Rozdział 18

12 5 5
                                    

Dziś 31 grudnia, sylwester. Piątkowy wieczór. Jak miło. Znowu w domu z ojcem, a bynajmniej tak myślałem, dopóki nie dowiedziałem się o nagłym wyjeździe ,,służbowym'', jak bywa to w ich zwyczaju upiją się do nie przytomności. Peter z Zoe wyszli gdzieś razem... Pewnie, idźcie. Zostawcie swojego przyjaciela samego. To wcale nie tak, że nie pytaliście się mnie sto razy, czy na pewno możecie wyjść razem, chociaż że się umawialiśmy, a ja powiedziałem, że - nie ma sprawy.

O nie... Ja to powiedziałem, bo jestem wyrozumiałym, dobrodusznym człowiekiem i chciałem waszego szczęścia. Najwidoczniej coś was do siebie ciągnie, a ja nie chce być odpowiedzialny za to, co będzie się działo po północy.

Tak, tak właśnie stwierdziłem. Stwierdziłem... A teraz mi się odwidziało!

No nic. Pooglądam coś, pogram, nakarmię Monte i pójdę spać.

-Dźwięk dzwonka do drzwi-

Ooo! Czyżby wrócili po mnie? Krzyczałem aż tak głośno?

Otworzyłem drzwi, a w nich stał nie kto inny jak Peter i Zoe.

Nie no, żartuję. Byłoby to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe... To Bruno.

Monte wybiegł na zewnątrz, ale po południu spadł śnieg i było bardzo zimno, więc natychmiast wróciła do środka.

- Bruno? Wszystko w porządku? Czemu nic nie mówisz?

- Mateo mógłbyś mi po... - w tym momencie zauważyłem czerwoną plamkę na podłodze. Mój wzrok powędrował wyżej i ujrzałem  zakrwawianą rękę Bruno. Nieco wyżej - rozbity łuk brwiowy, z którego płynęła krew.

- Jezu Bruno! Co ci się stało!? Wchodź i usiądź w kuchni! Poczekaj tam na mnie. - pobiegłem do łazienki po apteczkę pierwszej pomocy. Kilka sekund później pomagałem Bruno ściągnąć kurtkę.

- Ałć!

- Nie AŁĆ! Tylko co ci się stało!? Czy powinienem zadzwonić po karetkę?

- Nie, to nic. Nie martw się tylko mnie opatrz, okej?

Po tych słowach trochę się uspokoiłem. Podszedłem bliżej do siedzącego na krześle Bruno i delikatnie złapałem go za rękę. Przemyłem gazą i polałem wodą utlenioną miejsce, z którego spływała  krew.

To rana po zadaniu ciosu i to nie jednego lecz kilku. Wychodzi na to, że się z kimś bił.

Osuszyłem ranę i przyłożyłem gazę z lekiem, po czym zawinąłem bandażem. Popatrzyłem na jego twarz. Nie wyglądało to dobrze.

- Wiesz co? To jest do szycia.

- Skąd ta pewność panie doktorze?

- Nie jestem pewny, ale... - Bruno starał się żartować, ale wcale nie było mu do śmiechu. - Przemyje ją, ale jest głębsza od tej na dłoni, więc będzie piekło.

- Okej.

Przyłożyłem dookoła rany wacik z wodą utlenioną. Po minie Bruno widać było, że go boli. Zrobiłem krok do przodu rozchylając lekko nogi bruneta. Ostrożnie dmuchnąłem w jego czoło, żeby złagodzić ból. Gdy rana była sucha, przykleiłem plaster z opatrunkiem. Brunet uniósł rękę w górę.

- Nawet o tym nie myśl! – nie pozwolę ci złapać mnie GDZIEKOLWIEK. - Wiesz, że musisz iść jutro z tym do lekarza.

- Tak jest! - znów stara się zachować pozory twardziela.

- Co tak dokładnie się stało? - nie wspominając o tym, że już wiem, że się z kimś biłeś... Zapadła cisza. - No dobrze skoro nie chcesz rozmawiać... - co by tu zrobić? Spojrzałem na Bruno, definitywnie nie był w humorze. – Okej, a co powiesz na pizzę w wykonaniu Mateo? Brzmi nieźle co nie? Rozumiem, że ta cisza, wyraża twoją zgodę. - wyciągnąłem wszystkie potrzebne składniki na blat. - Pomożesz mi? - brak odzewu... Skoro chciał być sam, to w takim razie dlaczego przyszedł? - Nie musisz jeśli nie chcesz...

Rianbow White RosesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz