26. To za dużo, ale... obejmij mnie i nie puszczaj

1.6K 88 15
                                    

Sydney

Z perspektywy czasu ciągłe wracanie do tego dnia było dla mnie niebywale bolesne. A jednak myślałam. Stale, nieprzerwanie. I może wcześniej wiele sytuacji mnie przerażało, doprowadzało do łez i w jakiś sposób wyniszczało, ale jednak nigdy nie bałam się tak, jak w tej jednej, konkretnej chwili. I gdyby on mnie nie znalazł, gdyby mi nie pomógł zatamować tej pieprzonej krwi, to teraz... nie miałam pojęcia jak potoczyłby się mój los. Mogłoby mnie tutaj nie być. A nawet jeśli bardzo często myślałam o skończeniu ze sobą, o tym, by przestać oddychać i wreszcie poczuć spokój, to wtedy miałam w głowie też coś innego. Byle tylko przetrwać. Bo już wystarczająco mocno się w tym wszystkim zatraciłam. Zatraciłam się w nim. A zostałam zmuszona do czynów, które tylko mnie rozwalały. Zostałam zmuszona do opuszczenia kogoś, kto pomimo równie ciężkiego charakteru jak mój, pomimo wyprowadzania mnie z równowagi, i doprowadzania do szewskiej pasji, dawał mi również ukojenie. Kto mi pomagał, chociaż żadne z nas nie chciało tego przyznać. Przez dumę, głupie zaślepienie, przez ból w sercu jaki stworzyli nam inni ludzie. A czasami warto było się po prostu zatracić, żeby nie czuć tego, co złe, a odwoływać się do właściwych uczuć.

Wtedy znowu mnie uratował, mówił do mnie, ocucał, a ja jedynie patrzyłam. W przeszywającą zieleń połyskujących tęczówek. Ogarniała nas cisza, której potrzebowaliśmy. A potem nadeszły jeszcze gorsze czasy, pojawiła się chęć zemsty, a także niedopowiedzenia. I zagubienie. Coś, co sprawiło, że oboje się pogubiliśmy. Ja- ponieważ musiałam być znowu posłuszna. On- bo pomyślał o czymś, co tak naprawdę się nie wydarzyło. Dostał coś, co nie było prawdziwe. I tak naprawdę nie miał pojęcia o tym, co mogłam w danym momencie czuć. A ja go potrzebowałam. Bo z czasem stawał się moim cholernym powietrzem, moją ostoją. I nawet mimo przemożnej nienawiści, mimo wyzwisk i wyklinania, to przestawało mieć większe znaczenie. Bo potem już nie było prawdziwe, a robiliśmy to tylko dlatego, by utrzymać charakter relacji. A ja w tym jednym momencie najbardziej go potrzebowałam. Silnych ramion oplecionych dookoła mojego zmarzniętego, ogarniętego strachem oraz rozdygotanego ciała. Potrzebowałam tego ciepła, na które wcześniej nie mogłam sobie pozwolić. Ciepła, którego nikt przed nim nie był w stanie mi ofiarować, a nawet nie chciał.

Krew. Zniewolenie. Ból i cierpienie. Podporządkowanie. Łzy. Ucieczka. Zamknięcie, na nowo. A także oczekiwanie i pustka. Pustka związana z niepewnością jutra. Z tym... czy w ogóle będę posiadała jakieś jutro. Bo wtedy byłam na takim etapie, że myślałam wyłącznie o nim. O tym jak mimo wszystko się zatraciłam i nie dotrzymałam cholernej obietnicy. Jakiej? Obietnicy, że się w nim nie zakocham. Bo stało się zupełnie odwrotnie.

Zakochałam się w nieodpowiednim facecie, ale za to jedynym, który miał na tyle siły by mnie ocalić. I na którego musiałam czekać, stojąc twarzą w twarz ze śmiercią. Na moment jednak przestałam się bać, nawet jeśli całe życie przeleciało mi przed oczami.

Bo osobno mieliśmy coś w sobie. Jednak razem... tworzyliśmy pieprzoną potęgę. Taką, z którą nikt nie mógł zwyciężyć. Nawet wtedy. W obliczu cholernego zniszczenia i zła. Kiedy już myślałam, że się nie wywinę. Kiedy już godziłam się z końcem.

Jednak wystarczyło jedno spojrzenie. Zielone tęczówki. A potem jedno słowo. I razem mogliśmy zdziałać wszystko. Razem mogliśmy przetrwać.

**

Cały dzień czułam się piekielnie źle. Miałam dziwne przeczucia, do tego nie chciałam w ogóle opuszczać mieszkania Rafego. Potrzebowałam tutaj siedzieć, zakopać się pod kołdrą i po prostu oddać uporczywym rozmyślaniom.

Kiedy zaczął dzwonić mój telefon, chwilę po prostu się w niego wpatrywałam. Leżał na stoliku w salonie. Ja siedziałam na kanapie z kolanami podciągniętymi pod brodę, a mój wzrok był pusty. Cały czas myślałam o tym facecie, który wtedy za bardzo przypominał mi Jacoba. I nie chciałam mówić o tym Rafemu, musiałam być twarda. Oczywiście powiedziałam o przeczuciach, ale nie mówiłam o strachu jaki przebiegł po całym moim ciele. Dreszcze na ramionach, u podstawy kręgosłupa, szczękanie zębami, nad którym z trudem udało mi się zapanować. A także szum w uszach, ciężki, przyspieszony oddech. Musiało mi się wydawać. Nie było innej opcji. Nie zamierzałam dłużej się nad tym rozwodzić. Przez ten czas udawało mi się ukrywać. Oczywiście potem wynikła ta sprawa z moimi zdjęciami w towarzystwie Butlera, ale nie każdy byłby w stanie mnie tam rozpoznać. Kilka zdjęć nie było zbyt dobrej jakości. Trochę jakby robione zza jakiegoś krzaka. W każdym razie nie potrafiłam pozbyć się uczucia, że ktoś mnie obserwował.

Fighter#3: RafeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz