Rozdział XXX

30 2 5
                                    

Victor szedł po lesie rozglądając się uważnie. Vulpix dalej spała w jego kapturze, ale w każdej chwili mogło się to zmienić, więc wolał zostawić ją jak najszybciej. Za nim bezszelestnie dreptali Vill i Evanlyn. Mała wydawała się nieco markotna, chociaż trener nie wiedział, dlaczego. Coś musiało się wydarzyć, kiedy spuścił ich z oczu, tego był pewien.
Wrócili jakieś piętnaście minut po tym, jak zniknęli. Victor postanowił zostać przy centrum wiedząc, że jeśli Eevee będą chcieli wrócić, to lepiej im nie utrudniać odnalezienia trenera. I tak się stało, gdy wyszli spomiędzy drzew, każdy trzymał w pysku po Pidgeyu, za którego się zabrali od razu po powrocie.
Victor przyglądał się, jak jedzą sam spożywając kanapkę zauważając, jak rozplanowane mają czynności - Jedzą wszystko, nawet, jeśli już leniwe poruszają głowami najedzeni, to obgryzują każdą najmniejszą kosteczkę z mięsa. Kiedy w końcu skończyli to wykopywali w ściółce płytki dołek, w którym chowali kostki i resztki, których nie trawią, które następnie zakopują.
Niby zwierzęta, pomyślał Victor na ten widok, a jednak zachowują się jak ludzie. Albo może to ludzie zachowują się jak zwierzęta...? W końcu wiele osiągnięć przypisują sobie, a, jak się okazuje, Pokemony robiły to od lat. Może tak samo to działało tutaj, ludzie sprzątają po sobie, tych, którzy tego nie robią nazywają zwierzętami, a tu nagle zwierzęta pokazują ludziom taką figę.
Idąc przez las Victor w końcu dostrzegł swój cel.
Spłachetek wypalonej ściółki oraz dwa zwęglone drzewa pomiędzy którymi rozciągała się rozcięta linka rowerowa.
Kucnął przy pierwszym drzewie i złapał za stalowy sznur szarpnięciami go rozplątując, przy okazji rozglądając się, żeby nie uderzyć nim Pokemonów, czy inkubatora z zielonym jajem zwisającym z plecaka.
Nawet, jeśli Vill i Evanlyn dostrzegli cylinder, nie zwrócili na niego większej uwagi, co Victorowi bardzo odpowiadało. Nie chciał, żeby się okazało, że Eevee i Bulbasaury są naturalnymi wrogami, czy coś w tym rodzaju.
Dopiero wieczorem postanowi zaryzykować i pokazać Małym jajo.
Zwinął osmaloną linkę i zaczepił jej końce o paski śpiwora, po czym wziął się za drugi kawałek. Następnie kucnął pomiędzy drzewami, sięgnął za siebie i, ostrożnie i bardzo powoli, wyciągnął śpiącą Vulpix z kaptura. Kiedy ją układał na ziemi poczuł, że drgnęła lekko.
Ma niewiele czasu.
Zobaczył, jak Mała podchodzi do rudego Pokemona i wygładza językiem jej zmierzwione futro.
Uśmiechnął się widząc to. Poczuł, jak również jemu udziela się troska o Vulpix. Ciągle go zastanawiało, skąd wzięła się ona u Evanlyn, chociaż nie wydawało mu się, że kiedykolwiek uzyska odpowiedź.
"Kiedy Pokemony zaczną mówić", przypomniał sobie tekst ojca z dzieciństwa. Potem przypomniał sobie o Lugii.
- Niestety, tato - Wymamrotał cicho - Pokemony zaczęły mówić, a świat ani trochę się nie zmienił.
Mała spojrzała na niego zaciekawiona.
Coś mówiłeś? - Zdawała się pytać.
Znowu się uśmiechnął i podrapał ją za uchem.
- Nic takiego, Mała - Odparł - Nic takiego...
Wstał i kiedy uznał, że Vulpix została ułożona w pozycji, która powinna być dla niej wygodna, odwrócił się i ruszył pomiędzy drzewa. Po chwili usłyszał za sobą, jak gałązka pęka pod drobną łapką.
Odwrócił się i spojrzał na Małą.
- Zostań tu - Powiedział. Wolał, żeby Vulpix obudziła się w towarzystwie Małej, a sam będzie z Villem w pobliżu, żeby jej nie stresować. Dla pewności pochylił się, delikatnie podniósł Eevee i obrócił. Pchnął lekko jej zad w stronę Vulpix.
- Zostań z nią Mała.
Ta zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę Pokemona, po czym położyła się.
Trener ruszył dalej między drzewa, przyglądając się każdemu uważnie.
W końcu wybrał młodego, wysokiego klona, którego gęste liście powinny zdołać go ukryć.
Kucnął i sięgnął obiema rękami po Villa.
Pokemon pisnął zaskoczony, kiedy Victor go uniósł i ułożył w kapturze. Eevee przez chwilę wiercił się szukając wygodniejszej pozycji, po czym znieruchomiał.
Spojrzał jeszcze raz na drzewo.
Było dosyć cienkie, ale powinno ich utrzymać. Sam Victor był lekki, więc szacował, że gałąź będzie musiała utrzymać około stu kilogramów z plecakiem i Villem. Problem leżał gdzie indziej.
Najniższa gałąź była na wysokości dwóch i pół metra a trener sam nie pamiętał, kiedy ostatnio się podciągał. Wiedział tylko, że mu nie szło.
Rozejrzał się jeszcze raz. Inne drzewa, które by mu odpowiadały miały albo wyżej gałęzie albo były za daleko od wypalonej ściółki.
Spojrzał jeszcze raz na gałąź.
Roztarł ręce.
- Trzymaj się, Mały - Mruknął, po czym przykucjął i wybił się od siemi sięgając rękami jak najwyżej.
Chwycił się gałęzi i prawie natychmiast poczuł jak wszystko zaczyna go ściągać w dół a ręce piec od popękanych pęcherzy, które nie zdążyły się jeszcze zagoić.
Z bólu zacisnął ręce jeszcze mocniej na gałęzi i spróbował się podciągnąć.
Nie poruszył się nawet o milimetr.
Wierzgnął nieporadnie nogą próbując docisnąć stopę do pnia. Udało mu się za drugim razem.
Kaptur z wciąż piszczącym Villem zaczął zwisać niebezpiecznie, kiedy Victor docisnął drugą nogę do pnia i zaczął po nim "iść" powoli podciągając się coraz wyżej.
W końcu, ciężko dysząc, usiadł na gałęzi i rozejrzał się.
Dalej powinno być łatwo, gałęzie były tutaj względem Victora o wiele niższe. Sama gałąź, na której siedział okrakiem (dość niewygodnie, nawiasem mówiąc), choć cienka to bez trudu utrzymywała jego ciężar. Trener dostrzegł na niej dwie ciemne plamy w miejscach, gdzie płyn wyciekł z pęcherzy na dłoniach.
Usłyszał, jak Vill się powoli uspokaja. Sięgnął za siebie i podrapał go na oślep.
- Już, Mały. Dalej będzie łatwiej... Tylko nie patrz w dół - Dodał lekko żartobliwie
Sam nie wiedział, czy ma lęk wysokości, czy nie. Właśnie będzie to sprawdzał.
Wykręcił się w bok i objął prawą ręką pień za sobą powoli wstając. Vill znowu pisnął.
Victor spojrzał w dół.
Nie wiedział, czy to z przyzwyczajenia, czy może z nerwów, ale wydawało mu się, że tutaj jest o wiele wyżej niż na czwartym piętrze, w jego mieszkaniu. Poczuł delikatne zawroty głowy.
Spojrzał na następną gałąź.
- No dobra.. - Wymamrotał i ruszył wyżej.
Wspinaczka przypominała czasami nieco wąskie schody, a czasami drabinę. Przy obu jednak należało pamiętać, żeby trzymać stopy przy pniu. Oraz często trzeba było się pochylić, by nie zawadzić głową o gałąź wyżej.
W końcu uznał, że wystarczy. Gałąź, na której siedział (znowu okrakiem) była o około połowę cieńsza od tej na samym dole, lecz, o dziwo, wciąż utrzymywała bez trudu ciężar Villa i Victora.
Chciał się oprzeć o pień, żeby uzyskać stabilniejszą pozycję, lecz zrezygnował z tego, kiedy Mały pisnął ostrzegawczo.
Wtedy sobie przypomniał o lince, wciąż zwisającej ze śpiwora.
Czemu on o niej wcześniej nie pomyślał? Mógł przywiązać do siebie Villa, żeby ten nie spadł na dół, gdyby coś się stało. Teraz już nie mógł tego zrobić, jedynie by jeszcze bardziej go naraził...
Znowu się wykręcił, żeby chwycić za pień i zmienił pozycję przekładając nogę przez gałąź i opierając obie o tą znajdującą się poniżej.
No, teraz był pewien, że nie spadnie, a w razie czego będzie mógł się jeszcze oprzeć barkiem...
Rozejrzał się.
Wszędzie wokół było gęsto od pni i gałęzi, ale przynajmniej miał dobry widok spomiędzy liści na spaloną polanę po swojej prawej. Vill też powinien ją dobrze widzieć.
Ją oraz Evanlyn, która patrzyła się prosto na nich...
Cholera, pomyślał trener. No tak, musiała ich cały czas obserwować. Miał tylko nadzieję, że z jej perspektywy są dobrze ukryci...

Pokémon Eevee AdventuresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz