10. To skomplikowane, ale jednak ekscytujące

1K 56 3
                                    

Drew

- Dzisiaj było naprawdę miło, wiesz?

- Zdaję sobie z tego sprawę, bo mi też się podobało.- wzruszyłem ramionami niby od niechcenia.

- I jest mi głupio, że zajęłam ci część niedzieli. Powinieneś odpoczywać, bo w końcu zaczniesz kolejny tydzień morderczych treningów.

- Dam radę.- puściłem jej oko, po czym uśmiechnąłem się leniwie.- Co to dla mnie? Urodziłem się by trenować, czy jakoś tak. Teraz możemy spędzić miło czas, a ja obiecuję, że odwiozę cię do domu przed trzecią.

- W porządku, bo pracuję dopiero od czternastej. Jeszcze zdążę się wyspać.

No i niczego więcej nie potrzebowałem. Tak jak ustaliliśmy, tak też zamierzaliśmy zrobić. Tak naprawdę nie miałem konkretnego planu, coś tam ściemniłem. Głównie chodziło o miłe spędzenie czasu, oderwanie się od szarej rzeczywistości, od codzienności i pracy. Niektórzy by mogli powiedzieć, że przecież miałem idealne życie, niczym nie musiałem się martwić. Jednak nie mieli pojęcia o tym, jak czasami mnie to irytowało. Takie wyciskanie z siebie siódmych potów… wiele ode mnie wymagano, po prostu. I musiałem grać pod dyktando innych. No i się nie opierałem. Idealny Drew Butler. Idealny syn, przyjaciel, niepokonany zawodnik. Niezatapialna powłoka. Łatka, która została mi już dawno przyklejona. A czego ja właściwie chciałem? Lubiłem swoje życie, dobrze czułem się w swoim zawodzie. Tylko czasami chciałem zrobić coś innego. Czasami, nawet przez chwilę, chciałem odsapnąć.

I tak wylądowałem wraz z Emery w punkcie widokowym, na szczycie przeszklonego wieżowca, gdzie najlepiej oglądało się gwiazdy. Teraz nie było ich specjalnie dużo, ale skoro już- znowu- namówiłem by mnie tu wpuścili, to zamierzałem z tego skorzystać. No i o co chodziło? Pragnąłem spędzić czas z kimś normalnym. Z kimś, dla kogo nie liczyły się wyłącznie rywalizacja, zwycięstwa, treningi oraz ogólny brak litości. No i widzicie? Drew Butler, który pozornie posiadał wszystko, jeszcze miał czelność narzekać. Niespotykane! Wchodząc do klatki miałem się wyzbywać uczuć. A jednak poza nią byłem zupełnie innym człowiekiem. Jakbym usilnie starał się to rozdzielać. Teraz nie chciałem myśleć o boksie. Mogłem miło spędzić czas z siostrą mojego wroga i kobietą, z którą nie powinienem się widywać. Zresztą póki nasze skłócone rodziny nas nie widziały, to wszystko było w jak najlepszym porządku. Przynajmniej w moim osobistym odczuciu. Nie wiedziałem w jaki sposób na całą sytuację patrzyła Emery, no i wcale nie chciałem dopytywać. Gdyby myślała tak jak reszta McMillanów, to wtedy na pewno by się ze mną nie widywała.
Nawet kazałaby mi spadać. Tak, gdyby przypominała Luke’a- pierdolonego kutasa- zrobiłaby to bez wahania. A gdybym ja był jak mój ojciec, to na pewno bym nie uległ, ale zrobił wszystko co trzeba, by poszło jej w pięty. Jednak nie byliśmy jak oni. Może ktoś nas, kurwa mać, podrzucił, ale taka prawda.
Mieliśmy swoje własne priorytety, a ja… miałem wrażenie, że całe życie udawałem. Tylko jeszcze nie potrafiłem tego wszystkiego rozgryźć, może trochę się bałem. W każdym razie podobało mi się bycie właśnie takim. Dopóki inni nie wpieprzali się w moje sprawy, nie kazali mi robić rzeczy, na które nie miałem ochoty. A niestety tak się często zdarzało.
A teraz? Przebywałem z Emery, ponieważ tego chciałem, lubiłem ją od dawna, trochę się nie widzieliśmy. To jak nadrabianie zaległości, coś w tym stylu.
W każdym razie mogliśmy mieć spokój skoro nikt nie wiedział o tych spotkaniach. Nie licząc Danny’ego, ale wątpliwe by cokolwiek wypaplał. Nawet jeśli czasami miał spore trudności z utrzymaniem języka za zębami.

- Tu jest naprawdę pięknie.

- W wieku szesnastu lat, Danny i ja, paliliśmy tutaj zioło.- zaśmiałem się na to wspomnienie.- Tak, wtedy też było pięknie, zdecydowanie.

Fighter#4: DrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz