Rozdział I

292 11 8
                                    

Victor poderwał się na dźwięk alarmu.
W pokoju było widno. Przez zasłonięte okno sączyło się światło pochmurnego poranka. Przetarł oczy i wstał. Budzik stał na drugim końcu pokoju. Świetny sposób dla kogoś, kto zaczynał już podświadomie go wyłączać przez sen. Wyłączył go i odsłonił okno.
Oślepiony odruchowo zacisnął powieki i odwrócił głowę. Stał tak, dopóki wzrok nie przywyknął do światła i rozejrzał się. Szare, niskie bloki czuwały nad drogą, po której przejeżdżały samochody. Po chodniku przechadzao się kilka osób, niektóre samotnie, a niektórym towarzyszyły pokemony. Zauważył dwa Vulpixy, Charmandera i coś zielonego. Chyba Catterpie. Po ulicy przebiegł Meowth. W oddali majaczył szczyt Góry Księżycowej.
Dzień jak codzień w Kailo.
Victor poszedł do łazienki i wziął prysznic. Ubrał się, nałożył kurtkę i wyjął z lodówki zrobioną wczoraj wieczorem kanapkę. Włożył ją do kieszeni. To samo zrobił z telefonem. Wyszedł, zamknął drzwi na klucz i zszedł klatką schodową w dół.
Wychodząc, ruszył w prawo, kierując się w stronę pobliskiej kawiarni.
- To, co, zwykle, panie Blackbird? - Zapytała się kasjerka przy kontuarze.
- Jak dobrze mnie Pani zna, Pani Leno - Victor uśmiechnął się - Cześć, Snobull.
Różowy pokemon o pysku bulldoga siedzący na kontuarze wydał z siebie ciche warknięcie.
Po kilku minutach Pani Lena postawiła przed nim papierowy kubek. Z otworu w przykrywce ulatywała para.
- Proszę. Duże latte na wynos.
- Dziękuję - Mężczyzna wziął kubek i położył już odliczone pieniądze na blacie.
- Miłego dnia!
- Nawzajem!
Wyszedł z kawiarni. Wielokrotnie się zastanawiał nad własnym Pokemonem, ale jak zwykle odrzucił tę myśl. Mieszkanie było na niego za małe, a tak poza tym pokemon zanudziłby się na śmierć w serwisie komputerowym. I nie miał też dziesięciu lat, żeby ot tak pójść do Profesora Laigena i poprosić o jakiegoś.
Z drugiej jednak strony, taki Pichu, albo Joltik bardzo by mu pomogły. Jednak wtedy musiałby opuścić serwis na kilka miesięcy, może nawet rok, żeby trenowiać ich umiejętności, a nie mógł tego zrobić. Serwis był jego jedynym źródłem dochodów. Co prawda marnym, bo ledwo starcza mu na czynsz, ale to zawsze coś. Oraz nie posiadał licencji trenera.
Otworzył przeszklone drzwi. Serwis mieścił się na parterze bloku. Nad drzwiami wisiał szyld z napisem "PEGASUS COMPUTER SERVICES" i obok logo z profilem skrzydlatego konia, który zamiast jednego skrzydła ma przedni panel obudowy stacjonarki.
W środku było pusto. Przy drzwiach z wyjściem na zaplecze stało biurko z laptopem. Pod ścianą obok był ustawiony rząd wieszaków z zawieszonymi tuszami do drukarek i akcesoriami do komputerów: Słuchawki, pendrive, myszki. Naprzeciwko, na półkach stały laptopy na sprzedaż, zasilacze, pasty termoprzewodzące, akumulatory BIOSu do płyt głównych. Zakup tych ostatnich był błędem. Kosztują krocie, a nikt ich nie kupuje. Gdy taki akumulator wycieknie, to najczęściej nie ma, co wymieniać; Cała płyta jest do wymiany.
Rozsiadł się na krześle i otworzył laptop. Zapowiada się kolejny dzień bez ani jednego klienta.
Gdy tylko o tym pomyślał, drzwi otworzyły się. Stał w nich starszy pan. Na plecach, jak plecak taszczył biały komputer obwiązany linką.
Victor rzucił się do pomocy.
- Dzień dobry - zawołał w biegu. Zatrzymał się przy kliencie - Pomóc?
- Dziękuję, takie to pieroństwo ciężkie...
Serwisant rozsunął linki obwiązujące komputer, pozwalając, żeby ten opadł mu na rękę. Szybko złapał go pod pachę; Rzeczywiście, pieroństwo ciężkie...
- Co jest z nim nie tak?
- Cholerstwo, kiedy chcę je uruchomić zaczyna dymić.
Victor spojrzał zainteresowany na jednostkę. Bardzo możliwe, że zasilacz idzie do wymiany.
- Pozwoli pan, że zobaczę...
- A proszę pana bardzo! Pan się na tym zna, nie ja! - Odpowiedział - Mi go... Syn dał, żeby łatwiej mi się pisało.
- Pan pisze? - Zapytał się Victor, podłączając komputer.
- Aj tam, takie tam... Wierszyki...
Mężczyzna nacisnął przycisk uruchamiający komputer.
Coś w nim zawyło, a z kratki zasłaniającej chłodzenie procesora wyleciał siwy obłok.
Temperament Victora drastycznie spadł.
- To nie dym, tylko kurz - odpowiedział.
- A to lepiej?
- No... Najlepiej by było odkurzyć go, przez kurz zacznie się przegrzewać i będzie powoli chodzić. Aż w pewnym momencie, jeśli nie ma zabezpieczenia przed przegrzaniem, może rzeczywiście polecieć dym.
- A jak działa to całe zabezpieczenie?
- Spowalnia komputer - Odparł krótko - A kiedy zrobi się naprawdę gorąco, wyłącza go. Mogę go odkurzyć dla Pana, na pewno będzie to dokładniejsze i bezpieczniejsze od zwykłego odkurzacza.
- Proszę bardzo. Ile to będzie kosztować?
- Pięć dych.
- Pięć dych?
Victor skinął głową.
- Drogo...
- Sprężone powietrze kosztuje. Tak samo, jak czynsz.
- Racja. Niech Pan robi z tym pieroństwem, co chce.
Serwisant wziął śrubokręt i odkręcił pokrywę.
- Ło panie... - Gwizdnął z wrażenia.
Wszystko w środku pokrywała dosłownie gąbka z kurzu.
Spojrzał na klienta.
- Możemy podbić cenę do siedmiu?

********

Dochodziła siedemnasta, poza starszym panem z rana nie było żadnego klienta, więc Victor postanowił zamknąć sklep trochę wcześniej. Zakluczył drzwi i zabrał się za zamiatanie. Kiedy skończył, wyszedł z szufelką na zaplecze.
Z zaplecza prowadziły drzwi na zewnątrz. Wyszedł nimi do zaułka i, pogwizdując, wyrzucił zawartość szufelki do pobliskiego śmietnika. Już miał wracać, kiedy wydało mu się, że coś usłyszał.
Przystanął i zamilkł. Rozległ się cichy jęk kilku Meowth, a z nimi coś jeszcze. Ruszył cicho w ich kierunku z miotłą w ręku. Jeśli znowu grzebią po śmietnikach...
Wyszedł za róg i stanął jak wryty.
Rzeczywiście były tam Meowth o brudnokremowej sierści i z mocno wystającymi żebrami. Otaczały swoją ofiarę.
A było nią Eevee, drżące i zakrwawione, przyparte do ściany. Zostawiało czerwone, prawie czarne ślady na betonie.
Victor zacisnął dłonie na kiju od miotły. Cholerne śmieciarze... Teraz męczą inne Pokemony.
- Hej! - Zawołał, biegnąc w ich stronę.
Pierwszy dostał miotłą w głowę i upadł nieprzytomny. Drugi w żebra i odleciał na dwa metry. Trzeci zrobił unik i wszystkie Meowth się rozbiegły poprychując.
Mężczyzna odwrócił się w stronę Eevee, które cofnęło się o krok i z jękiem upadło na ziemię bez zmysłów.

Pokémon Eevee AdventuresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz