Jace tupnął wściekle nogą i prychnął dla podkreślenia swojego niezadowolenia.
– Znalazł się detektyw od siedmiu boleści...! – warknął, kiedy Alec znowu sięgnął za niego, by tym razem z półki zabrać dwa małe sztylety. – Na braci i parabatai już nie masz czasu.
– Oczywiście – przyznał spokojnie Alec.
– A jak coś ci się stanie? – spróbował jeszcze raz Jace, ale tym razem staranniej dobierał słowa. – Pomyśl. Jeżeli ty zginiesz szukając tego... jak mu tam było.
– Magnusa Bane'a – podsunął mu Lightwood.
– O właśnie, jego! – wykrzyknął Jace, wyrzucając ramiona w górę. Przy Alecu zawsze znikała jego maska powściągliwości. – Jeżeli zginiesz szukając go, to co ze mną będzie?
– Prawdopodobnie zwariujesz z rozpaczy – przyznał Alec i uśmiechnął się pod nosem, sprawdzając, czy dobrze zamocował pochwy pod nogawką luźnych spodni. – Mówisz mi to, żebym zadręczał się bardziej niż zwykle?
– Mówię ci to, żebyś przestał być niemądry! – odparł Jace. – I zaczął korzystać ze swojej najlepszej broni.
– Najlepszej broni? – Alec aż przystanął i spojrzał na niego w końcu, nie bardzo rozumiejąc o co może bratu chodzić. – Masz na myśli łuk? Nie, przepraszam, ale łuk ciężko ukryć. Mam sztylety, do dystansowego przeciwko...
– O mój... – Jace zacisnął zęby, warknął coś pod nosem, prychnął, tupnął i całkiem opadł z sił. W międzyczasie jego twarz przybrała wszystkie kolory tęczy, a zatrzymała się w okolicach fioletu. Odetchnął dwa razy, zanim na nowo podjął. – Nie mówię o łuku.
– Nie mam lepszej broni – odpowiedział Alec i kompletnie nic nie rozumiejąc, wrócił do krzątaniny. Zostało mu niewiele czasu, a nie wiedział, co Nathan planował i wolał być przygotowany na wszystko.
– Czy ty zawsze byłeś takim debilem?! – warknął Jace.
Alec pokiwał głową. Jeżeli jedna osoba ci to mówi, to można uznać, że ma coś przeciwko tobie. Ale jeżeli wszystkie zaprzysięgły się, żeby mu to udowodnić jednego dnia, to powinien przestać się spierać z rzeczywistością i przyjąć ją na klatę. Tak postąpiłby mężczyzna, a Alec lubił się za takiego mieć, wbrew genderowej gadce o łatkach Nathana.
Jace złapał go za ramiona i zatrzymał w miejscu. Zmusił Aleca do spojrzenia sobie w oczy.
– Przedstawiam ci twoją najlepszą broń, Alec. Jestem Jace Herondale, przez przypadek twój jedyny i najdroższy parabatai. B-r-o-ń – przeliterował dla pewności.
– Nie... – Alec pokręcił głową. Teraz robił to z czystej przekory. Ta rozmowa zwyczajnie go bawiła. – Broń jest skonstruowana z adamasu. Przynajmniej nasza. Czasem ze srebra, na wampiry czy wilkołaki. Ty jesteś z całkiem biodegradowalnych i całkiem organicznych cząstek.
– No jak Razjela kocham, zabiję gnoja!
Alec zaśmiał się.
– Nie zabijesz, bo mnie też kochasz. Czuję to. – Dla potwierdzenia Alec poklepał się po boku, dokładnie w tym miejscu, gdzie na skórze widniała jego runa parabatai. – Daj spokój. To tylko poszukiwania. I idę z Nathanem Ruelle. Nie będę sam.
– Nathan Ruelle? – zapytał Jace. Nagle się uspokoił i pozwolił na zmianę tematu. To Aleca zainteresowało nawet bardziej, niż nagła troska z jego strony. – Ten wilkołak co cię przyniósł, to Nathan Ruelle?
– Ano. Wiesz coś o nim?
Jace wykrzywił twarz w paskudnym grymasie.
– Ano wiem – prychnął i założył ręce na piersi. Przez chwilę Alec mógłby przysiąc, że jest bliżej spokrewniony z Maryse, ale było to niemożliwe. Truebloodowie i Herondale'owie nie mieli wspólnych przodków od blisko czterdziestu pokoleń. Alec to dokładnie sprawdził, kiedyś, dla własnej uciechy. Nie zmieniało to jednak faktu, że naprawdę w swojej postawie teraz ją przypominał. Co wychowanie robi z człowiekiem?
CZYTASZ
Kot i jego Nocnik
FanfictionProste rozwiązania są zawsze najnudniejsze. Z takiego założenia wyszedł Magnus, kiedy po nieudanym eksperymencie szedł sobie spokojnym krokiem na Manhattan, poskarżyć się swojej najlepszej przyjaciółce. Dlatego kiedy zobaczył smutnego Łowce nie mógł...