Pokolenia (Rozdział Specjalny)

41 2 38
                                    

- Oddaj to!
- Nie!
- Tato, ona zabrała mi telefon!
- I bardzo dobrze zrobiła. Evanlyn, możesz mi go oddać?
Evanlyn Blackbird pobiegła do mnie i położyła płaskie urządzenie na dłoni, którą jej wystawiłem.
- Ale tato!
Oderwałem wzrok od monitora i spojrzałem na oburzonego syna.
- Później Ci go oddam, Vill. A teraz idźcie na dwór się pobawić, a nie siedzicie z nosami przyklejonymi do ekranów.
Evanlyn od razu pobiegła w stronę drzwi do lasu, lecz jej brat ociągał się trochę z wyjściem.
Ninetales leżąca przy moich nogach ziewnęła i położyła głowę na łapach.
Westchnąłem. Kiedy Julia zaszła w ciążę, spanikowałem. Potem poczułem radość i znowu panikę. Nie opuszczałem jej aż do narodzin Evanlyn. Wiedziałem już jakie jej dać imię, gdy tylko włożyła mi swoją drobną rączkę w oko, kiedy przystawiłem twarz za blisko. Julia nie miała nic przeciwko. Widziała, że wciąż boli mnie utrata Małej i pragnęła mojego szczęścia.
Rok później straciłem Villa. Biedak chorował od kilku miesięcy, nawet Joy nie wiedziała co robić poza podawaniem mu witamin, za którymi niezbyt przepadał. Na starość zrobił się wybredny.
Wiedziałem, że odeszli w lepsze miejsce, ale mimo wszystko nie potrafiłem przyjąć sobie do wiadomości tego, że ich już nie ma.
W końcu opieka nad dzieckiem pochłonęła mnie całkowicie - rano wstawałem na dźwięk budzika imieniem Evanlyn, przewijałem ją, karmiłem, po czym przygotowywałem śniadanie dla siebie i Julii. Zabierałem Ninetales i wychodziłem do lasu. Pod drzwiami, na niewielkiej przestrzeni wolnej od drzew Everest wygrzewał się na porannym słońcu. Kilka godzin pracy, krótki powrót do domu, żeby pokazać żonie, że dzikie Pokemony jeszcze mnie nie zeżarły, następnie sala i powrót do laboratorium. Do wieczora zajmowałem się Evanlyn, kiedy Julia jechała do pracy na nocną zmianę.
W miarę, jak dzieci rosły, rosły również problemy. Evanlyn miała problemy w przedszkolu - Nie lubiła się zbytnio dzielić z innymi dziećmi zabawkami. Mimo wszystko uśmiechałem się, kiedy przedszkolanka mówiła o niej. Mocno przypominała charakterem Helen. Nie mówiąc już o Małej. Zawsze wolały robić wszystko po swojemu. Vill (a raczej Will, bo tak naprawdę ma na imię) za to był spokojny - Do czasu, aż zobaczył telefon u jakiegoś dzieciaka. Żałuję dnia, kiedy wybłagał mnie, żebym kupił mu jeden. Od tamtego czasu odcinał się od świata regularnie po przebudzeniu. Dlatego zabieram mu go gdy tylko mogę.
Gdy Evanlyn zaczęła chodzić do szkoły, już pierwszego dnia przyniosła uwagę - pobiła jakiegoś dzieciaka, ponieważ na nią gwizdnął. Cóż, miałem spore problemy z dawaniem jej kary. W końcu lepsza córka, która nie boi się przywalić komuś, kto się jej narzuca niż taka, która jedyne, co może to się bezradnie patrzeć i malować piętnastoma warstwami makijażu. A takie dziewczynki w jej wieku już widywałem. Ale, niestety, zasady to zasady. W końcu była w pierwszej klasie, gówniarz pewnie podpatrzył to z filmów i nie rozumiał do końca, co ten gwizd oznacza.
Wciąż uśmiechałem się na wspomnienie mojego zmartwienia, kiedy odjeżdżała pierwszego dnia autobusem. Chciałem, żeby Everest z nią jechał, żeby jej pilnował i chronił, ale nie zdołałem przekonać do tego kierowcy.
Kiedy Vill poszedł do szkoły, okazało się, że wszyscy w jego klasie byli podobni do niego. Bez najdrobniejszego wyjątku.
Szybko sobie znalazł kolegów, co równocześnie mnie cieszyło i martwiło.
Oboje z Julią się obawialiśmy, co z niego wyrośnie.
Był jeszcze inny problem - Vill i Evanlyn prawie nie widują matki. A jak już to w większości przypadków odsypiającą przed pracą. Mówiłem jej, żeby znalazła robotę w bardziej ludzkich godzinach, albo przynajmniej żeby przeniosła się na dzienny dyżur, ale nie zgodziła się. Była zbyt przyzwyczajona do pracy w nocy. Akurat pieniędzy nie potrzeba było wiele. Wszystkie rachunki opłacało nam SdW, bo mieszkaliśmy w laboratorium. Skromna pensja profesora plus jeszcze to, co mi się dorzuci za wyzwanie mnie jako Lidera Ligi spokojnie starczało do utrzymania dwóch osób. Nieważne, gdzie by Julia pracowała, i tak zarabiałaby ze trzy razy więcej ode mnie, dlatego też nie rozumiałem, dlaczego nie chce zmienić pracy.
Pandemia nie dotknęła Kailo prawie w ogóle, ale mocno się to odbiło na mojej pracy. Evanlyn i Vill musieli się uczyć w domu a ja musiałem zostać razem z nimi - Nie mogłem przecież prosić Julii, żeby stała na nogach na okrągło przez całe miesiące.
Miałem też spore problemy z komputerami - To nie były lata osiemdziesiąte, czy dziewięćdziesiąte, sporo się od tamtego czasu zmieniło. Kiedyś Google było tylko wyszukiwarką, a teraz - Bez niego nie da się zrobić zupełnie nic. To samo z Windowsem. Wszyscy muszą mieć swoje ale. Dopóki nie musiałem dzieciom załatwić komputerów nie byłem tego aż tak świadom - Wszystkie jednostki w laboratorium chodzą albo na "XPekach", albo "dziewięć ósemkach", znajdzie się też jedna z DOSem. A bateria w moim Pokegearze może nadaje się już tylko na śmietnik, ale sam telefon całkowicie mi wystarczał do wszystkiego. Dzwoni, wysyła SMS-y, może jego mapy są trochę przestarzałe, ale przez ten czas w samym sercu Saffronu nie wyrosła żadna góra, ani nic podobnego, więc można się zorientować, co gdzie jest.
Teraz, w roku 2022, siedziałem przy komputerze i kończyłem zdawać raport do Stowarzyszenia.
Przeciągnąłem się w krześle i przetarłem oczy. Męczyło mnie siedzenie przed monitorem.
Spojrzałem na kalendarz wiszący na ścianie za ekranem. Przy numerze otoczonym plastikową obwódką widniało duże E.
Zamknąłem oczy. Poczułem, jak zaczynają wilgotnieć.
- Chodź - Mruknąłem do Ninetales - Wyjdziemy na spacer.

Pokémon Eevee AdventuresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz