Sydney
Byłam potwornie zmęczona. Stopy błagały o pomstę do nieba, pulsowały tępym bólem. Jeśli miałam być szczera to nigdy nie musiała pracować, nie byłam zmuszana do ciężkiej pracy, a teraz cały wieczór biegałam z miejsca na miejsce. Do tego obawiałam się tego dnia z jednego, konkretnego powodu. Gdzieś z tyłu głowy pojawiły mi się obawy, że ten dupek znowu się pojawi, a ja nie miałam ochoty na przegadywanie się z nim i ciągłe użeranie.
Ze wszystkich osób na tej planecie, to mnie kopnął zaszczyć poznania osobiście Rafego Butlera. Był dokładnie taki jak pokazywały media. Zapatrzony w siebie, zadufany i nie liczący się z innymi. A agresja? Na pewno nie tylko na ringu. Już ja znałam takich jak on.
I na jego nieszczęście trafił na mnie, a ja nie dawałam sobie w kaszę dmuchać. Jeśli myślał, że po prostu mu ulegnę jak wszyscy, schowam głowę w piasek oraz będę potulnie czekała na polecenie co powinnam zrobić, to się grubo mylił.
Wieczór okazał się mniej wyczerpujący, ponieważ go tam nie było. Te moje usilne modlitwy pomogły. Jeśli zamierzałam każdego dnia pracy o tym myśleć to będzie to bardzo ciężki czas. Nie wiedziałam czy jest to warte tych kilku marnych groszy, których mimo wszystko potrzebowałam jak na gwałt.
Z kieszeni przewiewnej kurtki wyjęłam batonika zbożowego. Jeszcze nic dzisiaj nie jadłam, więc strasznie burczało mi w brzuchu. Rozpakowałam z papierka, po czym zaczęłam bardzo powoli jeść. Żołądek wydawał niekontrolowane odgłosy, głośne burczenie i pomrukiwania. Ewidentnie tęsknił za czymś zjadliwym.
Szłam sobie w kierunku magazynu do którego było dobre czterdzieści minut z buta. Nawet jeśli bolały mnie stopy, to przecież nie mogłam położyć się na pierwszej, lepszej ławce. Musiałam jakoś tam dojść, a potem przyjdzie czas na odpoczynek. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Istniała szansa, że jeżeli bym się odpowiednio sprężyła, wtedy za trzydzieści minut byłabym na miejscu. Niestety obolałe, lekko napuchnięte kostki nie pozwalały mi na szybszy marsz.
- Cześć, mała.
Zatrzymałam się raptownie. Niemal przewróciłam oczami, a batonik zatrzymałam w połowie drogi do ust. Nie poznawałam tego głosu, ale w sumie nie musiałam. Może przysłali kogoś nowego a ja właśnie teraz miałam się o tym dowiedzieć.
Minęła dłuższa chwila nim zdecydowałam się obrócić przodem do mężczyzny. Tylko kiedy tam spojrzałam to okazało się, że było ich dwóch. Jednak jeden stał nieco z tyłu i nawet nie utrzymywał ze mną kontaktu wzrokowego. Nie żebym o to zabiegała.
- No cześć.- wymruczałam. Wyglądali trochę groźnie, ale ostatnim o czym pomyślałam był strach.
Starałam się ukryć ziewnięcie, ale chyba nie bardzo mi się to udało. Przysłoniłam usta wierzchem dłoni.
- Może cię podwieziemy, Sydney?- zapytał, kciukiem wskazał srebrny samochód za swoimi plecami.
- W sumie bym skorzystała. Bolą mnie stopy, ale... z drugiej strony to nie mam pewności, że mnie po drodze nie zadźgacie czy tym podobne.- skrzętnie ukrywałam znudzenie. Zjadłam ostatni kawałek batonika.
- Przywieźliśmy ci trochę prowiantu, alkohol i nowe ubrania.- wymruczał.- Przesyłeczka od Moxa.
No tak. Gość dla którego handlowałam dragami. Jednak już sporo czasu się nie odzywał, więc zaczynałam wątpić w to, czy dostanę jeszcze jakieś zlecenie. Zawsze mógł na mnie liczyć, wiedział o tym, a ja potrzebowałam dodatkowej kasy. No i czasami miał też odpały kiedy przysyłał mi prowiant.
- Czyli jednak żyje.- potaknęłam powoli.- A jak on się ma, co? W końcu dawno się nie odzywał.
- Ma teraz strasznie napięty grafik, ogarnia wiele złożonych kwestii. Jednak pomyślał, że chociaż raz włączy swoje serduszko. Jest też trochę towaru, który trzeba opchnąć. Miałabyś na to dwa tygodnie, potem przyszlibyśmy po większą część pieniędzy, tylko musiałabyś wszystko sprzedać. Wiesz przecież co się dzieje jeśli...
CZYTASZ
Fighter#3: Rafe
RomansCo się może wydarzyć kiedy spotkają się dwa wybuchowe charaktery? Mówią: ogień zwalczaj ogniem, ale czy to zawsze wypala? Czy to nie doprowadza do większego pożaru? Rafe żyje jak mu się podoba. Po tym co się wydarzyło, po zakończonym związku wierzy...