Drew
- Ktoś tu jest w naprawdę dobrej formie.
Nie odpowiedziałem. Właściwie zachowywałem się tak, jakbym nie usłyszał słów Danny'ego bądź jakbym nie chciał ich słyszeć. Przyszedłem na trening z zamiarem pełnego skupienia na swoim celu, gdyż walka z McMillanem zbliżała się wielkimi krokami. No i nie chciałem myśleć o innych rzecz, a już tym bardziej dawać się rozpraszać. Nawet jeśli przyjaciel niemal cały dzień mnie zagadywać, a ja nie odpowiadałem, to i tak się nie poddawał. Może już dawno powinien przyjąć do wiadomości – spróbować to zrozumieć – iż nie byłem w nastroju do pogaduszek. Chciałem się na dobre wyłączyć, skupić tylko na trenowaniu, a nie na tym, co ostatnio mnie tak kurewsko zajmowało, a co okazało się wielką pomyłką. Nie zamierzałem też nic tłumaczyć Danny'emu. On swoje wiedział. Powiedziałem mu przecież wszystko, a był na tyle rozgarnięty żeby bez najmniejszego problemu połączyć kropki. Jednak nie opowiedziałem mu o wczorajszej sytuacji z Piper, moim ojcem czy Emery. Musiałem się nad tym dobrze zastanowić. Nie spałem całą noc i myślałem nad wszystkim, co się wydarzyło.
Wiecie co? Żaden ze mnie kretyn, który łyknie wszystko jak pelikan. A co to w tym momencie oznaczało? Na razie nie zamierzałem mówić. Chodziło wyłącznie o zaufanie ze strony pewnych osób. Bo nie byłem już dzieciakiem, który dałby się wmanewrować we wszystko. Małymi krokami do celu oraz... coraz bliżej rozwiązania i końca. A może początku?
- Skoczę ci po wodę, Drew, skoro nie zamierzasz się nawet słowem odezwać. – Danny głośno westchnął. Nie spojrzałem na niego, nie skomentowałem. – No dobra, rozumiem. Wracam za kilka minut, a ty nadal trenuj. Tylko nie zrób sobie krzywdy.
Miałem jeszcze przez godzinę być tutaj sam. Potem mieli się pojawić moi rodzice. Tak naprawdę ten trening powinien zacząć się właśnie o dziesiątej, ale sterczałem tutaj już od siódmej, wylewając z siebie siódme poty. Koło ósmej trzydzieści przywlókł się Danny, no i tak już trzydzieści minut sterczał niedaleko mnie, próbował rozmawiać, co nie kończyło się dobrymi efektami, jak już wcześniej wspomniałem. Mimo wszystko dzisiaj nie miałem najlepszego dnia. To jeden z tych dni, w których wolałbym pobyć sam. Jednak nie miałem na co liczyć. Może gdybym był kimś innym, miał inny zawód, jakiś bardziej przyziemny, gdzie nie potrzebowałbym innych ludzi do pomocy. A jednak będąc bokserem jak mój ojciec – co różniło się tylko tym, że ja walczyłem w klatkach – musiałem być zależy od jakiegoś trenera, czyli w tym przypadku właśnie mojego staruszka. Mama rzadziej ingerowała, lecz też jej się to zdarzało. Czy mogłem się sprzeciwiać? Raczej nie. W sumie nie miałem do tego podstaw, a w dniu, w którym zacząłem trenować i traktować to na poważnie, to już przyzwyczaiłem się do wykonywania poleceń bez mrugnięcia okiem.
Tylko nie zawsze. Teraz chcesz buntu, Drew. I będziesz udawał jeszcze trochę, do momentu, do którego uznasz to za konieczne.
- Cześć, młody.
Wtedy przerwałem puste uderzanie w worek. Miałem zamglony wzrok, który zaczął wyostrzać się, gdy tylko usłyszałem głos osoby, której się tutaj nie spodziewałem. Odwróciłem się szybko i starałem unormować oddech, co przyszło mi z niemałym trudem.
- Charlie. – wydukałem. – Co ty tutaj robisz?
- Nie takiej reakcji się spodziewałem, ale okej. – uśmiechnął się lekko, po czym wszedł głębiej do pomieszczenia i zatrzasnął na powrót drzwi. Nagła cisza zadźwięczała mi w uszach. – W głównej mierze odwiedzam mamę, ale będę tutaj przez jakiś miesiąc, dłuższy urlop. Poza tym chciałem zostać żeby nie musieć potem specjalnie przyjeżdżać na twoją walkę. A na pewno nie opuszczę widowiska, w którym kolejny raz skopiesz dupę McMillanowi. Będę siedział w pierwszym rzędzie, żeby niczego nie przegapić.
CZYTASZ
Fighter#4: Drew
RomanceMówią: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jednak często zdarzają się wyjątki. Jak na przykład Drew Butler, zawsze kojarzony ze swoim ojcem, samym Rafaelem Butlerem. Mimo wszystko Drew jest inny pod niektórymi względami. Bardzo utalentowany, przyszły...