4. Chyba sobie ze mnie żartujecie

2K 112 13
                                    

Sydney

- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak było blisko?!- syknęła Marcy. Niby nie krzyczała, ale nieznacznie podniosła głos.

A ja czułam się jak małe dziecko, które zrobiło coś złego i właśnie dostawało ostrą reprymendę. Bo rzeczywiście było bardzo blisko. Mogłam teraz siedzieć w areszcie, gdyby nie mała pomoc- której moim zdaniem w ogóle nie potrzebowałam- a tymczasem przebywałam w magazynie z siatami wypchanymi jedzeniem. Moja duma nie pozwalała mi na podziękowanie temu facetowi, który zachowywał się jak dupek. Zresztą ja też byłam idealnym przykładem zimnej suki, więc można było powiedzieć, że w tamtym momencie byliśmy siebie warci.

- Gdyby nie ten ktoś... kim on, kurwa mać, był?

- Nie mam pojęcia.- wzruszyłam ramionami niemal lakonicznie.- Po prostu się pojawił, wcisnął ochroniarzowi głupią bajeczkę, więc się z tego wywinęłam. Nie zamierzałam wnikać co to za jeden, ale pewne jest to, że wcale nie byłam mu wdzięczna. Poradziłabym sobie sama. Nie musiał się wtrącać, bo ja miałam całą sytuację pod kontrolą.

- Szczerze? Nie było mnie tam, ale wątpię byś panowała nad tym co się działo. Z tego co mi powiedziałaś, to już wyprowadzali cię w kajdanach. Czy to jest twoja definicja „pod kontrolą"?

Westchnęłam przeciągle. Opadłam plecami na kanapę, a mebel nieprzyjemnie zaskrzypiał pod naciskiem mojego ciała. Zapadłam się nieco, prawie stykałam się z podłogą i istniało ryzyko, że ta leżanka kiedyś nie wytrzyma, a na domiar złego ktoś zrobi sobie krzywdę. Znając moje szczęście, to pewnie byłabym ja.

Obecnie nadal byłam cholernie ogarnięta adrenaliną. Tym, że prawie trafiłam za kratki, ponieważ byłam za mało ostrożna, zbyt pewna siebie. No i, cholera jasna, nie wyszło. Niby, gdyby nie było tam tego gościa, to pewnie bym się nie wywinęła, ale nigdy nie zamierzałam przyznać tego nagłos. Naprawdę miałam swoją dumę, która nie mogła ucierpieć. Poza tym nienawidziłam przyznawania racji komukolwiek, a tym bardziej takim pewnym siebie dupkom.

- Dobra, nieważne. Było i minęło, Mar. Możemy o tym zapomnieć, a raczej cieszyć się faktem, że mamy jedzenie. Dość sporo jedzenia.

- Którego nawet nie ukradłaś. Ktoś ci za nie zapłacił. Jakiś randomowy typ z galerii, który uratował ci tyłek.- prychnęła.- Miałaś cholerne szczęście, Sydney, nie oszukujmy się.

- Może i miałam. Chcesz dalej to roztrząsać? Wciąż tu jestem, mam się dobrze... czego chcieć więcej?

- Byłaś w jebanych kajdankach!- krzyknęła.- Kurwa, dziewczyno. Miałaś na siebie uważać, a tym razem dałaś się złapać jak amatorka. Czy ty czasem nie masz kilkuletniego doświadczenia w kradzieżach?

Tak właśnie im wszystkim powiedziałam. Sprzedałam tą bajeczkę byle nie dowiedzieli się o mnie prawdy. Nie chciałam by wiedzieli kim tak naprawdę jestem, dlaczego się tutaj znalazłam. Miałam spore perspektywy na wygodne życie jako dwudziestoośmioletnia kobieta, ale uciekłam od tego. Dla własnego dobra. Oni by tego nie zrozumieli. Nikt by mnie nie poparł w takiej decyzji. I może nie szukałam poparcia. Czasami nawet zależało mi na akceptacji, chociaż na to także nie miałam co liczyć. Niestety. Dlatego milczałam jak grób, często kłamałam w żywe oczy, opowiadałam te wszystkie bujdy na resorach, które były bardzo dalekie od prawdy.

- Mam.- kolejne kłamstwo. Kradłam od niedawno i jeszcze nie bardzo wiedziałam jak wychodzić cało z opresji.- Po prostu za bardzo oglądałam się za siebie. Nie pomyślałam, Marcy, więc wpadłam w tarapaty. Ale to tylko jednorazowe, bo przy następnej okazji pójdzie mi o wiele lepiej. Powinnaś się cieszyć, ponieważ dzięki mnie masz co włożyć do gęby. I to coś, co nie jest sflaczałym fiutem jakiegoś twojego kolejnego, starego alfonsa.

Fighter#3: RafeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz