Rozdział 7

9 7 0
                                    

Dziś sobota, niestety muszę szybciej wstać. Umówiłem się z Peterem, że będę u niego o dziesiątej. Jest tak zimno na zewnątrz, że najchętniej zostałbym w domu, ale czego tu się spodziewać w grudniu.

Właśnie - dziś pierwszy grudnia. Chyba będzie sypał śnieg.

Muszę się pośpieszyć.

Ubrałem szare, nie za szerokie dresy, do tego założyłem bluzę w kolorze butelkowej ciemnej zieleni.

Białe długie skarpetki z zielonożółtym awokado i oczywiście moje okulary.

Wcale nie tylko, dlatego że Bruno powiedział, że wyglądam w nich uroczo.

Ubrałem kurtkę i czapkę, oznajmiłem tacie, że wychodzę, po czym udałem się w stronę przystanku.

Minęła jakaś godzina odkąd opuściłem ciepłe łóżko. Już za nim tęsknie. Ciekawe czy spotkam Bruno. Ostatnim razem widziałem go jeszcze na moich urodzinach. Z resztą nieważne.

Autobus zatrzymuje się i w tym samym czasie zaczyna sypać śnieg.

Dzięki, że akurat teraz. Super, będę cały mokry. Właśnie o tym marzyłem w sobotni ranek.

Kiedy stałem już przed drzwiami domu, moje spodnie były całe w śniegu. Zanim zdążyłem zadzwonić dzwonkiem w progu stanął Peter.

- O cześć stary, co ty tu robisz?

- Nie wygłupiaj się tylko mnie wpuść. Zamarzłem już ze trzy razy. - chłopak spojrzał na mnie z zdezorientowanym wzrokiem. - Mieliśmy się dziś uczyć. - wyjaśniłem.

- To dziś? Serio? - w pośpiechu zakładał buty. - Przepraszam totalnie zapomniałem, ale mam dziś zawody i nie mogę zostać ani sekundy dłużej, bo spóźnię się na autobus... No to na razie, ja lecę. - wyszedł za drzwi i zaczął iść tyłem, wciąż do mnie mówiąc. - Możesz tą burzę śniegową przeczekać w domu. Weź sobie jakieś dresy z szafy. - spojrzał na mnie z góry na dół i oznajmił. - Ziom twoje są całe mokre.

No i pobiegł. Co ja teraz mam zrobić? Po jakiego kazałeś wstawać mi tak rano?! Żeby co? Teraz mnie tak porzucić? Eh mniejsza o to. Zamarzam.

Obróciłem się w stronę domu i patrząc pod nogi zrobiłem krok do przodu. Uderzyłem o coś głową, coś twardego. Właśnie wtedy usłyszałem donośny, męski głos.

- Ej, młody! Kim jesteś?

- Przepra... - zrobiłem krok w tył i popatrzyłem w górę. Jak już się domyślacie to był Bruno. - Oh.

- O to ty Mateo, mam rację?

- Tak, to ja. Ymmm. Przepraszam, że w ciebie wszedłem. - w sumie to czemu ja go mam przepraszać? Wziął się tu tak znikąd.

- Spoko. Widzę, że mój brat cię wystawił.

- A no, tak jakoś wyszło, hehe. - Jezu, ale niezręcznie.

- Na zewnątrz sypie śnieg, a ty masz czerwony nos i policzki, tak więc... - jeszcze raz spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, mówiąc. - Wchodzisz czy nie? - było to dziwne uczucie, ale cieszyłem się, że mogłem go ponownie zobaczyć.

- Ja...Właściwie to...

- Nie mam całego dnia koleś. Szybka decyzja. Wypuszczasz mi ciepło z domu.

- Nie dziękuję. Ja raczej wrócę do... - mówiąc to, obróciłem się w stronę furtki.

- Ta dzisiejsza młodzież. Taka niezdecydowana.

Bruno złapał mnie za kaptur i wciągnął do środka.

Przecież powiedziałem, że wrócę do domu. Gościu co z tobą?!

Rianbow White RosesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz