Rozdział 6. Grunt to wiedzieć, co powiedzieć

1K 114 69
                                    

Dostanie się do jego pokoju nie było łatwym zadaniem. Wymagało runy, a nawet pomimo tego intruz musiał użyć wytrychu. Majstrując przy zamku, zastanawiał się, dlaczego właściciel zdecydował się na aż takie środki zaradcze. Wydawało się to lekkim zbytkiem, szczególnie, jeżeli, jak twierdziła większość mieszkańców, wcale nie miał niczego szczególnego do ukrycia. Był jedynie kapitanem drużyny. Nawet status syna przywódczyni Instytutu nie wydawał się powodem, dla którego na drzwiach pokoju miały widnieć skrzętnie wyeksponowane runy zamknięcia i starannie wymalowane starożytne symbole bezpieczeństwa.

Otworzenie zamka wydawało się w tym momencie niemal niemożliwe. Intruz nie spodziewał się aż takich zabezpieczeń. Zabrał jedynie stelę i wytrychy. Sprawa dodatkowo pokomplikowała się, kiedy zza rogu usłyszał kroki.

Wiedział, że to nie właściciel pokoju. On chodził inaczej, ciszej i zdecydowanie ostrożniej, budząc już samym sposobem chodzenia skojarzenie z drapieżnikiem. Gdyby ten miał podejść, intruz nawet by tego nie usłyszał i pewnie leżałby już z poderżniętym gardłem, albo co było nawet gorsze, zakuty w kajdany z adamasu i prowadzony na sąd przed oblicze Maryse Lightwood. Mimo to intruz zerwał się na nogi i schował za wyłomem korytarza, przywierając plecami do ściany. Czując pod palcami chropowatość kamienia spróbował zapanować nad szalejącym natłokiem niepokoju.

Może to jednak on? Nie... Nie, nie. Na pewno nie. Wyszedł blisko godzinę wcześniej. Jego drużyna mówiła, że nie wróci przed zmrokiem i trudno będzie go znaleźć nawet wtedy. Więc kto mógł się zapuszczać aż tak daleko w Instytut? W tej części ogromnego gmachu znajdował się jedynie jego pokój i kilka składzików na zepsutą broń oraz co mniej potrzebne rupiecie. On wiedział jak zadbać o swoją prywatność.

Intruz wyjrzał zza wyłomu, starając się jednocześnie pozostać w mroku. Kilka zakurzonych, dawno zepsutych żarówek ułatwiało sprawę, nie dając wystarczającego blasku. Skryty pod kapturem mógł udawać jedną z licznych, zapomnianych przez bogów rzeźb, które zdobiły korytarz.

Spacerowiczem okazał się starszy Łowca, którego imienia jeszcze nie zdążył poznać. Zmęczony, nie zachował odpowiedniej swojej profesji ciszy, powłócząc nogami i z bliskiej odległości dało się dosłyszeć rzucane co rusz przekleństwa.

– ... jakby skurwysyn nie mógł trochę bliżej... Izolacji się kutasiarzowi zachciało... – mamrotał.

Intruz zmarszczył brwi, przysłuchując się temu w milczeniu. Wniosek nasuwał się sam. Chociaż właściciel pokoju, a w zasadzie pan w całym skrzydle, niemal na całym piętrze, nie był osobą przesadnie lubianą w Instytucie. Tylko skąd mogło się to brać? Nie sprawiał wrażenia nieprzyjemnego w obyciu. Może nieco zbyt zasadniczy, może nawet przesadnie wymagający, ale przede wszystkim wymagający od siebie, nie od innych.

Łowca schylił się do szpary pod drzwiami i wcisnął w nią kilka kartek z doczepioną do nich żółtą notatką. Nie zdołał wcisnąć wszystkich, więc zaklął tym szpetnej i kopnął drzwi z całej siły, zostawiając na nich odprysk w drewnie. Zaraz potem odszedł, złorzecząc na właściciela.

Intruz odczekał jeszcze chwilę i podszedł do drzwi. Wyciągnął notatki. Pierwsza z nich dotyczyła akt osobowych, ale te były mu znane, więc nie zwrócił na nie uwagi. Kolejne mówiły o przydziale misji, a parę następnych jeszcze stanowiło bełkot o odrzuceniu podania o dostęp do akt. Ta żółta, zapisana odręcznym, drukowanym pismem, tak, że nie szło odgadnąć nawet płci nadawcy, wydała się najbardziej interesująca. "Przyjdź o 2:00. Nie będę czekać.". Nic więcej, nawet nie było podpisu.

Intruz odłożył je starannie przy drzwiach, ale nie miał odwagi wrócić do majstrowania przy zamku. Wróci tu kiedy indziej, kiedy będzie miał czas. Najpierw sprawdzi, kto zostawia notatki w tak dziwnych miejscach.

Kot i jego NocnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz