Nie lubię szpitali. Jeszcze niecałe dwie godziny temu nic do nich nie miałem, ale teraz zdecydowanie ich nie lubię. Na ogół są jak te w horrorach. Białe, długie, szerokie korytarze, ułożone w niekończący się labirynt. Nigdy nie wiesz, gdzie jest ubikacja a zawsze jej potrzebujesz, czy to nie dziwne? Ludzie dochodzą tu do siebie po operacji lub po grypie. Jednak ci co mnieli mniej szczęścia umierają.
- Potrzebuje Pan czegoś?
Czasem wracam wspomnieniami, jak chodziłem do psychologa - psychiatry. Było podobnie. Jedyne co ich różni to to, że w tym, którego ja dobrze znam były kraty w oknach.
- Wszytsko w porządku?
- Oh. Przeraszma nie zauważyłem Pani.
- Wszytsko w porządku?
- Tak, tak. Czekam tylko na mojego... Przyjaciela.
- Oh w takim razie kakby coś się stało jestem tuż za rogiem. - ta za rogiem. Pytanie którym?
Przyjaciela. Miałem jej powiedzieć, że łączy mnie z Bruno coś więcej niż przyjaźń? Jakby zareagowała? Jakby zareagowała mama? Jakby zareagował tata o wieści, że już nigdy nie będzie miał wnuków?
- Tu jesteś.
- A gdzie miałbym być? Czekałem na ciebie. To co, wszystko w porządku, tak? Aby to uczcić chodźmy na lody - borówkowe.
- Mateo?
- Co tam? Idę w złą stronę? Tyle tu tych zakrętów... - obróciłem się do chłopaka ze łzami w oczach. Podszedłem i mocno go przytuliłem. - A więc... Kiedy operacja? - nie mogło być wszystko w porządku, kiedy siedział tam prawie dwie godziny.
Bruno usiadł na krześle, a ja złapałem go za rękę kucając naprzeciwko niego. Złapał się za głowę - nie patrzył na mnie.
- M-muszę zadzwonić do mamy. Muszę z-zadzwonić do niej.
W jego głosie słyszałem strach. Podciągał nosem, a oczy zaszły mu łzami. Pocałowałem go w dłoń. To jedyne co mogłem zrobić. Nagle usłyszałem czyjesz kroki. Natychmiast puściłem jego rekę i wstałem.
- O widzę, że kolega się odnalazł.
- A, tak, tak... Odnalazł.
Podszedłem do Bruno i uniosłem jego głowę ku górzę. Otarłęm łzy, które spływały mu po policzkach i oparłem jego głowę o swoje ciało. Bezwarunkowo pozwoliłem mu tak zostać ile tylko chce. Obok nas siedziała kobieta z różańcem w rękach. Miała podkrążone oczy i rozczochrane włosy. Widać było, że nie odwiedzała swojego domu od kilku dni. Nagle z pokoju obok wyszedł lekarz. Kobieta wstała. Doktor pokiwał głową i wypowiedział trzy słowa: ,,bardzo mi przykro''. Po tych słowach Bruno obiął mnie w talii, mocno przytulając. Kobieta zsunęła się na podłowę rzucając różańcem. Krzyczała. Ta głucha cisza, w której słychać było tylko podciąganie nosem bruneta - została przerwana. Jej krzyk odbijał się od ścian, pustych już łóżek. Lekarz pomógł jej się uspokoić i zabrał do jednego z pustych pokoi. Przeszły mnie ciarki. Po około pietnastu minutach opuściliśmy mury szpitala. Bruno stał na placu, padały na niego promienie słońca. Wyglądał jak anioł. Jednak, gdy się obrócił, wiedziałem, że czeka go cierpienie.
- Za tydzień. Mam za tydzień operacje Mateo. Nie przeżyję jeśli nie zaboczę cię już nigdy więcej. - podszedłem do niego z lekkim, wymuszonym uśmiechem na ustach.
- Ukradłeś mi kwestię. - chłopak uniósł kącić ust. Wpatrywał się we mnie i czekał... Czekał aż powiem mu co ma robić dalej.
- Chcesz wracać metrem?
- Tak, tak Mateo.
***
Wracaliśmy w całkowitej ciszy. Nikt nic nie mówił. Nikt nic nie chciał mówić. Pasowało nam to. Co jakiś czas odzywał się głos, który informował na jakiej stacji się znajdujemy. Ludzie wysiadali i wsiadali. A my? A my jeździliśmy w kółko. Żaden z nas nie chiał wracać do domu. Minęliśmy park, w którym Rufus uczył się aportować. Kawiarnię, gdzie spędziliśmy naszą najlepszą randkę w życiu. Most, gdzie pierwszy raz poczułem się dorosły. Cmentarz, na którym pochowana była moja mama.
- Bruno? Czas wracać.
- Tak. Czas wracać.
- Nie bój się. Jestem tuż bok i nigdzie się nie wybieram.
- O czym ty mówisz, Mateo?
- Kretyn.
Zaśmialiśmy się pod nosem.
- Wiem, Mateo. Wiem.
***
Tamtego wieczoru Ellie płakała - bardzo. Dzwoniła do najlepszych lekarzy w Londynie, aż w końcu udało się jej załatwić termin na 11 kwietnia - za cztery dni. Nie pozwoliła mu już wrócić do domu - więc został. Bruno dokładnie powtórzył nam każde słowo, które usłyszał w gabinecie lekarskim. Operacja ma potrwać od czterech do pięciu godzin. Góz nie jest duży i nie groźny. Jednak isnieje 15 procent ryzyka, że wystąpią komplikacje podczas operaji. To tyle co zapamiętałem. 15 procent ryzyka, 15 procent ryzyka, 15 procent ryzaka na to, że nie zabaczę już Bruno.