Rozdział 31

19.2K 831 35
                                        


TYLER

Siadam naprzeciwko ojca, wyjmuję papierosa z ust i gaszę go w marmurowej popielniczce.

- Oddaj mi fundusz powierniczy – zaczynam spokojnym tonem. – Teraz.

- Dopóki nie skończymy...

- Nie – przerywam mu głośniej niż to konieczne, przez co marszczy nos. – Masz mi oddać go natychmiast.

Tylko ja byłem na tyle głupi, by mu zaufać. Mój przyjebany ojciec owinął sobie mnie wokół swojego palca. Zrobił ze mnie pionek w grze, która już od dawna zaczęła wymykać się spod kontroli. Byłem wkurwiony na Chase'a, że nadal mu ufa, a sam dałem dupy.

Patrzę, jak podnosi się z drewnianego krzesła i podchodzi do okna. Odwraca się ode mnie, oglądając coś za oknem. Milczy tak długo, że już mam wrażenie, że to koniec rozmowy.

Jednak on w końcu obraca twarz w moją stronę.

- Handlarz bronią dał mi trzy miesiące – mówi przez zaciśnięte zęby. – On chce kontenery, które przyjadą tu za pół roku. W środku ma być towar od jego znajomego dla innego kontrahenta. Musimy sprzątnąć teren.

Doskonale wiem co kryje się pod słowem „sprzątnąć".

- I po chuj mi o tym mówisz? – pytam kpiąco.

- Bo on chce posłużyć się nami dla wyjebania starego mafioza.

- Mnie to już nie dotyczy – odpowiadam, po czym wstaję od stołu. Ruszam w stronę drzwi. – Skończyłem z tym.

- Tyler – warczy wkurzony. – Z nimi nie można skończyć.

Podchodzę do drzwi i naciskam klamkę.

- Rób co tylko, kurwa, chcesz. Ja już...

- Oni obserwują dom – wtrąca się, zatrzymując mnie. – Oglądają każdy ruch twojej matki.

Kurwa.

Biorę głęboki wdech i obracam się w jego strony, patrząc w spojrzenie, które nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Ten człowiek zeszmacił się lata temu a ja dopiero teraz to widzę. Poświęca wszystkich. Nie patrzy na to kim dla niego jesteśmy. Jest w stanie oddać własną rodzinę, by ratować dupę, która pali mu się od dawna.

- Sukinsyn z ciebie – wypluwam z pogardą.

- Ochronię ją, ale...

- Chuja ochronisz! – przerywam mu z warknięciem. Zaciskam dłonie w pięści, powstrzymując się przed przyjebaniem własnemu ojcu. – Ja to robię za ciebie. To ja zastrzeliłem faceta, którego zobaczyłem pierwszy raz na oczy. To ja wrzuciłem jego ciało do rzeki i to, kurwa, ja wbiłem nóż w plecy jego wspólnika. – Przecieram twarz dłońmi. – Stałem się śmieciem i to twoja jebana wina!

Pamiętam czasy, gdy jarały nas zadania od ojca. Lubiliśmy bawić się w mafię i siać popłoch. Każdy się nas bał, bo wiedzieli, że nic nam nie grozi. Prawo było po naszej stronie a policja od lat opłacona. Skorumpowani gliniarze patrzyli na nas z szacunkiem, bo dzięki nam mieli pełne portfele. Mogliśmy robić co chcieliśmy.

Strach, groźby, szantaże.

To było jak hobby.

Jednak teraz jest inaczej. Strach widzę, gdy wbijam nóż w osobę, której nie znam i już nigdy nie poznam. Groźbę wypowiadam przed strzeleniem prosto w głowę. Szantaż nie istnieje, bo gdy ktoś leży w kałuży krwi, nie ma to już sensu.

- Synu, to...

- Jeśli przez ciebie coś się stanie Liv, to osobiście upierdolę ci łapy – wypowiadam, unosząc na niego poważny wzrok. – Obiecuję ci to, kurwa.

SILVER [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz