Rozdział 9. Tęsknota

899 98 90
                                    


Gdyby Alec nie był Nocnym Łowcą, który ostatnie dziesięć lat swojego życia spędził na treningu mniejszym lub większym, po eskapadzie z poprzedniego dnia na pewno miałby zakwasy. Szczęście w nieszczęściu było takie, że Nocnym Łowcą był i niesienie uchlanego w trzy dupy Jace'a aż do Instytutu nie robiło na nim szczególnego wrażenia. Może pod koniec, zajęty rozmową z Nathanem (który z niewiadomych powodów uparł się, że koniecznie muszą całą drogę rozmawiać przez telefon) nieco mu ciężar parabatai na plecach zbrzydł, ale dotarł do domu względnie bezpiecznie. Najgorsze w końcu miało się dopiero zacząć. Sztuką było wejść do Instytutu tak, by nikt z mieszkańców nie zauważył ich przybycia. Alec nie miał nic do ukrycia, ale Jace był nieletni nawet bardziej niż Lightwood, a każdy, kto ich znał, na szczycie listy marzeń miał znalezienie powodu, by móc na nich donieść do Clave. Brak elementarnego wychowania był wystarczający, jak Alec już kilka razy zdołał się przekonać. Istniały gorsze kary, niż dezaprobata przełożonych, ale mniej, niż możnaby przypuszczać.

Sapnął ciężko, poprawiając chwyt pod kolanami. Jace wymamrotał parę niewyraźnych słów i zasnął na powrót. Alec poprzysiągł sobie, więcej nie pozwoli, by Nathan Ruelle miał jakikolwiek kontakt z którymkolwiek z jego rodzeństwa. Domorosły dziennikarz miał na nich wszystkich zły wpływ, a na Jace'a szczególnie. Alec bał się, co zrobiłby z Isabelle, gdyby i ona miała się z nim zapoznać.

Przez chwilę analizował w myślach za i przeciw, ale w końcu nawet i Alec musiał uznać, że rozwiązania w tej sytuacji nie było. Wejście przez dach z obciążeniem nie miało racji bytu. W ogrodzie na tyłach też niedałby rady z Jace'em na plecach. Musiał do Instytutu wejść głównymi drzwiami i zmierzyć się z kimkolwiek, kto akurat o tej godzinie miał mieć tam dyżur. Było jeszcze stosunkowo wcześnie, więc istniała nadzieja, że to jeden z młodszych Łowców. A wraz z tą nadzieją, Alec pomyślał, że być może uda się sprawę załatwić z humorem, chociaż jemu samemu ten kompletnie nie dopisywał.

Przekroczył próg myśląc tylko o tym, jaka wymówka pasowałaby do tej sytuacji. Liczyć na to, że ktokolwiek uwierzyłby w nokaut nie miał co, ale może...

– Kogo ja widzę! – usłyszał kobiecy głos.

Naraz oblał go zimny pot. Zatrzymał się w miejscu, szczerze żałując, że nie przystał na propozycję Sally, żeby zostali u nich w domu do rana. Tam miałby bezpieczny fotel i może, jakby się do niej szczególnie ładnie uśmiechnął, to dałaby mu koc jakiś, czy coś... A tak? A tak musiał odwrócić się w stronę głosu, pokornie spuścić głowę i czekać na to, aż właściciel postanowi połamać mu żebra.

Jakież było jego zdziwienie, kiedy nic takiego nie nastąpiło.

Isabelle podeszła do niego wolno, mierząc go wzrokiem od stóp do głów i od nowa, jakby nie dowierzała, że ma przed oczami swojego brata.

– Jesteście pijani – oznajmiła.

– Ciszej! – syknął Alec, rozglądając się na wszystkie strony. – Nie potrzebuję tu matki.

– Kiedy to nawet całkiem zabawne! – zawołała Isabelle, zaplatając ramiona na piersi.

Alec miał przemożną ochotę kopnąć ją i wyminąć, ale nie zrobił tego. Zacisnął zęby i stał dalej, czekając, aż dziewczyna wypełni wszelkie formalności związane z jego powrotem.

Isabelle się nie spieszyło. Zamiast wykonywać swoją pracę, oparła się o biurko i dalej na nich patrzyła. W jej oczach Alec dostrzegł to, czego obawiał się najbardziej, mianowicie zazdrość. Pod szerokim, cwaniackim uśmiechem, dziewczyna ukrywała kipiącą na braci złość. Niczego tak bardzo nie nienawidziła, jak bycia pominiętą. A Alec, kompletnie nieświadom konsekwencji, doprowadził do tego, że właśnie tak się czuła.

Kot i jego NocnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz