Rozdział XL

104 3 37
                                    

- Hej! - Zawołał Victor i rzucił się za Arnoldem - Szkurwa...
Podejrzewał podstępu, rozglądał się za Jannet, żeby mieć ją na oku, ale nie podejrzewał, że zrobią to tak szybko.
Vill pobiegnie ratować Evanlyn, więc w tym czasie Victor...
Zatrzymał się.
- Kurwa mać! - Wydyszał przypominając sobie, że Villa już z nim nie ma.
Obejrzał się, lecz nie widział nigdzie postaci w szarej bluzie z kapturem. Za to zauważył na niebie oddalające się znajome dwa cienie.
Mając nadzieję, że będą wiedzieć, co robić, puścił się biegiem dalej za Arnoldem, który akurat znikał za rogiem.
Biegnąc za nim czuł, że postępuje niewłaściwie.
Powinien biec za Evanlyn, ją ratować, a nie Sandhrew, którego miał tylko tutaj przyprowadzić, co właściwie zrobił.
Miał wrażenie, że zdradza zaufanie Małej.
Przebiegł za róg budynku.
Arnold biegł wzdłuż ściany, próbując się zmieścić na krawędzi doków. Za nim kolejny okręt unosił się na wodzie, zacumowany.
Victor pobiegł za złodziejem, w pewnym momencie tracąc równowagę i omal nie wpadając do lodowatej wody. Przyparł się do muru w panice, po czym pobiegł dalej.
Tymczasem chłopak dobiegł do końca budynku i zniknął za rogiem.
Mężczyzna pospieszył kroku, żeby go nie zgubić.
Kiedy się stamtąd wydostał dostrzegł, że za rogiem stał tłum zbierający się po zejściu z trapu ze statku.
Victor zatrzymał się.
Nigdzie nie było widać Arnolda ani Sandhrew.
Zgubił ich.

********

Próbowałam się wyrwać spod łapy człowieka, który mnie trzymał, lecz nie zdołałam. Nie mogłam też nigdzie sięgnąć zębami, żeby go ugryźć.
Byłam bezbronna.
Człowiek ścisnął mnie mocniej i coś warknął. Pisnęłam z bólu, kiedy moje żebra wygięły się do granic możliwości.
W tym momencie coś usłyszałam.
Pomiędzy ciężkimi oddechami człowieka rozlegał się znajomy szmer, który mi towarzyszył od kilku dni. Szmer, który zwykle kojarzyłam z ofiarą.
Uspokoiłam się nieco.
Człowiek mnie stąd wyciągnie.
Ten, który mnie trzymał obejrzał się, po czym drugą łapą sięgnął pod skórę w tylnych łapach.
Wyjął z niej kulę, identyczną jak te, w których ludzie znikali Pokemony.
Otworzył ją, po czym warknął coś za siebie. W odpowiedzi usłyszałam wwiercający mi się w uszy pisk Zubata.
Spodziewałam się jakiegoś okrzyku Człowieka wołającego do Pidgeya, albo Pidgeotto, ale rozległ się tylko krzyk większego ptaka.
C

złowiek szarpnął, piszcząc zaskoczony, po czym machnął łapą. Usłyszałam furkającego Pidgeya.
Czemu wciąż nie słyszę Człowieka?
Wychyliłam głowę do góry, próbując coś dostrzec, ale widziałam tylko chmury na błękitnym niebie, szyję, głowę człowieka oraz zieloną sierść na jego głowie.
Gdzieś nade mną mignęło skrzydło mniejszego ptaka i człowiek znowu pisnął, po czym coś warknął.
W odpowiedzi usłyszałam, jak Zubat piszczy z bólu.
Mimo całej tej sytuacji, jedna rzecz mnie rozbawiła.
Ofiara ruszyła na pomoc drapieżnikowi.
Nie, żebym nie była wdzięczna.
W końcu człowiek znowu szarpnął i poczułam, jak wysuwam się spod jego łapy.
Próbowałam biec, żeby po wylądowaniu się bezpiecznie zatrzymać, lecz łapy się pode mną ugięły i uderzyłam pyskiem o kamienie, żeby potem od pędu przewrócić się bokiem.
Otworzyłam oczy i dostrzegłam jak człowiek biegnie dalej, a za nim Zubat chwiejnie machał skrzydłami.
Bałam się ruszyć. Wszystko mnie bolało.
Usłyszałam szelest skrzydeł i przed moim pyskiem wylądowała para dwupalczastych łap. Chwilę później głowa Podgeotto pochyliła się do poziomu moich oczu i łypnęła na mnie jednym okiem. Mrugnęłam, po czym podniosłam powoli głowę.
Spodziewałam się, że usłyszę kroki, głos Człowieka, jego łapy otaczające mój tułów, żeby mnie podnieść, lecz nic takiego się nie wydarzyło.
Rozejrzałam się czując, jak z każdym ruchem głowy szyja i szczęka protestują boleśnie.
Leżałam na przekładanej kamieniami ludzkiej ścieżce na skraju urwiska. Pod nim rozciągała się Wielka Woda, którą widziałam wcześniej z Człowiekiem, a po drugiej stronie ścieżki ciągnęła się kamienna ściana. Gdzieś za Pidgeottem dostrzegłam szczelinę w skale.
Obok ptaka stał Pidgey. Spoglądał na mnie z lekką obawą, jakby spodziewał się, że spróbuję na niego zapolować. Odwróciłam od niego głowę. Byłam zbyt najedzona, żeby polowanie miało sens. Tylko ludzie by tego nie zrozumieli.
Rozejrzałam się jeszcze raz, ale nigdzie nie było widać Człowieka.
Ostrożnie spróbowałam wstać.
Gdy tylko się poruszyłam, Podgey gruchnął przestraszony i odskoczył, machając skrzydłami. Pidgeotto stał dalej, niewzruszony. Dostrzegłam błysk zaciekawienia w jego oczach.
Przechyliłam głowę na bok, również zaciekawiona. Żaden Pidgeotto w moim życiu nigdy nie stawał tak blisko mnie.
Ptak powtórzył mój ruch. Przekręciłam głowę w drugą stronę. On również.
Chciałam go obwąchać, zastanowić się, jak wyrazić mu swoją wdzięczność, lecz w takim stanie wolałam nie ryzykować wydziobania oczu.
Po raz kolejny się rozejrzałam.
Musiałam wrócić do Człowieka.
Pamiętałam drogę, ale była dosyć długa. Normalnie cały dystans przebiegłabym bez większego wysiłku, lecz obolałe żebra nie pozwalały mi na głębszy oddech.
Ruszyłam chwiejnie w drogę powrotną.
Idąc zastanowiłam się, co mogło zatrzymać Człowieka.
Pewnie tamten drugi człowiek.
Gdzieś za sobą usłyszałam szelest, kiedy Pidgey i Pidgeotto wystartowali.
W pewnym momencie jakieś szponiaste łapy chwyciły mnie boleśnie za grzbiet i uniosły.
Pisnęłam zaskoczona widząc, jak ziemia pode mną ucieka spod moich łap, rozpędza do niewiarygodnej prędkości a ja unoszę się wyżej niż Człowiek. Wyżej niż jakiekolwiek drzewo.
Spojrzałam w górę nie wiedząc, co się dzieje.
Dostrzegłam żółtawą szyję oraz dziób, za którym zauważyłam pęk czerwonych piór.
Byłam przerażona. Gdyby mnie teraz puścił byłam pewna, że zginę.
- Zostaw mnie! - Zawyłam.
Szarpnęłam próbując zmusić go do zniżenia lotu.
Ptak zaćwierkał oburzony, lecz nie wylądował.

Pokémon Eevee AdventuresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz