Rozdział 19.5 - Pole maków pełne

31 2 1
                                    

Przebudzenie było bolesne. Długą chwilę dryfował między jawą z snem, a wokoło niego unosiły się dziwne głosy. Nie wypowiadały słów, a może mówiły w niezrozumiałym języku. Przypominało to bardziej szemranie. Brzmiały jak bełkot, ale w jakiś sposób go uspokajały.

Czuł się bezpieczny, mimo że rozsądek mu podpowiadał, że tak nie jest. Śnił o bajkowej krainie, pełnej dostatku i dobra. Na środku rosło wielkie drzewo, a pod nim, z korzeni, upleciony był tron. Zasiadająca na nim istota była cała czarna, a jedynie korona na jej głowie mieniła się boskim blaskiem.

Michał wędrował po polu pełnym maków. Sięgały mu prawie do pasa i bardzo się starał kroczyć tak, żeby żadnego z nich nie skrzywdzić. Wiatr targał jego włosami, ale słodki zapach wydawał się go otumaniać.

Słodka trucizna go usypiała.

Ostrożnie szedł w kierunku tronu. Obraz po bokach zdawał się rozmywać, a przed nim rozpościerał się kobierzec pełen płatków maków.

Oddychanie było trudne, ale Michał nie potrzebował do życia czegoś tak trywialnego jak tlen. Każdy krok wydawał się być niesamowitym wysiłkiem, ale również największa formą spełnienia.

Kiedy był w odległości zaledwie kilku kroków od tronu, potęga i majestat istoty na nim zasiadającej zwaliła go z nóg. Upadł, a maki otuliły go pieszczotliwie.

Czul się nieprzytomny i otumaniony, jakby balansował na granicy życia i śmierci. Nie był pewien czy wciąż był w ciele, czy jedynie jego duch doświadczał tego niewiarygodnego uczucia.

Michał miał wrażenie, że oczy wypłyną mu z orbit, kiedy zobaczył jak istota wstaje z tronu. Nagle cały nieboskłon zdawał się nią wypełnić.

Nie odczuwał strachu, chociaż był całkowicie pewien że powinien być przerażony. Przytłoczenie za to związało mu głos w gardle i nie był w stanie wykrztusić nawet jednego słowa.

Im niżej istota schodziła, tym Michał był mniej pewien płci istoty, chociaż ustalenie tego nie wydawało mu się specjalnie ważne. Klęczał przed nią, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, przytłoczony i skrepowany.

Czuł że powinien być nieprzytomny, a mimo to wciąż patrzył. Ręce miał bezwładnie zwieszone po bokach ciała. Jego serce pompowało krew jak oszalałe i Michał miał wrażenie że zaraz dostanie zawału.

Istota miała coś w rękach i zanim Michał spostrzegł, już się nad nim nachylała. Poniewczasie się zorientował, że okrąg który chce mu założyć na głowę to wianek upleciony z czerwonych jak krew maków.

Potem się zorientował, że wianek faktycznie ocieka krwią. To go ocuciło. Z największym trudem przerzucił ciężar ciała do tyłu, sprawiając że upadł na pośladki.

Czuł że kwiaty które istota trzymała, nie miały pozytywnej energii. Czuł, że nie obudzi się jeżeli tylko ubierze ową ozdobę.

Bóstwo wydawało się być zaskoczone. Może nawet nieco zszokowane tym, że pomimo obezwładniającej trucizny, Michałowi udało się poruszyć. Chociaż personifikacja istoty na wyższym poziomie świadomości od niego, wydawało się nieadekwatne.

Bóstwo nie zrezygnowało jednak z zamiaru przyozdobienia jego włosów wiankiem. Kosztowało ją to dodatkowy krok, ale ono wydawał się poruszać swobodnie po wykreowanej rzeczywistości.

W przeciwieństwie do Michała. Chłopak czuł się jak zatopiony w bursztynie. Obraz wciąż się zamazywał i chłopak zorientował się że to przez niedobór tlenu w jego organizmie.

Nie miał pojęcia w jaki sposób, ale udało mu się zmobilizować. Uniesienie ręki było największym wysiłkiem na jaki kiedykolwiek się zdobył. Kiedy leżał już na plecach, udało mu się zacisnąć dłoń na wianku i powstrzymać istotę od założenia mu go. Parzyło jakby zacisnął dłoń na rozgrzanym do białości pręcie.

Czarodziej z KrakowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz