Z lasu wyłonił się Victor, był sam. Helen podbiegła do niego.
- Eevee uciekła - Wypaliła - W pewnym momencie wstała, zaczęła wąchać powietrze i pobiegła za Tobą. Myślałam, że jest u Ciebie - Zauważyła, że brat jest jakiś przybity - Co się stało?
- Drużyna R - Powiedział tylko.
Siostra zamarła.
- O cholera! - Wymamrotała w końcu.
- Mam nadzieję, że nic Małej nie jest... Była ze mną, ale gdy drużyna R się pojawiła, zmusiłem ją do ucieczki.
- A tamte Eevee? Znalazłeś?
- Nie. Powstrzymała mnie, gdy kierowałem się w głąb lasu - Westchnął - Pojadę na komisariat i zgłoszę obecność tych dzieciaków. Potem poszukam Eevee.
- Jak to zrobisz?
- Nie wiem. Po prostu pójdę w stronę, w którą pobiegła.
- Hmm... - Helen zamyśliła się - W sumie... - Powiedziała powoli, jakby zastanawiając się nad każdym słowem - W sumie, chyba dobrze, że Eevee uciekła...
Victor spojrzał na nią szybko.
- Co?
- No... Co jak co, ale to wciąż dziki Pokemon. Prędzej, czy później i tak musiałbyś ją wypuścić.
-Ale to dopiero za kilka dni. Miała się kurować dwa tygodnie - Zawołał.
- Wierz mi, kilka dni wte, czy wewte, to na pewno nie ma dla niej zbytniej różnicy.
- No tak... Ale... Uch... Ale ze mną była bezpieczna... A w lesie jest sama... Z Drużyną R na ogonie...
Siostra spojrzała to na niego, to na las.
- Chodźmy - Postanowiła zmienić temat - Zjedzmy coś. Od rana nic nie jadłam.
Otworzyła drzwi od samochodu.
- Taa... - Odparł brat nieobecnym głosem, dalej wpatrzony w las - To dobry pomysł... - Po czym też wsiadł.********
Po powrocie do Kailo zajechali pod bar w pobliżu mieszkania Victora. Od tygodnia tu nie zaglądał. Helen poszła złożyć zamówienie, a tymczasem serwisant zadzwonił do Damiena. Odebrał po piątym sygnale.
- Tak, słucham?
- Cześć, Damien, to ja, Victor...
- A! Cześć! Co słychać? Jak Eevee?
- Chętnie bym Ci ją dał, ale nie ma jej teraz przy mnie. Słuchaj... Jesteś na służbie?
- Sam posłuchaj - Victor usłyszał szum i coś, co wcześniej uznał za cichy świst zabrzmiało wyraźnie -...A kto z naaamiii nie wypiiiije, niech pod... - Znowu szum - Słyszałeś?
- Aż zanadto - Albo serwisantowi się wydało, albo poczuł smród wódki.
- Więc nie wyskoczę dziś na piwo.
- Nie o to chodzi - Przerwał mu - Drużyna R szwęda się po okolicy.
- Co?
- Drużyna R się kręci tutaj.
- Co Ty se, jaja ze mnie robisz? Drużynie R nawet nie chce się tu zaglądać.
- Ja i Eevee widzieliśmy co innego.
Chwila milczenia. Serwisant usłyszał jakiś szelest.
- Dobra... Yyy... Jak oni wyglądali?
- Kobieta, szczupła, zielone włosy. Mężczyzna, blond włosy, bródka, zapadnięte policzki - Victor opisał to, co zapamiętał - Piskliwy głos. Oboje mają jakieś... Um... Siedemnaście-dwadzieścia lat?
- Hmm... Możesz powtórzyć? Tylko wolniej?
Victor powtórzył opis.
- Dobra, coś jeszcze?
- Przedstawili się jako Arnold i Jannet. Ich Pokemony to...
- Może jeszcze powiesz, gdzie mieszkają? - Zapytał się Damien z sarkazmem w głosie.
- Tego nie wiem. Ich Pokemony to...
- Czekaj czekaj... Rozmawiałeś z nimi?,
-To oni mnie napadli.
- Ale... - Damiena zatkało - ...I Eevee z Tobą była?
- Była. Kazałem jej uciekać.
- Cholera... Wiesz, że jeśli ją złapią, to nie będziemy mogli nic zrobić? Bo mówiłeś, że to dziki Pokemon?
Victorowi zamarło serce.
- Tak... - Powiedział ostrożnie - Czemu nie moglibyście nic zrobić?
- Mają wszelkie prawo do łapania dzikich Pokemonów. Gdyby Eevee została wcześniej przez Ciebie złapana, to już inna sprawa... Ale mówiłeś coś jeszcze?
- A, tak... - Powiedział lekko przybity - Yyy... Ich Pokemony to Zubat i Azurill. Ubrani byli identycznie, na czarno, z czerwonym R na piersi i w beretach. Też czarnych.
- M-Hmm... - Rozległo się stuknięcie - Z opisu ubioru wynika, że to są pachołki, niscy w hierarchii...
- Te! Panie Policjancie! Kopsniesz mi Pan po jakiegoś browara?
- Och zamknij się - Zawołał strażnik.
- Te, Panie! Proszę mi tu grzeczniej, bo gdyby nie ta krata...!
- Gdyby nie ta krata, to byś się teraz wywalił i nie wstał!
Rozległo się milczenie.
Damien westchnął.
- Przywieźli mi go tutaj wczoraj wieczorem. A ten zamiast o kacu, obudził się dalej pijany. Uznaliśmy, że lepiej go przetrzymać na dłużej niż nockę. Dla jego i innych bezpieczeństwa. Jakim cudem on przeżył wypicie tyle alkoholu, tego to ja nie wiem... A myślałem, że widziałem już tu wszystko...
- W życiu zawsze pojawi się jakaś niespodzianka - Odparł Victor.
- Taa... W każdym razie, przekażę wszystko dyżurnemu, dzięki za informację...
- Proszę.
- Kiedy będę mógł, postaram się o policyjnego Growlithe, pomogę w poszukiwaniach...
- Dzięki. Narazie.
- Cześć.
Victor rozłączył się. Dopiero teraz zauważył, że przy stole stoi siostra z dwoma parującymi talerzami potrawki.
- Co jest? - Zapytała się.
- Rozmawiałem z Damienem - Spojrzała się na niego nierozumiejącym wzrokiem - Tym policjantem, który mnie pilnował.
- I co powiedział?
- Zgłosi dyżurnemu obecność Drużyny R w okolicy, tak to niewiele może zrobić. Chce pożyczyć z komisariatu Growlithe i pomóc mi szukać Eevee.
- Aha. Dobre i to - Położyła przed nim talerz, a sama usiadła naprzeciwko.
- Dzięki.
Potrawka smakowała nijako. Równie dobrze mógłby jeść sam ryż. Skubiąc jedzenie zastanawiał się, co robi Eevee? Czy jest bezpieczna? Czy jej nie złapali? Czy radzi sobie jakoś?Moje łapy stąpały bezszelestnie po ziemi. Moje uszy wychwytywały najdrobniejszy szept. Moje oczy nie spuszczały wzroku z ofiary.
Byłam niczym cień. Cichy, niezauważalny, morderczy.
Przede mną Pidgey spokojnie dziobał kiełki trawy. Był zupełnie nieświadom swojego losu. Słyszałam jego malutkie serce wybijające szybko rytm. Nie na długo.
Powoli, ostrożnie zbliżałam się do ofiary. Ogon, zazwyczaj wysoko w górze, teraz był nisko przy ziemi.
Za mną zachodziło słońce. Zazwyczaj to noc jest moim sprzymierzeńcem, lecz nie takim jak teraz ta ognista kula ogrzewająca moją sierść.
Kiedy uznałam, że jestem dostatecznie blisko, zamarłam.
Nie należy się spieszyć. Spokój i opanowanie to cechy idealnego myśliwego.
Jestem tak blisko, że mogłabym trącić Pidgeya łapą, a on mnie nie zauważył.
Powoli i ostrożnie ugięłam tylne łapy. Za chwilę ten Pidgey będzie z piskiem wydawał ostatnie tchnienie.
Wyskoczyłam.[Eevee used Bite]
[...]
[But it's failed]
[...]
[Pidgey fled]
Rozrywający ból w tylnej łapie zmienił kierunek mojego skoku odrobinę w lewo, lecz i to wystarczyło, żeby Pidgey, w panice trzepocząc skrzydłami, uciekł w korony drzew, zostawiając mnie liżącą niedawną ranę.
Kiedy uznałam, że ból jest w miarę znoścy wstałam i spojrzałam górę. Nie dostrzegłam swojej niedoszłej ofiary. Zaciągnęłam powietrze, lecz wiatr nie przyniósł nic godnego uwagi. Stare zapachy, ledwo wyczuwalne.
Wiatr zmienił kierunek.
To, co wyczułam, sprawiło, że sierść na szyi stanęła mi dęba.
Spojrzałam się w tamtą stronę.
Spośród cieni dostrzegłam białą plamę futra, a nad nim słońce odbijające się od pary oczu.
Gdy tylko to zauważyłam, dostrzegłam kolejne pary ślepi otaczających mnie półkolem.
Sfora.
Rzuciałam się w jedyną możliwą stronę biegnąc najszybciej, jak mogłam.[Eevee used Run Away]
Pośród szumu wiatru w moich uszach usłyszałam, że gang pobiegł za mną.
Oceniłam swoje szanse. Były marne. W dodatku niedawne rany znowu zaczęły mi dokuczać.
Pomocy!- Jesteś tego pewien? Nie chcesz poczekać z tym do jutra?
- Nie mogę. Eevee jest w niebezpieczeństwie.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem.
Nie, on tego nie wiedział. On to widział.
Stało się to kiedy podniósł poduszkę, na której spała Eevee, żeby nie tarasowała przejścia. Nagle zakręciło mu się w głowie, wszystko pociemniało. Następnie zobaczył las, wokół było ciemno drzewa mijały go szybciej niż mógł się im przyjrzeć. Wtedy zorientował się, że to nie drzewa go mijały, lecz on biegnie. Biegnie na czterech nogach, szybko i zwinnie omijając przeszkody. Lewa noga i prawy bark go okropnie bolały. Czuł paraliżujący strach. Usłyszał za plecami jakieś szelesty. Nie wiedział, co to, ale wiedzkał, że musi przed nimi uciekać, że pod żadnym pozorem nie może się zatrzymać...
Wizja urwała się tak samo nagle, jak się zaczęła. Zobaczył, że stoi oparty jedną ręką o ścianę, a w drugiej ściskając poduszkę. Panika i strach minęły, a wizja zaczęła powoli zanikać z jego pamięci. Nie wiedział, co się stało i jak, ale wiedział jedno - Jeśli się nie pośpieszy, Eevee może zginąć.
Teraz stał w butach i z ręką na klamce od drzwi i patrzył na zaskoczoną siostrę.
- Po prostu wiem - Powtórzył - Jeśli się nie pośpieszę, Eevee zginie.
- Dobra - Helen wychyliła się do kuchni i zgasiła światło - Jak już masz się włóczyć wieczorem po lesie - Kucnęła i zaczęła nakładać buty - To przynajmniej Cię podwiozę. Ale jeśli się mylisz i z Eevee wszystko w porządku, stawiasz wszystkie obiady przez tydzień.
- Dobra - Otworzył drzwi i zbiegł po schodach na dół.
- Hej! - Zawołała za nim wciąż wciskając pierwszego buta - Zapomniałeś, że to ja prowadzę?!********
Słońce już zaszło, pozostawiając za sobą złotoróżową łunę na horyzoncie, kiedy Victor wysiadł z samochodu dokładnie w tym samym miejscu, do którego kilka godzin temu przybiegł razem z Eevee.
Rozpoznał pochyloną brzozę spoglądającą na drogę, którą wtedy zauważył.
Odwrócił.
- Pojedź na komisariat i zapytaj o Damiena - Powiedział pochylony do siostry siedzącej na wotelu kierowcy - Jeśli pozwolą mu wziąć Growlithe, znajdziemy ją szybko.
- Dobra. Obyś wiedział, co robisz...
Victor zatrzasnął drzwi i samochód zrobił nawrotkę po drodze, po czym pojechał w stronę Kailo. Victor patrzył przez chwilę za nim, lecz przypomniał sobie, po co tu jest i ruszył biegiem w las.
CZYTASZ
Pokémon Eevee Adventures
PertualanganJest rok 1996. Młodzi Red, Green, Ash i Gary wyruszają w swoją podróż Pokemon, pierwsza dwójka by spełnić marzenie profesora Oaka dotycząca uzupełnienia Pokedexu, a druga - by zostać mistrzami Pokemon... Ale to nie będzie opowieść o nich. Victor B...