Rozdział 28 - Banshee

24 2 0
                                    


Nikodem rzadko czuł się tak na miejscu. Każda wiązka energii, która się przez niego prześlizgiwała, wydawała się emanować własną, niepowtarzalną mocną. Skupiał je wszystkie w sobie i czuł jak poruszają się w szalonym tańcu krążąc wewnątrz jego ciała.

Jeżeli to była magia, którą praktykował Michał, Nikodem już wiedział dlaczego jego brat nie wycofał się z tego przedsięwzięcia kiedy miał jeszcze czas. To było cholernie uzależniające. I on też teraz tego posmakował.

Uzależniające na tyle, że był w stanie zignorować potencjalne niebezpieczeństwo, dla tej krótkiej chwili w której znajdował się w stanie nieważkości. Magia to było jego sacrum.

Po chwili medytacji i całkowitego odcięcia od bodźców zewnętrznych, uchylił powieki. W lustrze nie odbijały się płomienie świec, ale widział całą swoją postać oświetloną ich blaskiem. Jego skóra miała złoto-pomarańczowy odcień, a włosy wyglądały jakby płonęły.

Sięgnął po naczynie z wodą z domieszką soli i zanurzył w niej bawełnianą ściereczkę. Wycisnął ją dokładnie i przemył taflę lustra kilkukrotnie.

Odłożył naczynie i luźno splótł dłonie między nogami.

- O lustro Księżyca, przejrzyste i szklane, pozwól mi dojrzeć cokolwiek się stanie – powiedział.

Jego głos brzmiał obco, z lekką chrypką, a jednocześnie był tak melodyjny i delikatny jak świergot ptaka.

W myślach cały czas przed oczami miał portret chłopaka którego chciał znaleźć. Wziął kilka głębokich oddechów i powoli wypuścił powietrze, ale nie czuł żadnego większego połączenia z magicznym lustrem, które nagle stało się zwierciadłem jego duszy.

Zamknął oczy, a po chwili ponownie uchylił lekko powieki i z zdziwieniem dostrzegł że otaczała go jasna chmara jakiś kształtów. Wzdrygnął się i podskoczył w miejscu. Przeszył go lodowaty dreszcz kiedy w odbiciu dostrzegł paskudne istoty rodem wyjęte z najbardziej przerażających horrorów.

Krzyknął przestraszony i odruchowo zasłonił się ręką kiedy jeden z kształtów z impetem ruszył na niego. Nikodem jednak nie poczuł żadnego uderzenia, czy nawet powiewu wiatru. Powietrze było upiornie nieruchome, jak na moment przed burzą.

Istota, która wydawała się składać z dymu, zatrzymała się przed pentagramem w którym siedział i ciekawsko go okrążyła, jakby szukając luki przez którą mogłaby się wślizgnąć i go dopaść. Nikodem śledził jej ruchy z nadzwyczajną uwagą.

Duch nie składał się z materii. Jego ciało było eteryczne i ulotne oraz stale zmieniało formę. W pomieszczeniu było lodowato, dreszcze zimna raz za razem smagały jego kręgosłup. Na rękach pojawiła się gęsia skórka i nie wiedział czy to bardziej z powodu autentycznego przerażenia czy dojmującego chłodu.

Po trzech pełnych okrążeniach wokół kręgu, istota zatrzymała się na wprost niego. Stała na tyle blisko, że jeżeli Nikodem wyciągnął by rękę, dotknął by kreatury.

Czekał. Czekał na jakikolwiek ruch.

Przez długi czas istota jedynie unosiła się lekko nad ziemią, nie wykazując żadnego zainteresowania chłopakiem.

Nikodema naszła konkluzja.

- To ciebie szukam – powiedział werbalizując swoją myśl. – Czy... jesteś żywy? – zawahał się wyraźnie.

Jama na twarzy istoty rozwarła się, ale nie wydobył się z niej żaden głos. O ironio, Banshee który nie potrafi mówić.

- Musze znaleźć mojego brata – Nikodem nieugięcie trzymał podbródek wysoko, mimo że czuł lodowaty oddech innych stworów na karku. – Tylko ty możesz mi pomóc. Proszę, to naprawdę ważne.

Czarodziej z KrakowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz