrugałam kilka razy, by przyzwyczaić się do światła, które panowało w budynku. Moim oczom ukazało się dwóch, szerokich i umięśnionych mężczyzn w garniturach, otaczający mnie z dwóch stron oraz trzeci, ubrany mniej formalnie, cały wytatuowany i przyglądający się mnie z wrogim uśmiechem na twarzy.

— Świetnie, dobra robota. Czekajcie na mojego wspólnika, który pomoże wam zabrać ją w wyznaczone miejsce. — Kiwnął głową i uścisnął dłonie swoich pracowników.

Wszystko wyglądało jak z filmu kryminalnego, tylko, że nie siedziałam przed telewizorem oglądając go, a byłam w nim. I nie był to cholerny film.

Nawet jeśli chciałabym powiedzieć cokolwiek, to nie mogłam ponieważ w moje usta włożony był materiał, który mi to uniemożliwiał, a jedyne co było słychać z mojej wypowiedzi to niezrozumiałe mamroty.

Wkrótce do biura, w którym siedzieliśmy wszedł kolejny mężczyzna. Był zdecydowanie młodszy, co widać było po jego ciele. Nim ujawnił mi się w całości, poczułam, jak czyjaś dłoń wyjmuje z mojej buzi kawałek materiału.

— Wypuście mnie do cholery!! — Wykrzyczałam tak głośno, ile sił miałam. — Popierdoliło was? — Wrzeszczałam przez smutek, żal i złość w jednym.

— I po co te nerwy? — Mężczyzna podszedł do mnie. — Nie spodziewałem się, że tak brzydkie i wulgarne słowa mogą paść z ust tak pięknej kobiety. — Nie wiem czy miał to być komplement, czy ubliżenie ale jedyne co chciałam zrobić przez te komentarze to spoliczkować ich autora.

— Chyba sobie jaja robisz. — Usłyszałam młody głos. Spojrzałam na chłopaka, który stał kilka metrów dalej, przyglądając się mi i rozmawiając z mężczyzną, który podejrzewam, że w tym wszystkim to on wydawał rozkazy.

Wszędzie rozpoznałabym te niebieskie tęczówki. Te włosy, tą twarz. Tą idealnie prostą linię szczęki. Byłam zarazem w niebie i w piekle. Chwila... co on tu robi. Nigdy nie sądziłam, że ponownie go zobaczę. A już na pewno nie w takich okolicznościach.

— Kiedy mówiłeś, że masz kolejną zdobycz, byłem nastawiony na kolejną sukę, puszczającą się na lewo i prawo. Nie tego się podziewałem. Puść ją, to nie jest świat dla niej. — Odparł, czym jeszcze bardziej mnie zaskoczył.

Jaki świat nie jest dla mnie? Ten świat? Czy oni chcą mnie zabić? Nic nie mówiłam, tylko przysłuchiwałam się tej rozmowie, próbując cokolwiek zrozumieć.

— Nie ty tu rządzisz. Nie karz przypominać mi co jest twoim zadaniem. Po prostu rób co do ciebie należy i nie komentuj moich wyborów. — Mówił podniesionym tonem mężczyzna.
— Nie nie tym razem. — Rzekł, co zaskoczyło i zezłościło jego szefa.

— Co powiedziałeś? — Podszedł bliżej niego, podwijając rękawy swojej koszulki.

— Właśnie to. — Odparł i zamachnął się, przykładając swoją pięść do jego policzka. Przyłożył mu i to tak mocno, że jego ciało znalazło się w oszołomieniu na ziemi.

Podbiegł do mnie i zanim którykolwiek z ochroniarzy zdążył zareagować, wziął mnie na ręce, przyłożył przez swoje ramię i zaczął biec.

— Hej, puść mnie!! — Zaczęłam uderzać w jego plecy. Dobra, podobał mi się i to bardzo ale nie upoważniało go to do tego co właśnie robił.

— Ratuję Ci życie, a ty tak się odpłacasz? – Zapytał retorycznie, wciąż nie upuszczając mnie na ziemię, a nawet przyspieszając kroku.

— Puść mnie! Umiem biegać tak dla twojej informacji. — Odparłam.

— Zgoda, ale nie spowalniaj mnie. — Położył mnie z powrotem na ziemię i złapał za rękę, ciągnąc za sobą.

Czułam jak adrenalina rośnie w moich żyłach. Delikatny wiatr, rozwiewał moje włosy, a ja wciąż biegłam z nim. Nawet go nie znałam. Uciekaliśmy przed dwoma ochroniarzami, którzy w porównaniu do nas biegali jak ślimaki.

Po kilku minutach biegnięcia, zgubiliśmy mężczyzn i znaleźliśmy się na parkingu trzy przecznice dalej. Podeszliśmy do granatowego, matowego, sportowego BMW, które następnie brunet otworzył pilotem kluczyka, który sięgnął z kieszeni.

— Wsiadaj. — Rzucił szybko i władczo, co zdecydowanie mi się nie spodobało.

— Porąbało cię? Nigdzie z tobą nie jadę. — Mimo, że chłopak nie wyglądał na gangstera ani niebezpiecznego człowieka i bardzo chciałam poznać go bliżej, to moja asertywność na to nie pozwalała.

— Poważnie? Uratowałem ci tyłek już drugi raz, a ty nie chcesz wsiąść ze mną do samochodu mimo, że nawet nie byłbym w stanie zrobić ci krzywdy? — Rzekł, co mnie zaskoczyło.

Było to pierwsze miłe zdanie, które usłyszałam z jego ust. Z jego pięknych, malinowych ust. Jego niebieskie oczy przyglądały mi się z troską. Nie był w stanie mnie skrzywdzić. Wiedziałam, że to, co robiłam, nie było odpowiedzialne, a mimo tego, to zrobiła. W końcu miałam niecałe osiemnaście lat. Całe życie, by siedzieć przed książkami na łóżku, nudząc się kolejną godzinę.

— Zgoda. — Nie mogłam postawić się tym pięknym, morskim oczom.

Brunet posłał mi delikatny uśmiech, po czym jak gentleman, podszedł i otworzył drzwi od strony pasażera, następnie je zamykając, kiedy wsiadłam do samochodu. Po chwili zorientowałam się, gdzie znajdowaliśmy się przed chwilą. Był to klub, do którego przyszliśmy ostatnio z Harry’m. Dokładnie ten sam klub, w którym po raz pierwszy go zobaczyłam.

Nawet nie wiedziałam, gdzie jedziemy. Droga prowadziła w nieznajomym dla mnie kierunku. Miałam tylko nadzieję, że to nie jest jakaś sztuczka, po której znowu zostanę porwana w worku na twarzy i materiałem w ustach.

Jego skupienie na drodze. Oczy, które co jakiś czas na sekundę zerkały na mnie, a potem ponownie na drogę. Idealnie zarysowana, lekko zaciśnięta szczęka, która nie wymówiła ani jednego słowa, odkąd znaleźliśmy się w aucie. Już dawno nie patrzyłam na faceta w taki sposób, w jaki patrzyłam na niego. Na nieznajomego mężczyznę, który równie dobrze mógł okazać się seryjnym mordercą.

DZIEŃ DOBRY!!
TYM RAZEM TROCHĘ KRÓTSZY ROZDZIAŁ ALE MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE GORSZY. 

Tik tok @/reason_wattpad

You Are The ReasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz