Chwyciłam moją ulubioną herbatę malinowo - truskawkową i kanapki z pomidorem, po czym udałam się do salonu. Nie będę w końcu zaczynać pracy będąc głodna, jest to mało efektywne.
Jedzenie położyłam na stoliku, a włączony laptop usadowiłam na kolanach. Już po chwili miałam na pulpicie uruchomioną wiadomość od Eks, która została wysłana godzinę po naszej rozmowie. Trzeba przyznać, że jest skuteczna, no i nie lubi tracić czasu, jak ja.
Napiłam się herbaty, a by się do końca dobudzić, w końcu cztery godziny na sen to niewiele. Z drugiej strony mój organizm powinien już być do tego przyzwyczajony. Szkoda tylko, że zawsze budzę się o ósmej, nawet jak wracam nad ranem. Trochę to irytujące, jednak nie mam zbytniego wyboru.
Już po chwili przeżuwając kanapkę, czytałam akta osób należących do grupy specjalnej, która miała tak głupią nazwę, że przez kwadrans próbowałam uspokoić swój śmiech.
Anty - drugs serio, bardziej kreatywnej nazwy nie wymyślili, choć nazwa akcji była równie ciekawa: no more drugs.Gdy w końcu się opanowałam zaczęłam przeglądać dokumenty, zaczynając od dowódcy, który nazywał się Colt. Należał do tzw. starych wyjadaczy, który już dawno powinien być na emeryturze, a jednak nadal pracuje w policji. Jest strasznym służbistą, dla którego kodeks jest rzeczą świętą, dla niego jeśli ktoś go nie będzie przestrzegał jest skreślony i nigdy więcej nie będzie z nim pracować.
Najdziwniejsze, że ma nienaganny przebieg służby. Normalnie święty mi się znalazł. Choć nie były na niego skargi, że jest konformistą, który nie pozwala na realizację żadnych akcji niezgodnych z kodeksem.
Drugą osobą na liście był Diego, który był świeżo po akademii. Najwyraźniej ktoś ma znajomości, pomyślałam by po chwili przeczytać, że jak zwykle mam rację. Jego ojciec, a wcześniej dziadek byli komendantami policji w naszym mieście. No i na deser jego wuj jest prezydentem w Rochester. Na myśl o tym mięczaku, aż prychnęłam.
W końcu każdy wie, że za pieniądze zrobi wszystko, a w praktyce nawet nie ma nic do mówienia. To jego doradcy, czy jak tam się nazywają, nie znam się na polityce. Mniejsza jednak z tym liczy się to, że jest zwykłą marionetką w ich rękach. Lucas przez pewien czas chciał aby był również naszą, ale razem uznaliśmy, że ma zbyt długi język, poza tym zmienia strony szybciej niż chorągiewka na wietrze.
Następną osobą jest kobieta Alexa. No kto by pomyślał, że taki staroświecki dowódca jak Colt będzie miał w swojej grupie o osobę o przeciwnej płci. Najwyżej ktoś ponad nim mu kazał. Okazało się, że jest mistrzynią świata w strzelaniu z broni palnej. No kto by pomyślał. O i była nawet na misji w Afganistanie, jednak po pierwszym turnusie zmieniła zawód. No tak, być może uznała, że to jednak nie dla niej. Nie każdy w końcu ma do tego psychikę, aby poradzić sobie z tamtą rzeczywistością.
Ostatnią osobą należąca do tej drużyny pierścienia, był dwa lata starszy ode mnie Nick. Z opisu jego osoby można wysnuć wniosek, że jest zbyt pewny siebie i jest typem macho.
W końcu być żonatym dwa razy w tak młodym wieku jest dla mnie wyczynem, zwłaszcza posiadając trójkę dzieci. Ja nie planuje ich mieć, gdyż wiem, że się do tego nie nadaję. Wystarczy mi, że muszę troszczyć się o brata, bo choć żaden z nas by się do tego nie przyznał, to skoczylibyśmy za sobą w ogień. W końcu straciliśmy rodziców w młodym wieku.
Lucas w wieku szesnastu lat imał się różnych drobnych prac, jednak kiedy okazało się, że to nam nie wystarczy, aby przetrwać, zaczął kraść. Od tego wszystko się zaczęło, choć próbował mnie w to nie wciągnąć, to okazało się, że razem idzie nam znacznie efektywnej. Jak na czternastolatkę wszystko szybko załapałam i zaczęliśmy okradać domy, ja zazwyczaj stałam na czatach, a Luc kradł rzeczy, które łatwo sprzedać i takie których zniknięcie domownicy zauważali dosyć późno. Oczywiście kradliśmy też gotówkę, bo inaczej ryzyko by się nie opłacało.
Moje wspomnienia przerwał dźwięk dzwonka. Niechętnie podeszłam do drzwi i bez patrzenia na wizjer, otworzyłam je na oścież. Muszę przyznać, że jego to bym się nigdy tu nie spodziewała. A mogłam udawać, że mnie nie ma. Wzięłam głęboki oddech i za wszelką cenę próbowałam powstrzymać się, aby nie powiedzieć czegoś co może brzmieć jak pyskowanie. W końcu Luc może mieć rację i żeby go zniechęcić muszę być potulna jak baranek.
- Dzień dobry, co szefa do mnie sprowadza? - odparłam z wymuszonym uśmiechem, jednocześnie zastanawiając się z skąd zna mój adres. Ten jedynie zdziwiony podniósł brew, i bez słowa wyjaśnienia wszedł do moje mieszkania. Po raz kolejny wzięłam głęboki wdech, żeby zachować spokój.
- Aż tak mało zarabiasz, że mieszkasz w takiej klitce?
- Wiele mi do szczęścia nie potrzeba, taki metraż mi całkowicie wystarcza. - gdy ten się rozglądał, ja liczyłam do dziesięciu. Wspominałam już, że nie lubię jak ktoś przebywa w moim azylu, nigdy nikogo tutaj nie zaprosiłam, nawet mojego irytującego braciszka. To, że sam czasami się wpraszał, to już inna kwestia.
Mężczyzna rozsiadł się na kanapie i bezwstydnie zaczął przeglądać mojego laptopa, co za dupek.
- Co czytasz?
- Akta grupy, którą policja utworzyła, aby nas przymknąć.
- Nie lubisz tracić czasu.
- Nie, wolę jak najszybciej się tym zająć, dopóki się nie rozkręcili, później może być ciężko. - pokiwał głową na moje słowa, po czym spojrzał mi prosto w oczy i wyglądał jakby próbował się z nich czegoś dowiedzieć.
- Zdajesz sobie sprawę, że widzę, jak bardzo poirytowana jesteś. Zaciskasz tak mocno ręce w pięści, że aż pobladły ci knykcie. - wstał i chwycił mnie za ręce, prostując moje palce. Co na chwilę wybiło mnie z pantałyku. Lecz nie trwało to długo, gdyż natychmiast się od niego odsunęłam i zareagowałam tak jak zwykle, agresywnie.
- Gdybyś nie był tym kim jesteś, to już dawno, byś się przekonał jak mnie irytujesz. - tracąc resztki samokontroli, której jak zwykle u mnie brakuje, zwłaszcza przy tym człowieku, co odkryłam wczoraj, dodałam. - Po co tu przyszłeś, zwłaszcza o tak wczesnej godzinie? - ten na moje słowa zaczął się śmiać. - Co cię tak bawi?
- Wczesnej, jest osiemnasta.
Nie mogąc uwierzyć w jego słowa spojrzałam na zegar ścienny, zauważyłam, że ma rację. Spędziłam nad tymi dokumentami prawie cały dzień. Co najgorsze nie zjadłam obiadu. Dobrze chociaż, że się ubrałam i umyłam zęby.
- A odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, zabieram cię na otwarcie klubu.
- To nie brzmi jak pytanie, bardziej jak oznajmienie! - krzyknęłam, gdyż nie cierpię kiedy ktoś mi rozkazuje. - Nigdzie z tobą nie idę. A teraz wynocha!
Ten jednak nie zważając na moje słowa przyparł mnie do ściany, przytrzymując moje ręce i nogi. Jednak tym razem się nie bałam wręcz przeciwnie podziałało to na mnie jak płachta na byka.
- Masz rację to nie było pytanie, ani też oznajmienie, to był rozkaz. Dlatego pójdziesz się szybko uszykować, albo udasz się tam tak jak jesteś teraz ubrana.
- Po co mam tam z tobą iść, czego ty ode mnie chcesz?!
- Chce cię poznać, dawno nie spotkałem takiej osoby jak ty. Zazwyczaj wszyscy się mnie boją, co jest słuszną reakcją na to kim jestem. Ty jednak mimo, że zdajesz sobie z tego sprawę i tak się mi sprzeciwiasz. - przejechał dłonią po moim policzku, przez co przeszedł mnie dreszcz, na co się głupio uśmiechnął. Głupia bezwarunkowa reakcją organizmu. Nie czekając na żaden jego głupi komentarz, odparłam.
- W porządku, ale pod jednym warunkiem. Najpierw pojedziemy coś zjeść. - ten zdziwiony moją propozycją od razu się zgodził.
Kiedy się ode mnie odsunął, pobiegłam do sypialni się przebrać. Gdy byłam w trakcie malowania, w końcu makijaż to podstawa, chociażby lekki, dotarło do mnie, że to Lucas musiał mu podać mój adres. Momentalnie połączyłam kropki i stało się dla mnie oczywiste dlaczego, nie tyle bo to jego szef, tylko mści się za to, że pożyczyłam bez pytania jego samochód. Co za menda.
N.A.R.A
CZYTASZ
Nie Przegrywam #1 [ZAKOŃCZONA]
RomanceSilvia razem z bratem odbili się od dna i stopniowo pieli się w górę. Wspólną pracą stali się jednymi z najlepszych w swoim fachu, jeśli tak można nazwać sprzedawanie narkotyków. Co jednak się stanie, gdy kobieta spotka na swojej drodze, kogoś z kim...