Rozdział 36

15.3K 434 5
                                    

Przebudziłam się, a głowa mi pękała. Czułam się strasznie obolała. Wszędzie było ciemno. Ręce i nogi miałam skrępowane. Dopiero teraz wspomnienia wrócili, zostałam porwana. Ciężkie metalowe drzwi się otworzyły i wtedy do pomieszczenia wpadło światło. W progu dumny jak paw stał, nie kto inny niż Javier Diaz. Jebane ścierwo. Zapalił światło i zamknął drzwi, po czym usiadł na krześle pod ścianą.

- Proszę co za ścierwo przylazło. Boisz się usiąść bliżej? Przecież jestem związana. – zakupiłam z niego.

- Akurat po Tobie można spodziewać się wszystkiego. Po za tym suko, jesteś na mojej łasce. Mężuś nie za szybko Cię znajdzie.

- Nie bądź taki do przodu, bo Ci tyłu zabraknie.

- Raczej bez naszyjnika z GPS-em Cię nie znajdzie. – faktycznie nie miałam go. Dlatego zawsze go nosiłam.

- Przygotowałeś się. – pokiwałam głową.

- Owszem. Dlatego trochę sobie posiedzisz. Niestety nie mogę Cię ruszyć, bo jesteś już pod ochroną Evansa, ale na trochę Cię zatrzymam. Zaraz sobie idę zadzwonić do twojego męża.

- Po co Ci ja?

- Karta przetargowa. Jesteś bezcenna dla dwóch osób. – uśmiechnął się obrzydliwie i puszczając mi oczko, wyszedł z pomieszczenia. Lucas, pośpiesz się..

Lucas

Właśnie stałem w gabinecie i rwałem sobie włosy z głowy. Nie wiedziałem co mam robić. To bydle miało moją ukochaną. Właśnie do gabinetu wpadł jej brat i startował do mnie, ale uniosłem dłoń.

- Spróbuj mnie dotknąć, to Ci te łapy odrąbię. Nie zapominaj, gdzie Twoje miejsce Santini. - warknąłem i widziałam, że krew go zalewa, ale odpuścił.

- Wiadomo coś? - usłyszałem głos Luciano.

- Nie. - nagle usłyszałem mój telefon. Nieznany, ale pewnie zaszyfrowany. Odebrałem

- Witam Evans.

- Diaz. Skurwysynie. Gdzie jest moja żona?

- Bezpieczna ze mną.

- Uważaj, bo uwierzę. Jeśli spadnie jej chociażby włos z głowy.

- Jasne. Jasne.

- Czego chcesz, żebyś ją uwolnił? - przeszedłem od razu do rzeczy.

- Jak zawsze konkrety. Odpowiedz jest bardzo prosta. Ciebie i terenów rodziny Santini.

- Mnie dostaniesz. Nie widzę problemu, ale wiesz, jak wygląda oddanie terenów.

- W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. - już chciał się rozłączyć.

- Czekaj! - krzyknął teść.

- No proszę. Mamy i staruszka.

- Ale nie głupca. Antonio, nie byłby zadowolony z Twojego postępowania.

- Nie wyciągaj tego. Sam jesteś temu winien.

- Więc dlatego, zleciłeś skrzywdzenie mojej córki i teraz ją porwałeś? - zaśmiał się, ale nie było w tym śmiechu, ani grama wesołości.

- Nie wiem o czym mówisz.

- Doskonale wiesz. Mścisz się za ojczulka.

- Zabiłeś go! Zabiłeś go na oczach pięcioletniego dziecka.

- Nie miałeś tego widzieć. Twój ojciec nie był dobrym człowiekiem i doskonale o tym każdy wiedział. Dostaniesz te jebane tereny, ale oddaj moje dziecko. - byłem w szoku. Nie wiedziałem co się tutaj dzieje.

- Evans z papierami własności jutro pojawisz się w wyznaczonym miejscu. Wszystkiego dowiesz się jutro. Aha, bez żadnych numerów. Jesteście obserwowani. Przyjeżdżasz sam.

Po tych słowach się rozłączył.

- Chyba nie masz zamiar mu oddać terenów? - zapytałem, bo to było niedorzeczne.

- Gdy będziesz miał swoje dzieci, wtedy dowiesz się, że nie ma nic ważniejszego od nich.

- Przecież ty już nie jesteś u władzy.

- Owszem, jestem. Ignazio będzie pełnoprawnym pod szefem, gdy się ożeni.

Po tych słowach zapadła cisza.

- Dobra chodzi o Ciebie, ale po co mu jestem ja.

- Przeze mnie. - tym razem odezwał się mój staruszek.

- Nie rozumie.

- Byliśmy tam razem.

- Kurwa mać! - złapałem się za głowę. - Jesteście świadomi, że on ani mnie, ani jej nie wypuści?

- Wiem. Dlatego musimy ich znaleźć pierwsi.

- Ciekawe kurwa jak.

- Łańcuszek. - mruknął Vito do Luciano.

- Dokładnie. Daj mi komputer. - wszedł w jakąś stronę, wpisał parę cyfr, liter i nic. - Ściągnął jej go.

- Kurwa. Miała Gps w łańcuszku?

- Tak, ale musiał o nim wiedzieć.

Musiałem pobyć w samotności, więc poszedłem zapalić, a następnie do sypialni się przebrać. Założyłem czarny golf, spodnie, ciężkie buciory i skórzaną kurtkę. Jak to zawsze Layla określała ten strój, roboczy. Zacząłem chodzić po naszej sypialni, prosząc o jakąś wskazówkę. Spojrzałem na komodę, na której stało nasze zdjęcie ślubne. Ślub. Tak. Wiem. Wbiegłem do gabinetu i zacząłem klikać w komputerze. Wszyscy patrzyli się na mnie jak na idiotę. Wpisałem każde możliwe zabezpieczenie i spojrzałem się na Vito.

- Miała na sobie dzisiaj obrączkę? - zmarszczył brwi, ale po chwili kiwnął głową na tak. Cudownie. Doszedłem do końca i kliknąłem enter. Mam.

Siedzieliśmy w pomieszczeniu z obojgiem staruszków, Ignaziem, Nathanem, Ethnanem, Vinem i Vito. Wiedziałem, że mogę im zaufać. Trochę daleko ją wywiózł.

- Powiesz co ty wyprawiasz synu, czy zwariowałeś?

- Zapomniałem kompletnie, że w naszych obrączkach są GPS-y. Wiem gdzie ona jest i właśnie tam jadę. – oczywiście każdy stwierdził, że jedzie z nami, oprócz ojców. Zapakowaliśmy sprzęt i ludzi, po czym udaliśmy się we wskazane miejsce. Wiedziałem, że to jest za proste. Zaraz coś się spierdoli i byłem tego świadomi, ale miałem nadzieję, że Layla będzie całą i zdrowa.

Pod magazynem na obrzeżach miasta, byliśmy po około półtorej godziny. Wysłałem zaufanych ludzi na zwiady. Po chwili w słuchawce usłyszałem cały raport.

- Szefie dwóch na dachu, czterech na podwórku za barakiem, a sześciu w autach. Nie wiem jak wygląda w środku.

- Dobra likwidujemy każdego, następnie wchodzimy do środka i się rozpraszamy.

Tak też właśnie zrobiliśmy. Zająłem się dwoma na dachu, a chłopaki resztą. Weszliśmy po cichu i zajęliśmy pozycję, powoli ściągając ludzi. Nie widziałem nigdzie Layli i Diaza. Weszliśmy powoli po ciemku do środka i zamarłem, gdy już doszedłem do końca. Javier trzymał zapłakaną Laylę i mierzył do niej z pistoletu. Podniosłem ręce i wyszedłem z ukrycia. Layla na mój widok się ucieszyło. Puściłem jej tylko oczko, żeby ją uspokoić, że wszystko będzie dobrze.

- No proszę, kogo my tu mamy. Ciekawe jak tutaj dotarłeś.

- Magia Diaz, magia.

- Dobrze, ale to nie zmienia faktu, że nie poczekałeś na moje zaproszenie, więc musi być kara. Zastanawiam się tylko którego mam zabić pierwszego. - spojrzał to na mnie, to na Laylę. Wrócił spojrzeniem do mnie i wycelował palcem w pistolet. -  Najpierw połóż powoli broń i kopnij w mają stronę. Bez żadnych numerów.

Gdy patrzyłem w jego oczy, widziałem obłęd. Był głodny zemsty i obawiałem się, że nic go nie zatrzyma w dążeniu do celu. Wykonałem jego polecenie i wyprostowałem się, cały czas trzymając ręce w górę. Patrzyłem w oczy mojej ,obie i widziałem, że już się uspokoiła. Moja obecność jej pomogła i bardzo się z tego cieszyłem.

- Masz mnie, a w tylnej kieszeni mam wszystkie potrzebne papiery. Wypuść Laylę i załatwimy to sami. – na moje słowa się roześmiał.

- Jaja sobie robisz? Serio myślałeś, że was wypuszczę?

- Liczyłem na to. - skłamałem, bo doskonale wiedziałem, że tego nie zrobi.

Non stop z żoną posługiwaliśmy się na oczy i rozumieliśmy się doskonale. Na szczęście była rozwiązana więc tym lepiej. Spojrzałem się na żonę i przekazałem jej oczami co ma robić. Gdy dostałem potwierdzenie, zacząłem przedstawienie.

- Mam Ci podać? - wykonałem delikatny ruch rękoma.

- Nie ruszaj się! - wycelował we mnie z broni i to był ten moment, w którym miała trzy sekundy na podniesienie mojej broni, koło swoich nóg i włożenie za pasek. Podszedł do mnie, niczego nie świadomy i wyciągnął papiery z tylnej kieszeni. Ustał bokiem, żeby mieć nas na widoku i zaczął czytać. Gdy dotarło do niego, że jest tam napisane tylko pierdol się, wycelował w Layle i oddał strzał. Zamarłem, ale moja ukochana, była szybsza i się odsunęła. Trafiła idealnie w dłoń. Broń upadła centralnie przy moich nogach, podniosłem ją szybko. Layla Kopnęła go w plecy, przez co musiał upaść u moich stóp, tam, gdzie jego miejsce. Trzymał się za bolącą dłoń, oglądając się dookoła.

- Co nie ma wsparcia? - zaśmiałem się. - Pewnie stoją już u bram piekieł. - zacząłem się przeraźliwie śmiać. Pojawił się Ethan i Nathan, żeby zająć się tym ścierwem, a ja w końcu mogłem przytulić się do swojej ukochanej. Spojrzałem na nią, ale wydawała się blada, dopiero teraz dostrzegłem czerwoną plamę, na jej ręce. Nie zdążyłem podbiec do niej, więc upadła. Kurwa.

- Malutka. Nie zamykaj oczu kochanie. Patrz na mnie. - jej piękne czarne tęczówki ledwo widoczne, przez przymknięte powieki, spojrzały na mnie.

- Kocham Cię Lucas. Pamiętaj.
Próbowałem ją obudzić. Na szczęście tętno było, ale słabe. Uciekałem ranę i pędziliśmy do kliniki. Opłacałem ją więc nie będzie problemów. Podjechaliśmy pod szpital i od razu zabrali ją na salę operacyjną. Nam za to nie zostało nic więcej tylko czekać.

Bound by promise.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz