Sydney
Na dzisiaj miałam jedno zadanie. Za to było ono na tyle ważne, że nie mogłam zawalić. Już to robiłam, ale w jakiś sposób czułam, iż tym razem spoczywała na mnie większa odpowiedzialność. W końcu chodziło o gościa, który nigdy wcześniej nie miał styczności z narkotykami, który się zapierał, że nie będzie po nie sięgał, a teraz widocznie mu się odmieniło. I to ja miałam dostarczyć prochy, zabrać należne pieniądze, no i jeszcze odrobinę nad nim poczuwać, by mieć pewność co do tego czy nic mu się nie stało. Mox byłby w stanie mnie ukatrupić gdybym się nie wywiązała. Co oznaczałoby koniec z drobnymi zarobkami, koniec z przysyłaniem jedzenia i ubrań. Może handel narkotykami to nie szczyt moich marzeń, ale obecnie nie miałam innego punktu zaczepienia, nie licząc kelnerowania w klubie w weekendy. A tonący brzytwy się chwyta. Skądś jednak wzięło się to trafne powiedzenie.
Na karteczce miałam wypisany adres, tak więc teraz błądziłam po okolicy. Rozglądałam się, parę razy zapytałam kogoś o kierunek, i chyba byłam już blisko. Miałam dziesięć minut by tam dotrzeć. Ten klient powinien już czekać, a w sumie nie miałam pewności czy wykaże się cierpliwością w przypadku mojego spóźnienia.
Wciąż pobieżnie zerkałam na kartkę, potem na mijane miejsca. Do tego foliowe woreczki niemal ciążyły mi w kieszeni skórzanej kurtki, którą dostałam od Moxa. Z tego wszystkiego potknęłam się o krawężnik i prawie wylądowałam twarzą na asfalcie. Na szczęście udało mi się złapać równowagę i nie przejechało mnie auto, więc to był mój maleńki sukces. Zaklęłam siarczyście, ruszyłam przed siebie niemal biegiem, lecz tym razem bardziej patrzyłam pod nogi.
- Jezu, zwycięstwo.- wymruczałam.- To musi być tutaj.
Kiedy miałam już wejść do tunelu obok kamienicy, w którym miałam się spotkać z klientem, to ktoś zagrodził mi drogę. A właściwie dwa ktosie. A ja nie miałam ochoty na pogaduszki. Przyszłam tutaj w konkretnym celu. Zamierzałam załatwić to, co było do załatwienia, a potem czym prędzej się ulotnić. O niczym bardziej nie marzyłam.
- Cześć.
Obaj nade mną górowali, do tego z kilometra dałoby się wyczuć odór alkoholu. Byli pod wpływem, do tego stanęli po obu moich stronach. Mogli mieć spowolniony refleks, ale ja i tak byłam na prowadzenia.
Jeden złapał mnie za nadgarstek, ale mocno się szarpnęłam.
- Spierdalaj, kutasie, nie mam czasu.
- Masz strasznie niewyparzoną buźkę, paniusiu.- jeden z nich zaśmiał się ochryple.- I co my z tym zrobimy? Może mogłabyś umilić mi i koledze dzień? Skoro tak kłapiesz jęzorem, to zapewne umiesz nim robić też inne rzeczy.
- Być może, ale żaden z was tego nie sprawdzi. Szukajcie dziwek pod latarniami, bo teraz trafiliście pod zły adres.- starałam się odsunąć, ale niestety mi na to nie pozwalali.- Zaraz wam wjebię.
Popatrzyli po sobie a potem znowu na mnie. Myślałam, że dadzą sobie spokój, odejdą czy coś, jednak byłam głupia, jeśli naprawdę w to wierzyłam. Zaczęli się głośno śmiać, jeden dostał pijackiej czkawki. Zgrzytnęłam zębami, bardzo mocno. A moje dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści, od czego zbielały knykcie. Oddychałam coraz wolniej, chciałam się uspokoić byle tylko wulkan nie eksplodował. Niestety znajdowałam się na granicy wytrzymałości, a oni z każdą sekundą coraz bardziej testowali moją cierpliwość, jak i silną wolę.
- Uważaj, kotku.- ten z czkawką dotknął moich włosów, uśmiechnął się szeroko. Waliło mu z gęby niemiłosiernie.- I tak nam nic nie zrobisz. Jesteś tylko małą kurwą, która postanowiła się postawić komuś, kto jest znacznie silniejszy. Nie przywalisz nam, nie oszukujmy się.
CZYTASZ
Fighter#3: Rafe
RomanceCo się może wydarzyć kiedy spotkają się dwa wybuchowe charaktery? Mówią: ogień zwalczaj ogniem, ale czy to zawsze wypala? Czy to nie doprowadza do większego pożaru? Rafe żyje jak mu się podoba. Po tym co się wydarzyło, po zakończonym związku wierzy...