Drew
- Dzisiaj było naprawdę miło, wiesz?
- Zdaję sobie z tego sprawę, bo mi też się podobało.- wzruszyłem ramionami niby od niechcenia.
- I jest mi głupio, że zajęłam ci część niedzieli. Powinieneś odpoczywać, bo w końcu zaczniesz kolejny tydzień morderczych treningów.
- Dam radę.- puściłem jej oko, po czym uśmiechnąłem się leniwie.- Co to dla mnie? Urodziłem się by trenować, czy jakoś tak. Teraz możemy spędzić miło czas, a ja obiecuję, że odwiozę cię do domu przed trzecią.
- W porządku, bo pracuję dopiero od czternastej. Jeszcze zdążę się wyspać.
No i niczego więcej nie potrzebowałem. Tak jak ustaliliśmy, tak też zamierzaliśmy zrobić. Tak naprawdę nie miałem konkretnego planu, coś tam ściemniłem. Głównie chodziło o miłe spędzenie czasu, oderwanie się od szarej rzeczywistości, od codzienności i pracy. Niektórzy by mogli powiedzieć, że przecież miałem idealne życie, niczym nie musiałem się martwić. Jednak nie mieli pojęcia o tym, jak czasami mnie to irytowało. Takie wyciskanie z siebie siódmych potów… wiele ode mnie wymagano, po prostu. I musiałem grać pod dyktando innych. No i się nie opierałem. Idealny Drew Butler. Idealny syn, przyjaciel, niepokonany zawodnik. Niezatapialna powłoka. Łatka, która została mi już dawno przyklejona. A czego ja właściwie chciałem? Lubiłem swoje życie, dobrze czułem się w swoim zawodzie. Tylko czasami chciałem zrobić coś innego. Czasami, nawet przez chwilę, chciałem odsapnąć.
I tak wylądowałem wraz z Emery w punkcie widokowym, na szczycie przeszklonego wieżowca, gdzie najlepiej oglądało się gwiazdy. Teraz nie było ich specjalnie dużo, ale skoro już- znowu- namówiłem by mnie tu wpuścili, to zamierzałem z tego skorzystać. No i o co chodziło? Pragnąłem spędzić czas z kimś normalnym. Z kimś, dla kogo nie liczyły się wyłącznie rywalizacja, zwycięstwa, treningi oraz ogólny brak litości. No i widzicie? Drew Butler, który pozornie posiadał wszystko, jeszcze miał czelność narzekać. Niespotykane! Wchodząc do klatki miałem się wyzbywać uczuć. A jednak poza nią byłem zupełnie innym człowiekiem. Jakbym usilnie starał się to rozdzielać. Teraz nie chciałem myśleć o boksie. Mogłem miło spędzić czas z siostrą mojego wroga i kobietą, z którą nie powinienem się widywać. Zresztą póki nasze skłócone rodziny nas nie widziały, to wszystko było w jak najlepszym porządku. Przynajmniej w moim osobistym odczuciu. Nie wiedziałem w jaki sposób na całą sytuację patrzyła Emery, no i wcale nie chciałem dopytywać. Gdyby myślała tak jak reszta McMillanów, to wtedy na pewno by się ze mną nie widywała.
Nawet kazałaby mi spadać. Tak, gdyby przypominała Luke’a- pierdolonego kutasa- zrobiłaby to bez wahania. A gdybym ja był jak mój ojciec, to na pewno bym nie uległ, ale zrobił wszystko co trzeba, by poszło jej w pięty. Jednak nie byliśmy jak oni. Może ktoś nas, kurwa mać, podrzucił, ale taka prawda.
Mieliśmy swoje własne priorytety, a ja… miałem wrażenie, że całe życie udawałem. Tylko jeszcze nie potrafiłem tego wszystkiego rozgryźć, może trochę się bałem. W każdym razie podobało mi się bycie właśnie takim. Dopóki inni nie wpieprzali się w moje sprawy, nie kazali mi robić rzeczy, na które nie miałem ochoty. A niestety tak się często zdarzało.
A teraz? Przebywałem z Emery, ponieważ tego chciałem, lubiłem ją od dawna, trochę się nie widzieliśmy. To jak nadrabianie zaległości, coś w tym stylu.
W każdym razie mogliśmy mieć spokój skoro nikt nie wiedział o tych spotkaniach. Nie licząc Danny’ego, ale wątpliwe by cokolwiek wypaplał. Nawet jeśli czasami miał spore trudności z utrzymaniem języka za zębami.- Tu jest naprawdę pięknie.
- W wieku szesnastu lat, Danny i ja, paliliśmy tutaj zioło.- zaśmiałem się na to wspomnienie.- Tak, wtedy też było pięknie, zdecydowanie.
CZYTASZ
Fighter#4: Drew
RomanceMówią: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jednak często zdarzają się wyjątki. Jak na przykład Drew Butler, zawsze kojarzony ze swoim ojcem, samym Rafaelem Butlerem. Mimo wszystko Drew jest inny pod niektórymi względami. Bardzo utalentowany, przyszły...