Rozdział XXVII

38 2 15
                                    

Victor szedł po kanale wzdłuż rzeki rozglądając się uważnie. Szukał jakiegoś odpowiedniego miejsca, które nie zostałoby uznane za publiczne.
W końcu dotarł do punktu, gdzie kanał zakręcał, oddzielając się od rzeki i szedł dalej na wschód.
Przystanął i rozejrzał się. Nad wodą rozciągał się most, lecz nie dostrzegł na nim nikogo. Nic dziwnego, pomyślał, właśnie po to wstał wcześnie.
Vill i Evanlyn przystanęli nad rzeką i zaczęli pić.
Victor postawił plecak na mule i rozebrał się.
Przeszły go ciarki, kiedy chłodne poranne powietrze owiało jego skórę. Przez ułamek sekundy myślał o tym, czy by też nie ściągnąć majtek, żeby je przeprać, ale widok mostu zdecydowanie utwierdził go w przekonaniu, że to zły pomysł. Poza tym szczerze wątpił, czy kiedykolwiek w ogóle odważyłby się stanąć kompletnie nagi w obecności Villa i Evanlyn.
Usiadł na chłodnym błocie na krawędzi kanału i zanurzył stopy w rzece.
Jak na końcówkę sierpnia woda była nadzwyczaj ciepła, choć to mogło być tylko złudzenie spowodowane porannym powietrzem. Wziął głębszy wdech i wszedł do wody. Zadrżał, kiedy chłodna woda opłynęła jego brzuch. Przy betonowej krawędzi kanału był uskok, w którym Victor zanurzył się po szyję zanim poczuł muł pod stopami. Podskoczył i machnął rękami, wypływając kilka metrów do tyłu.
Evanlyn i Vill patrzyli na niego, obwąchując wodę. Zachowywali się tak, jakby chcieli skoczyć za nim, lecz w ostatniej chwili coś ich powstrzymywało.
- No chodźcie! - Zawołał. Zacykał językiem - No? Śmiało!
Eevee zaczęli piszczeć, przebierając łapami i co chwila sprężając się do skoku, lecz w ostarniej chwili rezygnowali i chodzili wzdłuż brzegu.
Victor miał drobne problemy z pływaniem. Od lat tego nie robił, więc przez dłuższą chwilę z trudem utrzymywał głowę nad powierzchnią wody. Jednak szybko sobie przypomniał, o co w tym wszystkim chodzi, więc zanurzył głowę i, nurkując, podpłynął do brzegu. Wynurzył się tuż przed ich pyszczkami.
Oba Eevee piszcząc przez nos zaczęły lizać mu twarz.
- Hej! - Zawołał i cofnął się trochę, drapiąc Pokemony obiema rękami za uszami. Zaczęły wykręcać głowy i zlizywać wodę z jego przedramion.
- Skoro chce Wam się pić to pijcie - Powiedział i spryskał ich wodą. Vill i Evanlyn odwrócili głowy próbując uciec przed wodą.
- Aż tak się boicie? - Stanął na dnie i sięgnął po Villa. Ostrożnie go podniósł i powoli zanurzył w wodzie. Gdy tylko łapa Eevee dotknął wody, ten już zaczął nimi przebierać, jakby już pływał.
Kiedy Victor go puścił, Pokemon podpłynął do jego twarzy i, drapiąc mu przednimi łapami klatkę piersiową, próbował polizać jego twarz. Jego gruby ogon pływał poziomo po powierzchni, w połowie zanurzony.
Victor roześmiał się i odwrócił go.
- Płyń do brzegu, Mały - Poinstruował, kładąc ostrożnie dłoń na jego grzbiecie i prowadząc go w stronę krawędzi. Podniósł lekko jego przednie łapy, żeby pomóc mu się wspiąć.
Ten podreptał chwilę cały mokry z w połowie mokrym ogonem. Victor roześmiał się widząc, jak część futra, przyciemniona, opada pod ciężarem wody sprawiając, że ogon był niemal trzykrotnie cieńszy, a pozostała część, sucha, jest puszysta i lekko przygładzona w stronę końcówki. Następnie Pokemon wytrzepał się z wody. Przezroczyste krople poleciały na wszystkie strony, opadając mocnym strumieniem, niczym deszcz w czasie burzy.
Między innymi prosto na Evanlyn.
Mała pisnęła zaskoczona po czym warknęła na niego.
Ten odskoczył na bezpieczną odległość, piszcząc ze strachu.
Lecz w tym momencie kolejna struga wody ją oblała. Odwróciła się w stronę Victora szczerząc kły wkurzona.
- Oj tam, nie marudź, Mała! - Powiedział Victor, lecz z lekkim wahaniem w głosie na ten widok - Z cukru nie jesteś, nie rozpuścisz się.
Sięgnął dłonią i podrapał ją pod brodą. Przyjęła to z obojętnością.
- Oj chodź tutaj - Podniósł ją i wsadził do wody.
Pisnęła głośno protestując, po czym podpłynęła do brzegu i sama się na niego wspięła. Wytrzepała się. Wyglądała jak zmokły Purrloin. I była podobnie obrażona.
- Daj spokój, Mała, przed chwilą tak się rwałaś do tej wody!
Lecz ta położyła się na ziemi i zwinęła w kłębek.
Victor spojrzał na Villa.
- Kobiety... - mruknął i zmył muł z krawędzi kanału. Usiadł na niej.
Spojrzał na most. Wypolerowane od tysięcy rąk mosiężne balustrady mieniły się w blasku poranka tworząc złotą linię ciągnącą się od końca, przy którym się znajdowali aż do samego Cerulean. To był piękny widok.
Usłyszał za sobą warczenie. W następnej chwili Victor usłyszał za sobą wołanie:
- Hej, proszę pana!
Odwrócił się. Zobaczył, jak Jim idzie w jego kierunku z grubo upakowanym plecakiem. Victor dostrzegł pręty od rusztu wystające zza ramion chłopaka.
Obok niego szła Nidorina. Również miała na sobie plecak. Kiedy podeszli bliżej, trener zauważył, że szelki jej plecaka zostały przecięte nożem i związane ze sobą, żeby niewielki plecak podróżny z przywiązanym namiotem pasował na ramionach Pokemona.
Victor podniósł rękę w geście pozdrowienia i odwrócił się, skupiając swoją uwagę spowrotem na moście. Zadrżał z zimna.
Vill warknął ponownie na dzieciaka, kiedy oboje podeszli bliżej. Zaalarmowana Evanlyn podniosła głowę.
Jim roześmiał się.
- Jakim cudem Vill i Evanlyn jeszcze Pana nie zjedli?
Victor spojrzał na swoje kościste ręce i klatkę piersiową, z dobrze widocznymi żebrami.
Sama skóra i kości, przeszło mu przez myśl.
Podniósł lewą rękę, prawie całą owiniętą bandażami.
- Nie widać? Tylko jeszcze mnie nie rozgryźli.
- Nie na długo - Kucnął i pomógł zdjąć plecak Nidorinie. Podrapał ją pod brodą - Ciepła?
- Bardzo - Victor sięgnął po koszulkę i zanurzył ją w wodzie. Powtórzył ruch kilka razy, po czym roztarł brunatną plamę wokół dziury na ramieniu. Ta wyblakła trochę, lecz wciąż była dobrze widoczna na ubrudzonym, błękitnym materiale.
- To wszystko od Villa i Evanlyn? - Jim wskazał na jego lewą rękę.
- Nie. Tutaj - Wciąż trzymając koszulkę wskazał prawą ręką na bark - Ugryzł mnie Zubat. Próbowałem wejść ku a między niego a Villa. Tutaj dopiero - Wskazał na ramię - Ponieważ pomylił mnie z przeciwnikiem - A przynajmniej myślał, że to przeciwnik, dopowiedział w myślach. Podniósł rękę pokazując obandażowane przedramię - A to już znasz.
- Tak - Rozebrał się - Jakim cudem Vill mógł Pana pomylić?
- Było ciemno, wokół panował smród, a ja leżałem na ziemi i próbowałem wstać - Wyjaśnił, wspominając chatę Billa.
- Aha. Wypuszczał Pan Pidgeya?
- Jeszcze nie - Victor wciąż próbował pozbyć się plamy. Kątem oka zauważył, że dzieciak przymierza się do skoku - Nie skacz na sucho, bo dostaniesz szoku. Namocz się najpierw.
Jim zawahał się, nawet otworzył usta, żeby odpowiedzieć, lecz usiadł na zabłoconej krawędzi kanału i wszedł do wody. Zanurzył się i wypłynął.
- Co Pan gada, zimna jak cholera! - Zawołał, po czym oparł się o betonową krawędź i sięgnął po swój plecak. Wyciągnął z niej zabrudzoną ścierkę - Chodź no, Mała - Mruknął dysząc z zimna do Nidoriny.
Ta podeszła posłusznie.
Zaczął przecierać jej grubą skórę mokrą ścierką, od czasu do czasu przepłukując kawałek materiału w wodzie, ostrożnie omijając drobne igły pokrywające w nieregularnych odstępach jej grzbiet.
Victor przyglądał się temu zaintrygowany.
- Nie umie pływać? - Zagadnął.
- Jako Nidoran pływała całkiem nieźle, ale kiedy podrosła, zrobiła się za ciężka - Wyjaśnił Jim - Raz się zapomniała. Ciągnąc ją na brzeg ukłułem się o jej kolec. Leżałem potem kilka godzin i nie mogłem się w ogóle ruszyć... Uch... Dobrze, że trucizna zaczęła działać dopiero gdy Mała była już bezpieczna, bo... - Westchnął.
Oboje by utonęli, dokończył Victor w myślach.
Przerwał pranie.
Evanlyn leżała dalej obrażona, ale trener zauważył, że łypie okiem na Nidorinę znad swojego mokrego ogona.
Mężczyzna odłożył koszulkę i podszedł do Małej. Kucnął przy niej i położył palce na jej karku.
Drgnęła, lecz poza tym nie zareagowała. Victor roztarmosił lekko palcami jej sierść i podrapał ją.
- Hej.
Jim spojrzał na nią.
- Coś z nią nie tak?
- Obraziła się. Po tym, jak ją wykąpałem - Cóż, dodał w myślach, tego nawet nie można nazwać kąpielą.
- Niezbyt przepada za byciem mokrą.
- Zanim ją włożyłem do wody rwała się do pływania - Stwierdził Victor - E tam! Baby zawsze mają swoje humory - Spojrzał na bluzę, której cały lewy rękaw był rdzawobrązowy. Westchnął - Jak skończymy tutaj to co robimy? - Od kiedy przyjechał do Kanto nigdy nie ruszał się z Kailo, więc nie znał dobrze regionu i nie mógł ułożyć dobrego planu. Jim był bardziej doświadczony. Co prawda szli tylko do Pallet, ale wątpił, czy jego plan drogi jest dobry.
- Pójdziemy do Vermilion - Odparł ten - Potem do Kaskini Diglettów i wyjdziemy już w Viridian. A stamtąd do Pallet powinien być gdzieś z dzień drogi.
- Nie lepiej iść do Pewter?
- Yyy... Słyszałem, że droga jest tam nie do przejścia. Jakąś drogę budują, czy coś... W każdym razie podobno według budowniczych bezpieczniej jest dla tych, którzy schodzą z Góry Księżycowej niż tych, co na nią wchodzą. Dlatego ich przeprowadzają na tą stronę. Nas nie przepuszczą. Dlatego szybciej będzie przez Vermilion.
- Aha - W tym momencie coś sobie przypomniał - A idąc do Vermilion nie będziemy przypadkiem przechodzili przez Saffron?
- Nie - Odparł ten szybko - Jest przejście pod ziemią, przechodzące przez całe miasto. Przejdziemy przez nie i nie zobaczymy nawet stolicy.
- Mhm... - Droga wydawała się prosta. Bardzo prosta.
Podrapał Evanlyn po karku.
Spojrzał na nią.
Coś było z nią nie tak... Zazwyczaj reagowała na te pieszczoty.
Wtedy zauważył, że jej grzbiet unosi się i opada, powoli i równomiernie.
Roześmiał się cicho.
Jim spojrzał na niego.
- Coś się stało?
- Usnęła - Powiedział - Obraziła się i usnęła.
Teraz to chłopak się uśmiechnął. Odrzucił szmatę i poklepał Nidorinę po boku omijając drobne kolce.
- No, Mała - Powiedział do niej - Jesteś czysta jak łza.
Pokemon ryknął cicho, zadowolony i usiadł przy brzegu.
- W sumie to ciekawe - Jim zerknął na Evanlyn - Pokemon urodzony i wychowany w lesie, a potrafi przyzwyczaić się do człowieka.
- I się do niego przywiązać - Dodał Victor, wspominając słowa profesora Laigena i Lugii - Tak... To bardzo ciekawe... I w pewnym sensie ma swój urok...
- Tak... Pokemony potrafią rozpoznać dobrego człowieka... Są lepsze od ludzi we wszystkim...
Victor podniósł dłoń, odrywając ją od karku Małej. Ta drgnęła i z piskiem podniosła głowę i uszy, rozglądając się wokoło.
- Hej, co jest? - Victor pogładził ją po głowie. Skuliła uszy i podniosła nos do góry próbując sama się głaskać o jego rękę. Trener uśmiechnął się - Co, już nie jesteś obrażona?
Tymczasem Vill ostrożnie podszedł od tyłu do Nidoriny i zaczął obwąchiwać jej plecy. Pokemon spojrzał na niego. Kiedy Mały się zorientował, że go widzi, odskoczył z piskiem i zaczął warczeć.
Zaalarmowana Evanlyn poderwała się na równe nogi podnosząc uszy i skupiając swoją uwagę na Eevee i Nidorinie, jakby zastanawiając się, czy zareagować.
Jim wybuchł śmiechem na ten widok. Poklepał swojego Pokemona po stopie zanurzonej w wodzie.
- Może wypuści Pan Pidgeya? - Zwrócił się do Victora - Spróbujemy z nim jeszcze raz?
Ten spojrzał na plecak, na którym leżały jego ubrania ułożone tak, żeby nie dotykały błota z dna kanału. Wychylił się do tyłu i ze zwojów materiału wyciągnął czerwono-białą kulę. Otworzył ją bez słowa.
Nic się nie stało.
- To chyba Poke Ball Villa - Zauważył Jim.
- Widzę - Odparł trener sięgając spowrotem do plecaka. Poczuł na plecach chłodne błoto, kiedy grzebał w ubraniach jedną ręką w niewygodnej pozycji. W końcu wyciągnął z niej kolejną kulę.
Już chciał ją otworzyć, lecz zauważył, że jej powierzchnia jest mocno porysowana, jakby od jakichś kłów.
- Nie - Dodał - Ten jest Villa. Tamten był po prostu pusty.
- Aha. Jak Pan go rozpoznał?
- Przedwczoraj Mały go pogryzł.
- Och.
- Wypiorę bluzę i możemy iść do miasta. Stawiam śniadanie - Dodał Victor. Wczoraj po powrocie do Cerulean zaszedł jeszcze do Mata zobaczyć, co jest nie tak z jego komputerem.
Tak jak się spodziewał, jego syn usunął plik z poleceniami, które komputer wykonuje, żeby uruchomić system.
- Masz gdzieś instalkę DOSa? - Zapytał się wtedy.
- Co z czym? - Sanitariusz nie zrozumiał.
- Nieważne.
Wrócił do Centrum i spytał się, czy może pożyczyć dyskietki instalacyjne systemu i Windowsa. Po wyjaśnieniach, że jest serwisantem komputerowym dostał pokaźny stos dyskietek do zwrotu. Następne dwie godziny spędził na instalowaniu systemu, co kilka minut zmieniając dyskietkę na kolejną. Najpierw cztery na DOSa, i potem cała reszta na Windowsa, bo "łatwiej się korzysta, bo wygląda lepiej".
- Dobrze, że jeszcze korzystasz z trzy piątki - Powiedział pod koniec roboty - Nie mam zielonego pojęcia, ile trzebaby było tego całego syfu, żeby instalować dziewięć piątkę. Siedziałbym do rana.
[nie miał pojęcia, że Windows 95 instaluje się z płyty CD, przyp. autora]
Praca była nudna i monotonna, ale za to sanitariusz nie narzekał, kiedy Victor wyśpiewał swoją cenę za usługi, odrobinę wyższą niż normalnie.
Szli teraz po ulicach Cerulean szukając jakiegoś miejsca, w którym mogliby zjeść i uzupełnić zapasy. Evanlyn siedziała w kapturze, a Vill leżał w ramionach Victora, żeby nic go nie rozproszyło i nie odbiegł. Trener mógł go ukryć w Poke Ballu, ale czuł, że tak jest teraz jest zarówno dla Eevee i pozostałej czwórki bezpieczniej. Wciąż miał przed oczami moment, kiedy kula wypadła mu z kieszeni i spadła na dno kanału, a Vill nie mógł zrobić nic, żeby się z niej uwolnić. Nawet wypuścił Pidgey - Teraz balansowała na głowie Nidoriny i łypała oczami na wszystko wokół. Drobne i cienkie łapki z łatwością omijały jej niewielkie kolce jadowe. Nidorina nie narzekała. Szła spokojnie obok Jima z plecakiem na plecach.
- Nie wiem, gdzie jest restauracja - Przyznał chłopak - Zawsze Pidgeotto mi coś przynosił, kiedy polował. Nie miałem wielu powodów, żeby tu przychodzić.
- Aha. Ja znalazłem tylko smażalnię ryb - Odparł Victor patrząc na szyld, który zauważył przed sobą - Myślałem, że one są tylko nad morzem.
- Rzeka w Cerulean ma ich sporo - Wspomniał Jim - Pidgeotto często mi je przynosił, czasami sam coś łowiłem. Rzygam już nimi. W Vermilion też jadłem same ryby.
- Aha - Mimochodem zerknął na mijaną tablicę z wypisanymi kredą promocjami. Z wnętrza budynku dobiegł go smakowity zapach smażeniny.
- Magikarpie są twarde i ościste - Powiedział chłopak jakby wiedząc, o czym mężczyzna myśli - Goldeeny są nawet dobre i mają kości zamiast ości, ale są bardzo drogie.
- Aha - Zauważył, że Vill uważnie spogląda w stronę drzwi i porusza nosem - Wiesz, co? Ja chętnie tam zajdę. W przeciwieństwie do Ciebie, ja nie jadłem ryb od dawna.
- No dobra - Zatrzymał się - Też coś zamówię.
Ruszyli w stronę drzwi. Victor poczuł, jak Evanlyn pochyla się w tamtą stronę, łaskocząc go w ucho. Uśmiechnął się i pogładził ją jedną ręką.
- Spokojnie, wszyscy coś zjemy.
Kiedy jednak weszli, podstarzały mężczyzna z siwymi, krzaczastymi wąsami zawołał do nich:
- Hej, Wy! Co Wy tu robicie?!
Victor spojrzał na Jima, który odwzajemnił spojrzenie, równie zdezorientowany.
- Chcieliśmy Zamówić coś do jedzenia - Powiedział starszy trener.
- To zrób zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i wyjdź! Zobacz, co jest tam napisane!
Oboje cofnęli się i przyjrzeli drzwiom. Dopiero teraz na szybie Victor dostrzegł zawieszkę: WSTĘP TYLKO DLA LUDZI
- Nie będzie mi tu jakiś brudny Pokemon lizać wyczyszczonych ryb! - Zawołał barman podejrzliwie patrząc na Victora.
Mężczyzna spojrzał na Jima.
- Przypilnuję Pokemony, Ty nam coś zamów, dobra? - Sięgnął wolną ręką do kieszeni i wyciągnął z niej portfel. Jakoś zdołał go otworzyć i wyjąć banknot - Masz tutaj pieniądze.
- Co mam Panu zamówić?
- Obojętnie, Pokemonom weź coś surowego.
- Dobrze. Mała - Podrapał Nidorinę za uchem - Zostań z tym panem, dobrze?
Chciał wejść spowrotem do środka, lecz Pokemon próbował wejść za nim - Nie, zostań - Próbował ją odwrócić, lecz bez skutku. W końcu wyciągnął Poke Balla - No dobra.
Kiedy Nidorina zniknęła, jej plecak opadł z głuchym odgłosem na ziemię. Pidgey gruchnęła niezadowolona i wylądowała na nim trzepocząc skrzydłami. Skubnęła zamek.
- No dobra... - Powiedział Victor nie zauważając, że powtarza słowa Jima i również zamknął Pidgey. Pochylił się i sięgnął lewą ręką po plecak poprawiając ostrożnie Villa na prawej ręce.
Zauważył stojącą pod ścianą ławkę, usiadł na niej kładąc plecak Nidoriny obok siebie. Westchnął.
Mała obwąchała mu ucho, łaskocząc go.
- Hej! - Położył Villa na kolanach i sięgnął za siebie wyciągając Evanlyn z kaptura. Postawił ją obok Małego.
Ten poderwał się i zrobił krok w stronę krawędzi kolan trenera patrząc ostrożnie na Evanlyn, która położyła się i spojrzała na niego zaciekawionym wzrokiem.
Victor podrapał go za uchem.
- Spokojnie, Mały - Uspokoił go.
Po chwili ten powoli się położył, dalej spoglądając na Małą z lekkim przestrachem. Evanlyn położyła głowę na skrzyżowanych łapach i spojrzała przed siebie, jakby się namyślając.

********

Narwaniec odsunął się z przestrachem spoglądając na mnie, kiedy Człowiek wyciągnął mnie z torby przy jego karku. Najchętniej by zeskoczył na dół, ale byłam za blisko niego i nie wiedział, jak zareaguję. Położyłam się, żeby pokazać mu, że nie musi się bać. Na razie.
Człowiek podrapał go za uszami i mruknął uspokajająco. Chyba jego pazury służą tylko do tego - Nie kopią, nie drapią, są cienkie i delikatne, jakby stworzone do pieszczenia nimi niewielkiego dołka, które odnajdują za uszami.
Po chwili drapania, od którego widać było, że Narwaniec jest zadowolony, ale wciąż z wahaniem, położył się obok mnie.
Podniosłam wargę, żeby skarcić ich obu, ale szybko ją opuściłam zanim którekolwiek z nich zdołało to zauważyć.
Przecież to nie wina Narwańca, że jest z nami, a Człowiek próbuje od samego początku przyzwyczaić nas do siebie nawzajem.
Przyzwyczaiłam się przecież, czego więcej od nas oczekuje? Że Narwaniec zostanie moim partnerem, że będziemy mieli młode?
Niech tylko spróbuje, pomyślałam kładąc głowę na łapach, gorzko tego pożałuje. Oboje pożałują.
Pozostała jeszcze kwestia tego, dlaczego Narwaniec nie rozumie Człowieka? Dlaczego w ogóle go rozumiał i dlaczego teraz już nie?
Z

astanawiając się nad tym, w pewnym momencie moje myśli odbiegły daleko poza temat i zaczęłam wspominać czas, który spędziłam z Człowiekiem. Jak prawie księżyc temu, szukając jedzenia w śmierdzących szczelinach między ludzkimi norami nagle zaatakowała mnie grupa wygłodniałych Meowth.
Zawsze po nieudanym polowaniu przychodziłam w takie miejsca, pozwalały mi nie umrzeć z głodu. Na szczęście działo się to naprawdę rzadko, ponieważ jestem dobrym myśliwym.
Tamtego dnia szczęście mnie jednak opuściło.
Walczyłam zaciekle, jak zawsze, ale było ich więcej i nie potrafiłam utrzymać na dystans wszystkich naraz. Kiedy już myślałam, że zginę taką śmiercią, przez Meowth, w jakiejś śmierdzącej ludźmi, odchodami i czymś jeszcze szczelinie, kiedy nagle przybiegł Człowiek. Trzymał w przednich łapach prosty kij zakończony z jednej strony sierścią i odpędził stado.
Spojrzał na mnie i nagle wszystko pociemniało, nie wiedziałam, czy to z bólu, zmęczenia, czy strachu.
Obudziłam się na podwyższeniu, w ludzkiej norze. Wtedy nie wiedziałam, co to za miejsce, ale było ciasne i wszystko śmierdziało człowiekiem, więc szybko się zorientowałam. Poczułam przeszywający ból w tylnej łapie, potem coś lekko przygniotło moją sierść i przesunęło się po boku.
Nie mogłam się ruszyć z bólu, a nawet, gdybym mogła, nie potrafiłabym ze strachu.
Obok mnie siedział człowiek i byłam całkowicie zdana na jego łaskę. Nic dziwnego, że kiedy poczułam, jak wracają mi siły, próbowałam uciec.
Później, kiedy przyszedł inny człowiek i weszliśmy na hałasującego i drżącego stwora na trzech łapach zrozumiałam, że ten człowiek próbuje mi pomóc. Przygniótł mi uszy, żeby hałas był łatwiejszy do zniesienia, w innej norze, kiedy ściągał ze mnie te długie-cienkie-liście sprawiał mi ból, ale zauważyłam, że starał się to robić jak najostrożniej, żeby mnie nie bolało bardziej niż trzeba.
Następne dni spędziłam przyzwyczajając się do Człowieka i ludzkiej samicy, która pewnie była jego partnerką. Albo może to Człowiek jest samicą...? W przeciwieństwie do Pokemonów u ludzi nie da się tego zauważyć.
W każdym razie utwierdzili mnie całkowicie w przekonaniu, że chcą mi pomóc i mogę im zaufać. I im zaufałam.
Lecz potem Człowiek mnie zaatakował i pojawił się Narwaniec.
Na początku nie wiedziałam, co się z nim stało, po prostu zniknął. Później, kiedy zauważyłam kulę podobną do tych, które widziałam w innej norze, zaczęłam coś podejrzewać, lecz kiedy zobaczyłam Narwańca i Człowieka, który mnie sobą zasłonił, zrozumiałam.
Narwaniec podzieli los Vaporeona.
Nie przeczę, cieszyłam się. Na początku. Lecz po chwili przypomniałam sobie, że Człowiek nie jest jak tamten szczeniak, że będzie go czekała taka sama troska, jaka spotkała mnie.
A potem pojawił się Bestia.
Wciąż pamiętam ten strach, kiedy go zobaczyłam, jakby dopiero przed chwilą przemówił do nas przez myśli.
Później, kiedy wszystko się uspokoiło, zorientowałam się, że rozumiem obu ludzi. Wtedy zrozumiałam naprawdę, że Bestia jest...
Chwila...
Rozumiałam ludzi!
To jest to!
To Bestia musiał sprawić, żeby Narwaniec wiedział, co ludzie mruczą!
To też wyjaśnia, dlaczego później przestał rozumieć Człowieka. Widać moc Bestii ma swoje ograniczenia. I tak w sumie sięgał swoim umysłem dalej niżbym przypuszczała, ponieważ byliśmy naprawdę daleko!
Człowiek podrapał mnie po karku. Poczułam przyjemne ciepło dobiegające stamtąd.
Opuściłam uszy, żeby zwisały bezwiednie z głowy.
Czułam się bezpieczna przy nim.
Przymknęłam oczy, nie zważając na Narwańca.
Wiedziałam, że ten nic nie zrobi, kiedy Człowiek czuwa.

Pokémon Eevee AdventuresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz