- ROZDZIAŁ 28 -

44 7 20
                                    

Najgorszą rzeczą, jaką można zrobić w dniu pogrzebu jest stypa. Ludzie przychodzą na nią i momentalnie zapominają w jakich okolicznościach się tam znaleźli. Śmieją się, jedzą i rozmawiają jakby nic się nie stało.

Właśnie dlatego nie chciałam, by taka była organizowana dla mojej mamy. Bo nie oszukujmy się, nikt tam nie poszedł dla niej. No, może z wyjątkiem kilku osób. Kiedy ja się dowiedziałam, że rodzeństwo mamy zorganizowało stypę, miałam ochotę się rozpłakać. Lecz zgodnie z prośbą taty i Evana, byłam w drodze do sali, gdzie miała się odbyć.

— Jesteś samochodem? — Mój brat zwrócił się do Graysona.

— Tak, spokojnie, możecie jechać. — Zapewnił go.

— Coś Ty. Skoro wszyscy jadą na stypę, ty też jedziesz. Ten dzień jest trudny dla nas wszystkich, szczególnie dla Abby, a ty ją wspierasz, więc nie wyobrażam sobie, żeby ciebie nie było. — Rzekł brunet.

Davies spojrzał na mnie, jakby pytając, czy może jechać. Ponieważ nie wiedziałam, ile zdołam wytrzymać bez wygarnięcia mu wszystkiego, tylko wzruszyłam ramionami.

— W takim razie pojadę. — Zgodził się i zbił piątkę z chłopakiem.

— Super, to Abby niech jedzie z tobą, a Phoebe i tata pojadą ze mną. — Rozplanował, na co spojrzałam na niego z wytrzeszczem, lecz ten tylko posłał mi pytające spojrzenie.

Przewróciłam oczami i poszłam za Gray'em do jego samochodu, który stał pod Kościołem. Całą drogę przebyliśmy w ciszy, którą ciężko zdefiniować. Z jednej strony nie była krępująca, a z drugiej miałam wrażenie, że każde z nas chciałoby coś powiedzieć, lecz się nie odważyło. Kiedy w końcu dotarliśmy na parking, wsiadłam do czarnego porsche i zapięłam pas.

— Wszystko dobrze? — Spytał nim odpalił silnik. — Jeśli nie chcesz tam być, możemy jechać do domu. — Zaproponował.

— Nieeee, jedźmy. Obiecałam Evan'owi, więc jedźmy. — Odpowiedziałam pewnie, patrząc przed siebie.

— Na pewno wszystko gra? Od kilku dni jakoś dziwnie się zachowujesz. — Zapytał, gdy już wyjechaliśmy z terenu katedry.

— Pogadamy później... — Rzuciłam i podparłam głowę o rękę.

***

Wstałam z miejsca i wyszłam do restauracyjnego ogrodu. Cały lokal był piękny i klimatyczny, lecz nie polepszało to okoliczności w jakich tam byłam. Usiadłam na bujanej ławce i odetchnęłam głęboko.

Była to pierwsza chwila od wielu godzin, kiedy mogłam wreszcie odetchnąć i powiedzieć sobie, że zaraz koniec tego koszmaru i wrócę do rzeczywistości.

Wpatrywałam się w zieloną trawę, siedząc na chuśtawce w ogrodzie. Wkrótce przed moimi oczami stanęły czarne mokasyny, które już znałam. Odetchnęłam głęboko, dobrze wiedząc, co mnie czeka.

— Mówiłaś, że wreszcie powiesz mi o co ci chodzi. Więc słucham. — Podniosłam głowę i zastałam jego pytające spojrzenie.

— Usłyszą nas. — Powiedziałam, zerkając na otwarte drzwi, prowadzące do sali.

— To mów cicho. — Odparł pewnie, po czym przewróciwszy oczami, podszedł, by zamknąć drzwi.

Chciałam ułożyć sobie w głowie, co powinnam powiedzieć, lecz mętlik w niej panujący mi na to nie pozwalał. Chociaż, wiedziałam, że może to się skończyć bardzo źle, postanowiłam mówić to, co ślina przyniesie mi na język.

You Are The ReasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz