Wszystko, co dobre... (Rozdział Specjalny)

44 2 19
                                    

Drzwi od mieszkania szczęknęły i otworzyły się z trzaskiem.
Victor opuścił nogę, żeby złapać równowagę i wszedł do środka, trzymając w rękach dwie torby i jeszcze jedną pod pachą. Kiedy Evanlyn i Vill podreptali za nim, kopniakiem zaknął za sobą drzwi i ruszył od razu w stronę kuchni.
Odstawił zakupy, podbiegł do sypialni i włączył komputer. Kiedy ten w końcu się załadował, włączył przeglądarkę i wyszukał przepisu, który wcześniej znalazł.
Lecz zamiast instrukcji, jak przygotować danie wyświetlił się napis:

Netscape nie może odnaleźć serwera.

Serwer nie posiada adresu DNS

Sprawdź nazwę serwera w Lokalizacji (URL) i spróbuj ponownie.

Mężczyzna zerknął na białe pudełko leżące przy obszernym monitorze. Klepnął je lekko.
- Szkuźwa, działaj - Mruknął - Godzinę temu jakoś działałeś...
Modem nie działał.
- Cholera... - Wymamrotał, po czym wyciągnął telefon. Kątem oka zauważył, że Vill i Evanlyn wskoczyli na łóżko i zaczęli się na siebie nawzajem naskakiwać, bawiąc się jak szczeniaki. Pidgie stojąca na kołku obróciła łebek i spojrzała na nich.
Uśmiechnął się na ten widok. Od roku Eevee byli ze sobą bardzo blisko, możnaby było się spodziewać, że Victor już dawno zdążył znaleźć parę jaj, ale nic takiego się nie wydarzyło. I nie myślał o tym, że w ogóle kiedykolwiek coś takiego miałoby się wydarzyć. Nie, żeby się nie spodziewał, bardziej nigdy się nad tym nie zastanawiał.
Wyrywając się z zamyślenia wybrał numer i przyłożył porysowany Pokegear do ucha.
Po trzecim sygnale odebrała.
- Hej, co jest?
- Helen, potrzebuję małej pomocy. Przyjedziesz?
- Ta, co się stało?
- Powiem na miejscu.
- No dobra - Po chwili się rozłączyła.
W tym czasie, kiedy czekał na siostrę, rozebrał się z grubej kurtki i rozłożył zakupy na blacie.
Po kilku minutach zadzwonił dzwonek.
- Skriririri! - Zawtórowały Eevee.
- Wiem, słyszę! - Ruszył do drzwi i je otworzył.
Ledwo zdołał uskoczyć, kiedy Helen wparowała do mieszkana, cała w śniegu.
- Co się stało? Czy z Villem i Evanlyn wszystko w porządku? A Pidgie?!
- Już, spokojnie, uspokój się! - Zawołał trener zamykając drzwi - Chciałem, żebyś mi pomogła z rybą.
Stanęła osłupiona.
- Z rybą?
- Profesor Laigen urządza wigilię w laboratorium - Wyjaśnił - Każdy ma przynieść jakieś swoje danie. Nie urządzałem nigdy świąt, i nie znam przepisów. Chciałem zrobić Magikarpia po helleńsku, ale kiedy chciałem przeczytać, jak go się robi, cholerny modem znowu dostał humorów...
Siostra stała przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Za jej plecami Vill i Evanlyn wychylili zza futryny, obserwując sytuację.
- Po to mnie tu ciągnąłeś?! - Wybuchła - Myślałam, że coś się stało, tak się spieszyłam, że się poślizgnęłam i wywaliłam na śnieg!
- Dobrze, że śnieg - Mruknął ten - Pomożesz?
- Jesteś dupa i tyle. Oczywiście, że pomogę. Co masz?
Brat teatralnym gestem zaprosił ją do kuchni, lecz siostra zamiast tam iść, kucnęła przy Villu i Evanlyn i zaczęła drapać ich za uszami, ku ich wielkiej uciesze. Nawet Pidgie zeskoczyła z kołka i poczłapała w jej stronę, dając się pogładzić po piersi.
Victor oparł się o drzwi od łazienki, uśmiechając się na ten widok.
- Byłby z Ciebie dobry trener - Powiedział.
- Mówisz? - Spojrzała na niego.
- Tak. Gdybyś się zdecydowała, oddałbym Ci Pidgie. Potrzebuje więcej wolności niż mogę jej dać.
- A co z kotliną?
- Wypuszczałem ją tam parę razy, lecz cały czas wracała do tej ciasnoty. Chyba posmakowała jej moja krew - Roześmiał się, wspominając moment, kiedy z Jimem próbowali ją oswoić i przy okazji trzymać Villa i Evanlyn od niej na dystans.
- Aha, czyli mogłaby polecieć za mną tylko dlatego, że posmakowała jej Twoja krew? - Siostra podniosła brew.
- Nie widzisz? Zobacz, jak się do Ciebie łasi!
Helen odwróciła głowę, żeby spojrzeć na Pokemona i krzyknęła ze strachu upadając na plecy, gdy ogromny ptak wskoczył jej na kolana. Victor nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, podczas, gdy Helen próbowała wstać, kiedy Pidgie zeskoczyła z niej, furkocząc niezadowolona. Próbowała rozłożyć swoje potężne skrzydła, lecz wąski przedpokój nie pozwolił jej na to chociaż o odrobinę.
Victor otworzył szufladę w komodzie i wyciągnął z niej skórzaną rękawicę. Jedną z wielu, które pochował w strategicznych miejscach na wypadek podobny do tego. Nałożył ją szybko i przyłożył rękę do podłogi, żeby Pidgeot mógł na nią wejść.
Była naprawdę ciężka. Musiał się ugiąć do tyłu, żeby utrzymać jej ciężar. Nic dziwnego, skoro ptak sięgał Victorowi do pasa i był zbudowany z samych mięśni zaprogramowanych do długich, nawet kilkudniowych polowań bez przerwy. Za każdym razem, gdy trener musiał ją dźwigać, zastanawiał się, gdzie podziała się ta mała Pidgey, która bez trudu lądowała na jego małym palcu.
Uszczypnęła go lekko w ucho swoim zakrzywionym dziobem.
- Hej! - Zawołał, pogładząc ją wolną ręką po grzbiecie i ruszył do swojej sypialni, ostrożnie omijając siostrę, która powoli wstała.
Kiedy Pidgie usiadła spowrotem na kołku, Victor pogładził ją po łebku i zwrócił się do Helen.
- To jak?
- Pokaż, co Ty tam masz - Weszła do kuchni.
Siostra po kolei wprowadziła go w tajniki obierania warzyw, skrobania ryby, filetowania ("Co Ty mi tu dałeś za Magikarpie, z tego będzie więcej ości niż mięsa!" - Ochrzaniła go), panierowania, smażenia ("Ale ty jesteś dupa, jakim cudem Ty rok temu zdołałeś przeżyć?! Na złoto, nie na czarno!" - Zawołała, kiedy ryba się lekko zarumieniła) oraz przyprawiania ("Za dużo soli! Chcesz zjeść to jutro, czy może zachować na następny rok?"). Kwestionowała każdą czynność, za jaką trener się zabierał. Dotąd nie wyobrażał sobie, ile trzeba się namęczyć, żeby zrobić zwykłą rybę. Zawsze albo tylko jadł na mieście, albo smażył sobie coś na szybko. Jeszcze profesor Laigen sam coś gotował dla swoich asystentów. A przynajmniej od czasu, kiedy jego zdrowie zaczęło mu zbyt mocno dokuczać. Nie mógł już wychodzić do lasu, i chociaż często próbował wyjść, Victorowi, Akiko i Masamoto z trudem udawało się mu to wyperswadować. Z bólem patrzyli, jak ten zrezygnowany ściąga kurtkę, z którą wcześniej praktycznie się nie rozstawał.
Tak więc, obowiązek odwiedzania Lugii przeszedł na Victora. Tylko on wiedział o tajemnicy profesora, prawdziwego powodu, dlaczego zabraniał wchodzić komukolwiek do kotliny.
Pobyt z Lugią był dla trenera bardzo przyjemny. Wiele się od niego dowiedział, dosłownie na każde odwiedziny Pokemon miał jakąś historię z jego życia, a okazało się ono bardzo długie, bo ponad stuletnie.
Początkowo Lugia był spokojny, kiedy profesor przestał do niego przychodzić, lecz z każdym kolejnym tygodniem coraz bardziej tracił panowanie nad sobą. Pragnął zobaczyć Laigena, a Victor coraz bardziej się obawiał, że ten w końcu przestanie słuchać jego argumentów i poleci, by wylądować przed ludźmi przy laboratorium. W miejscu trzymał go jedynie jego własny zdrowy rozsądek, ponieważ nie istniała taka siła, która by go powstrzymała przed odlotem.
Dlatego trener próbował odciągnąć jego uwagę na różne sposoby. Rozmawiał o przeszłości, objaśniał ludzkie obyczaje, które intrygowały Pokemona i których, nie wiedzieć, czemu, profesor nigdy nie wyjaśnił, raz nawet Lugia pozwolił mu się dosiąść i przelecieli się nad kotliną. Uczucie wolności, które przez cały czas mu towarzyszyło było niesamowite, a widok z góry tylko dopełniał radości, którą Victor wtedy odczuwał. Pidgie szybowała obok i krzyczała próbując nadążyć za Pokemonem, powoli i miarowo uderzającym powietrze swoimi białymi, wąskimi skrzydłami. Jedynymi niezadowolonymi byli Vill i Evanlyn, którzy przez cały lot drżeli i piszczeli ze strachu z każdym zakrętem. Oraz spodnie Victora, które po wewnętrznej stronie ud i łydek dorobiły się sporych, owalnych dziur odsłaniających skórę poobcieraną od piór na ciele Pokemona, które chociaż zdawały się być miękkie, to miały bardzo szorstkie rdzenie, przez co z każdym ruchem skrzydeł obcierały i rozpruwały materiał. Trener musiał się nieźle namęczyć, żeby przemknąć pod godnym Pidgeota wzrokiem Akiko, by dobiec do mieszkania i zmienić spodnie.
W każdym razie Magikarp po helleńsku już leżał ugotowany i zamknięty w lodówce na jutro.
Helen otarła czoło, spocona od gorąca panującego w kuchni.
- Czemu akurat wybrałeś Magikarpia? - Zapytała się - To nie jest kantowska potrawa.
- Ale jest unoviańska - Odparł ten - Zawsze to jakieś urozmaicenie.
- No tak...
Pamiętał, jak rodzice co roku na święta go robili. Mówili, że tuż zanim wyjechali do Johto, specjalnie wzięli przepis od dziadków, żeby w ten sposób, w ten jeden dzień czuli się jak w domu, w Unovie.
Victor i Helen jakoś tak nie kontynuowali tej tradycji, od kiedy wyjechali do Kanto. Nie mieli tu rodziny, ani bliskich przyjaciół, z którymi by się zebrali i urządzili wigilię. A tłuczenie się przez wiecznie zatłoczone Indigo Plateau, by spędzić dwa dni z rodzicami nie było zbyt zachęcającą perspektywą. Już raz się tłukli sześć lat temu i wystarczyło im po wsze czasy. Wyjechali z Violet rano, około południa dotarli do New Bark, a z Indigo wyrwali się dopiero o trzeciej nad ranem. Uznali, że lepiej będzie już spędzić noc w samochodzie niż jechać dalej do Viridian szukać noclegu.
- Dzięki - Powiedział trener pochylając się lekko, żeby przytulić siostrę; Wbrew wszelkiej logice przez ten rok zdołał podrosnąć kilka centymetrów.
- Jesteś dupa i tyle - Odparła, ale odwzajemniła uścisk.
- A, właśnie! - Sięgnął jedną ręką za siostrą i otworzył lodówkę. Uwolnił się z jej uścisku, wyciągnął z lodówki jeszcze gorące pudełko z rybą i otworzył je - Musimy spróbować, czy nam wyszło.
- Czymś takim spokojnie otrulibyśmy pół Kailo - Powiedziała Helen, lecz wyjęła z szuflady widelec, wydziubała kawałek i włożyła go do ust - Mmm... Nawet całkiem całkiem... Spróbuj.
Mężczyzna również wyjął widelec i spróbował.
Magikarp był miękki i kruchy, dosłownie rozpływał się w ustach marchew i pietruszka dopełniały smaku, tak samo jak lekko słone jagody Wacan. Victor mimowolnie przymknął oczy pod naporem wspomnień z dzieciństwa.
- Jeśli Ty to nazywasz "całkiem całkiem"... - Wymamrotał - To ja nie wiem, co jest dla Ciebie dobre.
- Rodzice robili lepsze - Uparła się.
- Czepiasz się - Kucnął. Widząc to Vill i Evanlyn przydreptali do niego. Położył przed nimi pudełko - A Wy co sądzicie?
Oboje najpierw ostrożnie obwąchali rybę, lecz potem zaczęli ją pałaszować ze smakiem. Trener jeszcze zdołał jeszcze wygrzebać kawałek ryby widelcem i włożyć do ust.
- Jesteś obrzydliwy - Mruknęła siostra.
- No co? Jeszcze nawet do niej nie dotarli. A tak poza tym, skoro oni się sobą nawzajem nie brzydzą, to czemu ja miałbym? - Evanlyn podniosła głowę - Co? Mylę się? - Pisnęła cicho i wróciła do jedzenia. Victor zwrócił się spowrotem do siostry - Widzisz? Ona mnie popiera.
- Nie widzę. Ale za to widzę, że Tobie już zaczyna odbijać - Odparła - Skąd wiesz, że ona w ogóle Cię rozumie?
- Po prostu wiem - Nie mówił jej o Lugii i jego nadzwyczajnych zdolnościach. Nikomu nie mówił. Wiedział, że Evanlyn i Vill go rozumieli, tak samo jak Chansey w Centrum Pokemon, czy inne Pokemony w kotlinie, ale Helen musiała się zadowolić jedynie tą wątłą odpowiedzią.
- Przypomnij mi, żebym Ci po świętach ogarnęła jakiegoś psychologa - Nałożyła czapkę i ściągnęła kurtkę z krzesła.
- Już idziesz?
- A co, mam jeszcze w czymś pomóc?
- Nie, w sumie... Myślałem, że zostaniesz na kawę...
- Mmm... - Wywróciła oczami w górę, udając, że się namyśla - Przekonałeś mnie. Tylko ja ją zrobię, bo nawet porządnej kawy nie potrafisz zrobić.
- Ja nie potrafię? - Podniósł brwi.
- Lejesz za dużo mleka - Otworzyła szafkę - I za mało słodzisz.
- Co do mleka bym się zgodził - Zaczął, siadając przy krześle - Ale dwie łyżeczki to nie jest za mało. Za to Twoje piętnaście...
- Nie piętnaście, tylko siedem - Przerwała mu wsypując ziarna do młynka - A tak poza tym kawa musi być słodka - Nie dając mu szansy na odpowiedź włączyła młynek i przycisnęła pokrywkę. Rozległ się trzeszczący ryk, a zapach Magikarpia został zdominowany przez aromat świeżo mielonej kawy. Vill i Evanlyn przerwali jedzenie i uciekli z piskiem do sypialni.
Kiedy w końcu na stole stały dwa parujące kubki, Helen usiadła.
- Co tam w laboratorium?
- Powoli. Profesor każe nam wspinać się po drzewach i oglądać Spearrowy.
- Aha... Ciągle się dziwię, że wziął Cię na asystenta... Nie ukończyłeś żadnych studiów, ani nic...
- Mogę tylko go zacytować - Odparł - "Pustą głowę łatwiej wypełnić niż tą pełną syfu. A teraz leć, chłopcze narąbać drzewa do szopy!"
Helen uśmiechnęła się słysząc to.
- Tak, malutki z Ciebie chłopiec...
- Bardzo śmieszne. Jego czas nie oszczędza, przy nim ja jestem jeszcze młody...
- No bo jesteś młody.
- Nie o to mi chodziło - Przez chwilę szukał słowa - Dzieckiem. Przy nim jestem jeszcze dzieckiem - Roześmiał się - Za dużo spędziłem czasu z Pokemonami, już mówię "młode" zamiast dzieci...
Uśmiech siostry zrobił się szerszy.
- Jesteś jak tata - Powiedziała - Mnie też kiedyś nazwał swoją "młodą".
Oboje parsknęli śmiechem.
- Rozmawiałaś z nimi ostatnio? - Zagadnął Victor mając na myśli rodziców.
- Nie, a Ty?
- Nawet nie mam do nich numeru.
- Czemu nie powiedziałeś? Bym Ci dała, trzeba było powiedzieć!
- Wiesz, co? - Podrapał się po karku - Jakoś tak cały czas mi to wypadało z głowy...
- To ją załataj. Już Ci daję... - Z kieszeni kurtki wyciągnęła telefon.

Pokémon Eevee AdventuresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz