DOSTAŁAM POZWOLENIE! Więc macie zajawkę. Nowej wersji starego opowiadania. Lepiej napisanej, lepszej, fajniejszej, trzymającej w napięciu... mam nadzieje, jeszcze nie wiem, wiele tego napisanego nie mam. xD Ale SuzanneLSJ pozwoliła, to postanawiam wstawić. Bo mogę.
***
East River wyglądała o tej godzinie nadzwyczaj malowniczo. Światła Nowego Jorku odbijały się od powierzchni rzeki, tworząc na niej różnobarwne wzory. Na moście ponad stała tylko jedna postać. Co jakiś czas przejeżdżający samochód oświetlał ją od boku, ukazując blade oblicze.
Czy tak wygląda potencjalny samobójca...? Nie. Nawet gdyby chciał, chłopak nie wyglądał na zdolnego do takiego czynu. Nie dlatego, że dobrze mu się wiodło. Dlatego, że cała jego postawa zdradzała rezygnacje. Podkulone ramiona, zaczerwienione od łez policzki, opuchnięte oczy... To dostrzec można było dopiero podchodząc bliżej. Chłopak wydawał się słaby, zrezygnowany... złamany.
Rozpacz. Tym emanowała jego aura. Rozpacz człowieka całkowicie pozbawionego chęci.
A gdyby tak skoczyć? – pytała spuszczona w dół głowa.
Nie – odpowiadały zmęczone nogi.
Czy to już depresja? A może jedynie chandra jesienna...?
Chłopak przymknął powieki, pozwalając, by kolejny powiew lodowatego wiatru ochłodził podrażnioną skórę. Już nie płakał. Nie miał powodu. Wydawało mu się, że wylał każdą łzę, jaką mógłby posiadać w całym swoim życiu. Teraz pozostała jedynie pusta skorupa. Naczynie, którego ścianki z wolna pękały pod naporem życia. Jeszcze raz, a rozpadną się na proch. A mimo to trwał. W tym samym życiu, w tym samym świecie, w którym to, kim był, co czuł, czego chciał – w którym to wszystko nie miało znaczenia.
Usiadł na barierce, przerzucając przez nią nogi. Wystarczyło się odepchnąć, a chwilę potem oplotłoby go słodkie zapomnienie cieśniny East River. Lodowate macki, które pozwoliłby mu zasnąć powoli. Ta śmierć nie była zła. W jego fachu mógłby wymienić przynajmniej tuzin gorszych scenariuszy za główny temat przewodni biorąc widelec do śniadaniowych naleśników.
– Ha – parsknął sam do siebie, opierając głowę o metalową wantę. Nawet on sam wiedział, że niebyłby do tego zdolny.
Spojrzał na swoje drżące dłonie. Drwiły z niego. Dłonie słabego, pozbawionego sił człowieka. Pokreślone bliznami, którymi odkupił umiejętności. Kiedyś wydawało mu się, to sprawiedliwa zapłata. Dziś wiedział, że to była ledwie zaliczka. Zaciągnął dług, którego spłata będzie go kosztować niekończącą się harówką przez lata.
Lubił to miejsce właśnie za takie myśli. Paradoks, ale gdyby głębiej się temu przyjrzeć, to miało sens. Przychodził tu, kiedy myślał, że już nic więcej z siebie nie wykrzesa. Kiedy kolejny uśmiech kosztował go przejmującym bólem w klatce piersiowej. I kiedy stał, myśląc nad tym, czy to już czas na skok, upewniał się, że nie. Kupował sobie kolejne dni siły.
Wzdrygnął się, kiedy podmuch wiatru wdarł się pod jego sweter, ocierając się o gładką, bladą skórę. Wyszedł z domu nie przejmując się niczym, ledwo pamiętał o założeniu butów, w biegu łapiąc pierwszą rzecz, jaką znalazł na wieszaku. Padło właśnie na ten sweter. Zapinany na brzydkie, duże guziki. Ciepły, pod warunkiem, że siedziało się w bezpiecznych murach domu, a nie spacerowało nad rzeką w środku listopadowej mżawki.
Wilgoć skręcała włosy na jego czole, solidarnie z wiatrem nie pozwalając mu się za nimi skryć. Tyle by dał, żeby teraz nie być widocznym dla przyziemnych, a tymczasem mógł jedynie rzucać pełne obietnicy mordu spojrzenia przejeżdżającym ulicą kierowcom. Jeden czy dwóch nadgorliwych zatrzymał się na poboczu, lecz dostrzegając błysk rękojeści jego noża rezygnowali z próby pomocy. Nikt nie zaczepia spowitego w czerń nastolatka w nocy na moście prowadzącym na Brooklyn. Nikt, kto nie chciał mieć noża wbitego pod żebra.
CZYTASZ
Kot i jego Nocnik
FanficProste rozwiązania są zawsze najnudniejsze. Z takiego założenia wyszedł Magnus, kiedy po nieudanym eksperymencie szedł sobie spokojnym krokiem na Manhattan, poskarżyć się swojej najlepszej przyjaciółce. Dlatego kiedy zobaczył smutnego Łowce nie mógł...