Rozdział 36

18.2K 811 26
                                        


OLIVIA

Czy ja umarłam? Tak wygląda niebo?

Otwieram sklejone powieki, ale to nie jest żaden dowód na to, że jednak żyję. Mój świat się kręci. Widzę szare ściany, ale one wirują, sprawiając, że pragnę z powrotem zamknąć oczy. Próbuję podnieć ręce, lecz coś mnie powstrzymuje. Nagle wzdłuż dłoni rozchodzi się nieprzyjemny prąd, który powstrzymuje mnie przed kolejnym ruchem. Otwieram szerzej oczy i obracam głowę na bok.

Maszyny. Mnóstwo maszyn, do których podłączone są kable złączone z moją dłonią. To dlatego nie mogę się poruszyć. Podążam wzrokiem po przeźroczystej rurce i unoszę powoli dłoń, patrząc uważnie, gdzie się kończy. Ręka momentalnie mi opada.

Co oni mi podają? Jest aż tak źle?

Musi być źle, skoro nie potrafię się ruszyć. Chciałabym usiąść, ale to niemożliwe.

Myśl, Liv. Skup się na tym co jest teraz.

Dobra, zacznijmy od tego, że jest ciemno. Rolety są do połowy zasunięte a jedno z okien lekko uchylone, przez co czuję przyjemny podmuch wiatru. Mój oddech przyspiesza, bo zaczynam panikować. Patrzę zszokowana na swoje nieruchome ciało, które jest tak bardzo ociężałe, jakby ktoś przygwoździł mnie do łóżka tonowym głazem. Obracam głowę w drugą stronę, rozchylam usta i dopiero wtedy dochodzi do mnie jak bardzo jestem spragniona. Przełykam ślinę kilka razy, ale to nic nie daje. W końcu zmuszam się do jakiejkolwiek siły jaka mi jeszcze została i unoszę prawą rękę. Przyglądam się rurkom podpiętym do mojego ciała. Dotykam dłonią swojego mokrego czoła. Próbuję przewrócić się na bok, co jakimś cudem, udaje mi się. Zsuwam nogi z łóżka i zaciskam usta w wąską linię, gdy moje ciało powoli podnosi się do pozycji siedzącej.

Jestem za słaba. Zbyt wykończona, by normalnie wstać i poszukać pomocy. Chciałabym się napić i odetchnąć jeszcze świeższym powietrzem. Ten lekki wiaterek nie jest wystarczający. Czuję, że duszę się w tych czterech ścianach. Patrzę ślepo w okno. To jest mój cel. Muszę dostać się do parapetu i spróbować otworzyć szerzej okno. Nie mogę wyjść z pokoju w takim stanie. Muszę najpierw się ogarnąć.

Podpieram ręce na twardym materacu i stawiam pierwszy krok na zimnej podłodze. Stoję, chwiejnie, ale jednak stoję. Uśmiecham się sama do siebie, jakbym właśnie coś wygrała. Gratulacje, Liv. Wstałaś w końcu. Unoszę lewą nogę, chcąc ruszyć dalej, ale wtedy mój wzrok pada na dłoni. Jak mam odejść od łóżka, skoro jestem podpięta do jakiś maszyn? Obracam ciało w tamtą stronę i próbuję ocenić, czy mogłabym jakoś przesunąć to coś co pika rytmicznie. Pochylam się nieznacznie nad świecącym monitorem i...

- Liv?

Podskakuję zaskoczona męskim głosem i wpadam na maszynę. Momentalnie w pokoju rozbrzmiewa głośny pisk, ale nie mój. To maszyna piszczy.

- Ja pierdolę – odzywa się głośno głos. – Liv, skarbie. Spokojnie.

Ktoś mnie chwyta od tyłu i podnosi. Obserwuję uważnie monitor, na którym coś kolorowego zaczęło wariować. Czerwone słupki szaleją, opadając nagle i podnosząc się z powrotem. Wyczuwam pod piersią przyspieszony rytm swojego serca. To ja wywołałam ten pisk?

- O Jezusie... - jęczę cicho.

- Położę cię i wyjdę po lekarzy.

Moje ciało znów pada na materac, obracam spojrzenie na lewo i dopiero teraz to widzę.

- Tyler – szepczę.

Jak mogłam nie rozpoznać go po głosie? Jak długo spałam, do cholery?

- Kochanie – zaczyna zdławionym głosem. Klęka przede mną i łapie delikatnie dłońmi za moją twarz. – Umierałem bez ciebie.

SILVER [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz