Rozdział 8

1.3K 53 0
                                    

Wściekła weszłam do klubu, że też Lucas akurat wczoraj musiał się zabawić, a teraz choruje w domu. Jakby nie mógł mieć zatrucia pokarmowego za kilka dni, albo chociażby jutro. Oczywiście, że w dzień największego ruchu i spotkania z jednym ze stałych dostawców towaru. Dobrze, że "randkę" mam o dwudziestej, do tego czasu powinnam już wszystko ogarnąć. 

Rozejrzałam się po pomieszczeniu i poza sprzączką która ogarniała cały bajzel pozostawiony przez wczorajszych, a w sumie dzisiejszych gości, nikogo więcej nie zauważyłam.

Ignorując ją udałam się do biura Luca, już po kilku minutach stałam przed drzwiami i przykładałam rękę do czujnika, który mój brat kazał wczoraj zamontować. Ja nie wiem skąd on bierze pomysły na te zabezpieczenia, ewidentnie za dużo naoglądał się filmów z tajnymi agentami. Na szczęście pamiętał również dodać moje odciski palców, dzięki czemu z łatwością mogłam wejść do środka. Po coś w końcu musiałam iść z nim do osoby, która takie urządzenia montuje. Braciszek na swoją "zabawkę" musiał czekać dobry miesiąc, przez ten czas już zdążyłam o tym zapomnieć. 

Podeszłam do biurka, wyciągnęłam kluczyk, który zawsze mam przy sobie, dzięki czemu otworzyłam dno szuflady w której były dokumenty, których potrzebowałam. Może to staromodne, jednak ja w porównaniu do mojej męskiej kopii nie lubię zbytnio ufać nowym technologiom.
Na co musiał przystać, gdyż nie od dziś wiadomo, że z kobietą czasem lepiej się nie kłócić.

Kiedy przeczytałam wszystko co powinnam wiedzieć, spojrzałam na zegarek według którego do spotkania miałam jeszcze kilka godzin, postanowiłam do tego czasu zająć się tzw. papierkową robotą, związaną z prowadzeniem klubu, którym zajmował się Luc. Jednak teczki na biurku jak i lista zadań do zrobienia, świadczyła o tym, że ostatnio mu się nie chciało tego robić. Najpierw postanowiłam przejrzeć teczki, a dopiero potemu sprawdzić informacje zapisane na komputerze. 

Nawet nie zauważyłam jak zbliżała się godzina do spotkania z dostawcą. Szybko więc wyłączyłam komputer i wyszłam z biura. Przed wyjściem z budynku, rozejrzałam się po sali, która była już gotowa na przyjęcie kolejnych imprezowiczów.

Energicznym krokiem ruszyłam w stronę zapasowego samochodu Lucka. Nigdy nie zrozumiem jego, przynajmniej w moim mniemaniu, przesadnej ostrożności. Choć jest to przydatna cecha w tym świecie, to on ewidentnie przesadza. W końcu ma na parkingu za klubem trzy samochody, no i oczywiście zarówno klub jak i jego dom to twierdza niedozdobycia, w końcu mają mnóstwo alarmów i innych zabezpieczeń o których nawet ja nie mam pojęcia.

W drodze na miejsce spotkania, stanęłam przy pobliskim food trucku, czyli mój standardowy obiad. Kiedy dojechałam na miejsce, dostawaca już na mnie czekał. Z łatwością go zauważyłam, w końcu to jedyna osoba w parku, która siedzi przy przepełnionym śmietniku. Co za pech, że akurat w ustalonym miejscu spotkania. No cóż czasem tak bywa.

Usiadłam koło nieznanego mi mężczyzny który wyglądał na mniej więcej trzydzieści lat. To, że jesteśmy kompletnie obcymi dla siebie osobami, zmniejsza ryzyko złapania przez policję. W końcu potrzeba niepodważalnych dowodów, aby kogoś zatrzymać, których żadne z nas w takiej sytuacji nie posiada. Nawet nie znamy swoich imion lub pseudonimów. Miejsce publiczne takie jak park, również jest pewnego rodzaju zabezpieczeniem, w końcu można kogoś spotkać zupełnie przypadkiem.

Wyjęłam telefon z kieszeni i udając, że coś na nim czytam spytałam. 

- Everyday you need. 

Mimo początkowego zdziwienia, po chwili odpowiedział tak jak było ustalone czyli słowami pewnej piosenki, jednego z moim ulubionych rockowych zespołów. 

- A bulletproof vest. 

Dzięki czemu mogliśmy ze spokojem obgadać wszystkie kwestie, ciągle używając ustalonych symboli, które oznaczają interesujące nas towary. 

Nie Przegrywam #1 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz