Drew
- Poważnie? Nie żartujesz?!
Patrzyłem na rozdziawione usta Jerry'ego, a także szeroko otwarte, połyskujące oczy. Siedział na ogrodowym krześle przy długi, zastawionym smakołykami stole, nogę miał wyłożoną na niską pufę, ponieważ tydzień temu ją złamał. A teraz wciąż pokazywał mi swoje niedowierzanie związane z prezentem, który mu wręczyłem. Wejściówki na moją najbliższą walkę na arenie w Vegas, i to w strefie VIP. Wiedziałem jak bardzo to uwielbiał, a nigdy nie miał okazji znaleźć się na żywo na takim przedsięwzięciu, to sobie pomyślałem, że to byłby bardzo trafiony i unikatowy prezent. Normalnie takie miejsca były cholernie drogie.
Poza tym ja miałem określony styl walk. Coś, co czasami robił też mój tata, ale nie do końca. Tata był bokserem, pląsał po ringu, ale takim otwartym. Natomiast moja profesja odnosiła się do walk w klatkach, co u Rafego Butlera było rzadkością, ale się zdarzało. Po prostu bardziej mnie nakręcały te zamknięte przestrzenie, no i dzięki temu zaczęli mnie nazywać mistrzem młodego pokolenia, bo nie miałem sobie równych. Jak na razie. A walki w klatkach to naprawdę coś dla mnie, zawsze tak czułem, kiedy ojciec kazał mi zadecydować w którym kierunku będę pchał karierę. No i właśnie tak wyszło.
- To nie są fałszywki, brachu.- klepnąłem go w ramię, po czym przykucnąłem.- Kazałem mi przygotować najlepsze miejsca. Niestety mieli tylko dwie, więcej nie byłem w stanie załatwić na tamten moment.
- Dzięki, Drew. Jesteś najlepszy.
- No wiem.- zaśmiałem się.- Skoro prezent ci się podoba, to bardzo się z tego powodu cieszę.
- Jest ekstra. Najlepszy jaki kiedykolwiek dostałem.
- Jeśli chcesz to jakoś na dniach przywiozę ci jeszcze przepustkę. Wtedy będziemy mogli zobaczyć się przed walką, bo bez problemu cię do mnie wpuszczą.
- Tak, proszę!- teraz ta ekscytacja wręcz z niego kipiała.
- W takim razie masz to jak w banku. Pogadam z kim trzeba i wpadnę pojutrze, dobra?
- Okej.- potaknął szybko.- Bardzo dziękuję.
- Drobiazg. Tylko masz tak kibicować, żebym nie przegrał, i nie zrobił z siebie błazna.- puściłem mu oko.
- Daj spokój.- parsknął krótkim śmiechem.- Nie oszukujmy się. Stevenson Montana nie dorasta ci do pięt.
- Jest niezły, na pewno to wiesz. Chociaż ostatnio trochę zaniedbał parę rzeczy, ale tak jak i ja. Chociaż ta walka na pewno będzie świetna.
- Rozniesiesz go, Drew!
Uśmiechnąłem się i poczochrałem małego po włosach. Inne dzieci nas słuchały, zawsze starały się zwrócić na siebie moją uwagę, a ja chciałem podzielić ją pomiędzy wszystkich. By żadne z tych maluchów, czy starszych dzieciaków, nie czuł się w żaden sposób pokrzywdzony czy pominięty. Przynajmniej nie tutaj, skoro już zostali zawiedzeni przez własnych rodziców, więc właśnie dlatego tutaj trafili. Mało które z nich zostało zabrane do domu dziecka z powodu naturalnej śmierci opiekunów. Głównie chodziło o patologię, coś jak przedawkowanie czy nadużywanie alkoholu. O niezdolność do wychowywania dzieci, a kilkoro zostało podrzuconych pod drzwi. Serce mi się krajało za każdym razem, gdy tutaj przychodziłem. Jednak uśmiech nie schodził mi z twarzy. Może to było robienie dobrej miny do złej gry, ale w takiej sytuacji to pomagało. Nie mi, o mnie w ogóle nie chodziło. To pomagało dzieciakom. Jeśli ktoś miałby przekraczać próg tego miejsca z wisielczym nastawieniem, to lepiej by na starcie sobie odpuścił.
- Hej, Drew?- obok mnie pojawił się Cody, jeden z opiekunów.- Zjesz może tort?
- Nie powinienem. Jutro muszę trenować, a do tego jestem na specjalnej diecie. Zjem sobie trochę sałatki i w sumie mógłbym wypić jakiś wysokobiałkowy koktajl na mleku sojowym. Ewentualnie jeśli są, to batoniki proteinowe.
CZYTASZ
Fighter#4: Drew
RomanceMówią: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jednak często zdarzają się wyjątki. Jak na przykład Drew Butler, zawsze kojarzony ze swoim ojcem, samym Rafaelem Butlerem. Mimo wszystko Drew jest inny pod niektórymi względami. Bardzo utalentowany, przyszły...