Jace zwykle nie lubił nowych mieszkańców Instytutu. Tacy pojawiali się z rzadka, zwykle tylko na chwilę, a Jace z zasady nie lubił nikogo, do kogo nie mógł się przywiązać. Na liście tolerowanych przez niego istot było nawet mniej pozycji, niż na tej jego parabatai. Wiedział to, bo sporządzili te listy razem, na zlecenie Carli w ramach terapii psychologicznej, czy innych bredni.
Jak się można było spodziewać, pisanie ich przyniosło dokładnie odwrotny skutek, niż zamierzony. Zamiast sprawić, że poczują, że są ludzie, którym na nich zależy, obaj doszli do wniosku, że gdyby tego drugiego zabrakło, to w sumie nie ma większego sensu ciągnąć tej szopki z życiem dalej.
Clarissa Fairchild nie była wyjątkiem od reguły. Jace już na samym starcie czuł się rozdarty. Z jednej strony Clary była całkiem ładna. Względnie potrafiła też mu przygadać i w zasadzie nawet miło się z nią rozmawiało, jeżeli miało się wystarczającą samokontrolę, żeby zignorować jej naiwność i brak doświadczenia życiowego. Z drugiej... no cóż. Była nowa. Nowi ludzie w grupie nie tylko sprawiali, że ta przez kilka tygodni będzie słabsza, ale też czasem na całe miesiące zaburzali dynamikę.
Co go zaskoczyło, Isabelle była do niej przyjaźnie nastawiona. Kiedy Clary, spóźniona (Jace dziękował niebiosom, że Aleca wywiało z Instytutu zaraz po śniadaniu), pojawiła się wraz z matką w progu Instytutu wszystko zapowiadało się na katastrofę. Tymczasem Isabelle zniżyła się do poziomu uprzejmego niekomentowania stanu trampek nowej koleżanki ani tego, że ta wyglądała jak żywcem wyjęta z okładki podrzędnej abominacji literatury dla nastolatek.
Jace, tylko po to, by przekonać się o tym, jak szybko rzucą się sobie do gardeł, zaproponował w okolicach południa, że pójdzie znaleźć Aleca. Niby Lightwood zapowiedział, że ich pierwszy wspólny trening wyznaczony został na czwartą, ale Jace miał wrażenie, że parabatai nie będzie zachwycony, jeśli to przegapi. Równie bardzo co on uwielbiał drażnić się z siostrą.
– Pójdziemy z tobą! – zawołała natychmiast Clarissa, uśmiechając się promiennie. – Jeszcze nie orientuję się w korytarzach, chętnie pozwiedzam!
Jace wywrócił oczami. Podekscytowana Clary krzyczała. Jak sześciolatka po semestrze nauki w podstawówce, a Jace miał się za muzyka. Jego słuch był wart więcej niż jej życie – w jego mniemaniu.
– Mhym – zgodził się burkliwie i niechętnie. Ruszył ku Sanktuarium nie oglądając się na dziewczyny.
– On zawsze taki gburowaty? – zapytała głośnym szeptem Clary, podążając kilka kroków za nim na równi z Izzy.
– Ależ to uosobienie przyjacielskości – zapewniła ją z powagą Isabelle.
Jace rzucił jej przez ramię nienawistne spojrzenie.
– Najwyraźniej – skapitulowała Clary i zamilkła. Na całe trzydzieścisiedem sekund, jak policzył Jace. – Uczycie się w przyziemnym liceum? – zapytała, przyspieszając, żeby zrównać się z Jace'm. – Mama uważa, że to bardzo ważne, mieć wszechstronne wykształcenie.
– Znam biegle trzy języki, literaturę angielską cytuję z pamięci, a twoja mama pierdoli głupoty – warknął Jace. – Nie ma niczego, czego niemoglibyśmy się nauczyć tutaj.
– A fizyka? – rzuciła z chytrą miną Clary. Musiała prawie biec, żeby dotrzymać mu kroku. – Biologia, matematyka?
Jace zatrzymał się gwałtownie i odwrócił do niej, w jednej chwili zamykając ją w klatce ze swoich ramion. Clary przywarła do ściany, wytrzeszczając wielkie, zielone oczy.
– Zasady grawitacji naciągamy podczas treningów – podjął złowrogim, cichym głosem Jace – biologia, to czysta przyjemność, jeżeli znajdziesz kogoś do pary, a zapewniam, że ja nie mam z tym kłopotu, a matematyka nie pomoże nawet najlepszym, jeżeli zaczną liczyć na szczęście na polu bitwy.
CZYTASZ
Kot i jego Nocnik
FanficProste rozwiązania są zawsze najnudniejsze. Z takiego założenia wyszedł Magnus, kiedy po nieudanym eksperymencie szedł sobie spokojnym krokiem na Manhattan, poskarżyć się swojej najlepszej przyjaciółce. Dlatego kiedy zobaczył smutnego Łowce nie mógł...