28. Zniszczenie

713 62 13
                                    

Drew

- Ktoś tu jest w naprawdę dobrej formie.

Nie odpowiedziałem. Właściwie zachowywałem się tak, jakbym nie usłyszał słów Danny'ego bądź jakbym nie chciał ich słyszeć. Przyszedłem na trening z zamiarem pełnego skupienia na swoim celu, gdyż walka z McMillanem zbliżała się wielkimi krokami. No i nie chciałem myśleć o innych rzecz, a już tym bardziej dawać się rozpraszać. Nawet jeśli przyjaciel niemal cały dzień mnie zagadywać, a ja nie odpowiadałem, to i tak się nie poddawał. Może już dawno powinien przyjąć do wiadomości – spróbować to zrozumieć – iż nie byłem w nastroju do pogaduszek. Chciałem się na dobre wyłączyć, skupić tylko na trenowaniu, a nie na tym, co ostatnio mnie tak kurewsko zajmowało, a co okazało się wielką pomyłką. Nie zamierzałem też nic tłumaczyć Danny'emu. On swoje wiedział. Powiedziałem mu przecież wszystko, a był na tyle rozgarnięty żeby bez najmniejszego problemu połączyć kropki. Jednak nie opowiedziałem mu o wczorajszej sytuacji z Piper, moim ojcem czy Emery. Musiałem się nad tym dobrze zastanowić. Nie spałem całą noc i myślałem nad wszystkim, co się wydarzyło.

Wiecie co? Żaden ze mnie kretyn, który łyknie wszystko jak pelikan. A co to w tym momencie oznaczało? Na razie nie zamierzałem mówić. Chodziło wyłącznie o zaufanie ze strony pewnych osób. Bo nie byłem już dzieciakiem, który dałby się wmanewrować we wszystko. Małymi krokami do celu oraz... coraz bliżej rozwiązania i końca. A może początku?

- Skoczę ci po wodę, Drew, skoro nie zamierzasz się nawet słowem odezwać. – Danny głośno westchnął. Nie spojrzałem na niego, nie skomentowałem. – No dobra, rozumiem. Wracam za kilka minut, a ty nadal trenuj. Tylko nie zrób sobie krzywdy.

Miałem jeszcze przez godzinę być tutaj sam. Potem mieli się pojawić moi rodzice. Tak naprawdę ten trening powinien zacząć się właśnie o dziesiątej, ale sterczałem tutaj już od siódmej, wylewając z siebie siódme poty. Koło ósmej trzydzieści przywlókł się Danny, no i tak już trzydzieści minut sterczał niedaleko mnie, próbował rozmawiać, co nie kończyło się dobrymi efektami, jak już wcześniej wspomniałem. Mimo wszystko dzisiaj nie miałem najlepszego dnia. To jeden z tych dni, w których wolałbym pobyć sam. Jednak nie miałem na co liczyć. Może gdybym był kimś innym, miał inny zawód, jakiś bardziej przyziemny, gdzie nie potrzebowałbym innych ludzi do pomocy. A jednak będąc bokserem jak mój ojciec – co różniło się tylko tym, że ja walczyłem w klatkach – musiałem być zależy od jakiegoś trenera, czyli w tym przypadku właśnie mojego staruszka. Mama rzadziej ingerowała, lecz też jej się to zdarzało. Czy mogłem się sprzeciwiać? Raczej nie. W sumie nie miałem do tego podstaw, a w dniu, w którym zacząłem trenować i traktować to na poważnie, to już przyzwyczaiłem się do wykonywania poleceń bez mrugnięcia okiem.

Tylko nie zawsze. Teraz chcesz buntu, Drew. I będziesz udawał jeszcze trochę, do momentu, do którego uznasz to za konieczne.

- Cześć, młody.

Wtedy przerwałem puste uderzanie w worek. Miałem zamglony wzrok, który zaczął wyostrzać się, gdy tylko usłyszałem głos osoby, której się tutaj nie spodziewałem. Odwróciłem się szybko i starałem unormować oddech, co przyszło mi z niemałym trudem.

- Charlie. – wydukałem. – Co ty tutaj robisz?

- Nie takiej reakcji się spodziewałem, ale okej. – uśmiechnął się lekko, po czym wszedł głębiej do pomieszczenia i zatrzasnął na powrót drzwi. Nagła cisza zadźwięczała mi w uszach. – W głównej mierze odwiedzam mamę, ale będę tutaj przez jakiś miesiąc, dłuższy urlop. Poza tym chciałem zostać żeby nie musieć potem specjalnie przyjeżdżać na twoją walkę. A na pewno nie opuszczę widowiska, w którym kolejny raz skopiesz dupę McMillanowi. Będę siedział w pierwszym rzędzie, żeby niczego nie przegapić.

Fighter#4: DrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz