Za nic, za żadne skarby świata, nawet za obietnicę wiecznego życia w raju bez demonów i bez zmartwień, Alec nie przyznałby, że Magnus miał rację.
Lodowaty podmuch wiatru w pierwszej chwili nieomal pozbawił go równowagi. W przypadku Łowcy oczywiście objawiało się to jedynie nieznacznym przeniesieniem ciężaru ciała, praktycznie nie do dostrzeżenia dla nikogo, kto nie był zaznajomiony z ich niezwykłą zręcznością, ale Alecowi i tak zrobiło się głupio. Nie dopytał dokąd zmierzają, bo Magnus Bane i tak by mu nie odpowiedział. Gdyby dopytał zabrałby więcej ciepłych par skarpetek. I już na pewno ubrałby tę drugą, kompletnie nieprzydatną do niedawna parę butów. Ale miał tylko trampki i utknął w nich po łydki zanurzony w świeżym, lepkim śniegu.
– Zajebiście – burknął, mocniej ściskając w dłoni rękojeść łuku. Na usta cisnęła mu się jeszcze litania przekleństw, ale uciszyła ją dłoń Magnusa na jego buzi.
Bane pochylił się nad jego ramieniem i przytknął usta prawie do samego jego ucha. Były dziwnie gorące, jak na tak niską temperaturę, albo Alecowi było mało. Stawiał na drugą opcje i rozbuchaną wyobraźnię.
– Bądź cicho – powiedział czarownik, odnajdując w prawie całkowitej ciemności jego dłoń. – Napnij łuk i staraj się być cicho.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, pomyślał Alec, samymi oczami przeczesując okolicę. W tak głębokim śniegu utrzymanie ciszy było niemal niemożliwe.
Zastosował się jednak do rozkazu i ruszył za Magnusem, z obiema dłońmi na broni. Nie napinał cięciwy. To byłoby marnowanie energii, ale strzałę miał ułożoną. Wystarczyło tylko unieść, napiąć, wycelować i cokolwiek by na nich czyhało w ciemnościach, natychmiast byłoby martwe.
Las to było coś, co Alec znał głównie z opowieści i z książek. Nigdy w żadnym prawdziwym nie był, za szczyt obcowania z naturą biorąc polowania w Central Parku. Opowieści jednak mówiły, że w lasach, niezależnie od pory roku, tętni życie. Słychać ptactwo, zwierzęta wychodzą na żer. Ten las był całkowicie pusty. Alec miał wrażenie, że słyszy szmer opadających drobinek śniegu, a ich oddechy zdawały się być dudnieniem burzy. Nie było sów, wilków, małych ssaków. Alec nie widział nawet śladów, które mogłoby świadczyć o ich istnieniu.
Serce waliło mu w piersi z niepokoju. To było nienaturalne. Tak, jakby ktoś odebrał mu jeden narząd zmysłu. Ciemność nie ułatwiała rozeznania w terenie. Wiedział tylko tyle, że zmierzają w dół.
Las wcale nie stawał się coraz rzadszy. Wręcz przeciwnie. Z każdym krokiem Alec natrafiał na coraz więcej przeszkód. Nogi ślizgały mu się na wilgotnych konarach pod śniegiem. Magnus wcale nie radził sobie dużo lepiej. Kilka razy Alec musiał złapać go w połowie drogi na ziemię.
Czemu tutaj? – zastanawiał się gorączkowo, nie mogąc dojść do sensownych wniosków. Cat mogła ich przenieść w dowolne miejsce na Ziemi. Dlaczego akurat do lasu pośrodku niczego?
Tracąc cierpliwość po kolejnym potknięciu Magnusa chciał o to zapytać, ale nie zdążył.
To było bardziej jak przeczucie. Podniesienie włosów na karku, wrażenie obserwowania. Nic konkretnego. Odwrócił się już mierząc w przestrzeń napiętym łukiem. Strzała ze świstem poszybowała w stronę celu, zanim zdążył zarejestrować, co właściwie na niego patrzy. Ale to dobrze. Trafiła wprost pomiędzy cztery nieregularne pary oczu. Idealnie w środek, gasząc ich żółtawy blask.
– Demon – wyszeptał.
– Ano – przyznał zdawkowo Magnus. – Jakby nas rozdzieliło. Na wschód. Milę stąd będziemy bezpieczni.
CZYTASZ
Kot i jego Nocnik
FanfictionProste rozwiązania są zawsze najnudniejsze. Z takiego założenia wyszedł Magnus, kiedy po nieudanym eksperymencie szedł sobie spokojnym krokiem na Manhattan, poskarżyć się swojej najlepszej przyjaciółce. Dlatego kiedy zobaczył smutnego Łowce nie mógł...